Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Straż Miejska w Białymstoku. Jest konflikt

Tomasz Maleta
Krzysztof Kolenda, komendant Straży Miejskiej w Białymstoku.
Krzysztof Kolenda, komendant Straży Miejskiej w Białymstoku. Archiwum
Związkowcy z Solidarności mówią o dyskryminacji, braku dialogu i dobrej atmosfery na linii szeregowi funkcjonariusze -zwierzchnicy. - Dziwi mnie to, gdyż w ostatnich latach wielokrotnie spotykałem się z przedstawicielami Komisji Zakładowej organizacji związkowej, jak również społecznym inspektorem pracy. Kluczowe regulacje prawne naszej jednostki konsultowane są z organizacją związkową - zapewnia Krzysztof Kolenda, komendant Straży Miejskiej w Białymstoku.

Jako przykład podaje ostatnio zorganizowane spotkanie, na którym rozmawiano o podziale środków z zakładowego funduszu świadczeń socjalnych.

- Warto zwrócić uwagę, że przedstawiciel Komisji Zakładowej wchodził w skład zespołu przygotowującego kryteria ocen okresowych - podkreśla komendant. - To był ukłon w stronę organizacji związkowej.

Marek Babiński, szef Solidarności, jedynego związku zawodowego w białostockiej straży miejskiej, widzi to inaczej.

- Związki od 2013 roku stwierdzały brak uregulowań prawnych w zakresie tej oceny, która wynika z ustawy o pracownikach samorządowych. Podnosiliśmy też kwestię, by nie była ona dokonana na zasadzie kółka i krzyżyka: ciebie lubię, to dam ci wyższą ocenę, ciebie nie lubię, otrzymasz niższą - tłumaczy związkowiec. - Dlatego wnosiliśmy o wewnętrzne regulacje, by w oparciu o nie, powstały kryteria oceny. Na trzech pracowników oddelegowanych przez komendanta do tej komisji jeden był wyznaczy przez stronę związkową. I tak naprawdę udało nam się zmienić jedynie to, by pracownik otrzymywał pisemne uzasadnienie oceny, tym bardziej w przypadku, gdy jest ona negatywna.

Związkowcy mają jednak znaczniej więcej zastrzeżeń, przede wszystkim do atmosfery w jednostce. - Zwierzchnicy często wydają ustnie polecenia niezgodne z prawem, ale nie wprost na zasadzie polecenia służbowego, lecz sugestii, że każda inna decyzja niż np. odholowanie pojazdu będzie skutkowała postępowaniem wyjaśniającym - mówi szef zakładowej Solidarności.

Interwencja

Przykładem takich działań ma być interwencja przy ul. Lipowa 1, gdzie strażnicy nie odholowali pojazdu.

Krzysztof Kolenda tłumaczy, że zaczątkiem postępowania wobec interweniującego strażnika są skargi od mieszkańców.

- Oczywiście zdarzają się inne sytuacje, w których na podstawie własnych obserwacji rozpoczynamy taką procedurę - przyznaje. - W tym roku mieliśmy 24 tysiące interwencji. Przeprowadziliśmy 27 postępowań skargowych. W dwóch przypadkach potwierdziliśmy sytuację, że strażnicy nie podjęli interwencji.

W pierwszym przypadku chodziło o źle zaparkowany - zdaniem zgłaszającego mieszkańca - samochód przy ulic Świętojańskiej wykorzystywany do celów kampanii wyborczej. W drugim - o samochód zaparkowany przy Lipowej 1. W obu interweniujący strażnicy uznali, że wykroczenie nie było na tyle znaczące, by odholować pojazd. Powoływali się na małą szkodliwość społeczną czynu. Za strażnikami ujęła się organizacja związkowa.

- Naszym zdaniem podjęli słuszną decyzję. Tyle że dla strażników skończyło się to postępowaniem wyjaśniającym- opisuje Marek Babiński.

W pierwszym przypadku zakończyło się upomnieniem, w drugim naganą.

- Trudno jest oczekiwać od młodego stażem pracownika, który jest na umowie na czas określony, by odwoływał się do sądu pracy. Jeśli to zrobi to jego szanse na zatrudnienie na stałe znacznie topnieją - tłumaczy szef Solidarności.

Krzysztof Kolenda podkreśla, że liczy się skuteczność interwencji, a jego zdaniem w obu przypadkach jej nie było.

- Po prostu strażnicy nie podjęli działania. Nie może być tak, że mieszkaniec zgłasza interwencję, widzi przybyłych na miejsce strażników, a później pisze skargę do komendanta, że jego podwładni nic nie zrobili. Nie na tym polega nasza służba dla mieszkańców - uzasadnia komendant. - A mała szkodliwość społeczna czynu to jest w kodeksie karnym, a nie wykroczeń i nie może usprawiedliwiać braku reakcji na zgłoszenie mieszkańca. Tym bardziej, że strażnicy nawet nie udokumentowali wykroczenia.

Sugestia

- I to mnie zraziło ostatecznie do tej formacji - mówi jeden z byłych już strażników (imię i nazwisko zastrzegł do wiadomości redakcji). - Każdy kto wykazywał się własnym zdaniem, wiedzą, inicjatywą, utożsamiania się z innymi pracownikami, miał trochę wyrozumiałości dla ludzi podczas interwencji, był największym koszmarem dla zwierzchników, którzy traktowali go jako pracownika drugiej kategorii lub wręcz - zwłaszcza gdy przynależał do związku zawodowego - jako opozycję przeciwko komendantowi.

W straży miejskiej przepracował trzy lata. Podkreśla, że gdy wstępował w jej szeregi liczył na perspektywę stabilnej pracy, rozwój zawodowy. Odszedł w tym roku. Przyznaje, że w czasie zatrudnienia otrzymał dwie kary dyscyplinarne: naganę i upomnienie z wpisem do akt. Twierdzi, że jego przełożony zgłosił jemu oraz koledze z patrolu interwencję i zasugerował ustnie jak ją przeprowadzić.

- Naszym zdaniem nie było podstaw do takiego jej załatwienia, czyli odholowania samochodu. Złożyłem sprzeciw od kary, ale komendant ją podtrzymał. W zasadzie powinien iść do sądu, ale miałem już dość życia na krawędzi, ciągłej presji, atmosfery szukania haczyków na pracowników.

Były strażnik podkreśla, że osoby, które nie sympatyzują z kadrą kierowniczą, mają własne zdanie, są pomijane w nagrodach, awansach, lub też specjalnie wstawianie do dyżurów w dni świąteczne.

Krzysztof Kolenda temu zaprzecza: - Strażnicy nagradzani są za dobre wykonanie obowiązków. Ponadto jesteśmy służbą, która pełni dyżury przez 24 godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu. Przy 150 osobowym stanie zatrudnienia nie da się uniknąć dyżuru w święta czy niedzielę.

Dodaje, że od samego początku kandydat, który pozytywnie przejdzie kilkustopniowy nabór i zostanie zatrudniony na czas określony na cztery lata, pracuje na swój wizerunek.

- Z przykrością trzeba stwierdzić, że zdarzają się sytuacje, gdy te umowy okresowe nie są przedłużane czy też rozwiązywane. Tyle, że jest to składowa pracy i wszystkich zachowań danego funkcjonariusza. Na pewno nie jest tak, że umowa zostaje rozwiązana po jednym incydencie - zapewnia komendant. - Jeśli jednak przez dłuższy czas swoim podejściem do pracy, czy innym zachowaniem pracownik nie rokuje większych nadziei na to, że będzie dobrym strażnikiem, to umowa zostaje rozwiązana.

Portfel

W takiej sytuacji znalazł się strażnik z półtorarocznym stażem, który został zwolniony w październiku 2015 roku. Jak podkreśla - do dzisiaj nie wie, dlaczego, bo komendant nie znalazł dla niego czasu, by poinformować o rozwiązaniu umowy. Rok przepracował w patrolu pieszym, a kolejne sześć miesięcy w zmotoryzowanym. Twierdzi, że przez ten czas nie było wobec jego pracy żadnych zastrzeżeń. Domyśla się, że zwolnienie to pokłosie interwencji, którą razem z partnerem z patrolu przeprowadził na Dojlidach. Po niej został „pomówiony” o kradzież 20 zł z portfela osoby, którą przewieźli na izbę wytrzeźwień.

- Nie było przeciwko mnie żadnych dowodów, ja tego portfela nie miałem w rękach na Dojlidach, dopiero wręczono go mi na izbie. Spisałem wszystkie rzeczy, które się w nim znajdowały: dokumenty, okulary oraz 12 zł. Osadzałem ludzi ze znacznie większą gotówką, dosłownie z tysiącami złotych i do głowy mi nie przyszło, by kraść - zarzeka się były już strażnik (zastrzegł dane do wiadomości redakcji). - Kilka dni później mieliśmy podobną interwencję na Zielonych Wzgórzach. Po zakończeniu dyżuru mój przełożony zapowiedział, że zmienię patrol. Następnego dnia zostałem wezwany do kadr na godz. 14 i dostałem wypowiedzenie. Bez cienia wyjaśnienia. Od swojego kierownika usłyszałem tylko, że komendant nie ma dla mnie czasu.

Krzysztof Kolenda nie chce się wypowiadać na temat sprawy z portfelem, bo jest ona przedmiotem śledztwa w prokuraturze.

Andrzej Baranowski, rzecznik podlaskiej policji, potwierdza, że na zlecenie Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe dochodzenie prowadzą policjanci z IV komisariatu. - Jest to postępowanie w sprawie, a nie przeciwko komuś - dodaje rzecznik.

Nie chce ujawnić, czy pokrzywdzona w domniemaniu osoba została przesłuchana. Z kolei były strażnik mówi, że do tej pory nie otrzymał wezwania na komisariat.

Prawo

Jeśli chodzi o wymiar pracowniczy, to - jak mówi Krzysztof Kolenda - dużym uproszczeniem jest łączenie tej sprawy z rozwiązaniem umowy ze strażnikiem bez podania przyczyny.

- To strażnik od pierwszego dnia zatrudnienia pracuje na swój wizerunek. W tym przypadku skorzystałem z przysługującego mi uprawnienia wypowiadając umowę o pracę - podkreśla komendant.

Związki zawodowe nie negują prawa komendanta do takiego posunięcia, ale mają zastrzeżenia do stylu rozstania się z podwładnym. - Jestem świadomy, że pracodawca w sposób maksymalny skorzystał ze swoich uprawnień, bo przy rozwiązaniu umowy nie ma obowiązku udzielać uzasadnienia. Ale jest prawo moralne, zwyczajowe, odruchy czysto ludzkie - podkreśla Marek Babiński. - Moim zdaniem pracownika tracącego pracę powinno się o tym fakcie przynajmniej poinformować, niekoniecznie czytając uzasadnienie. Przecież to jest wykluczenie ze środowiska strażniczego, pozbawienie strażnika ekonomicznych podstaw bytowania. Tym bardziej, że cała ta sprawa odbyła się w niejasnych okolicznościach, jakby na zasadzie prowokacji i pomówienia. W naszej straży nie było do tej pory takiego przypadku.

- Pamiętam moment, gdy podpisywałem wypowiedzenie. Nie przypominam sobie takiej sytuacji, abym powiedział, że nie mam czasu na rozmowę - tłumaczy komendant Kolenda. - Ponadto straż miejska jest instytucją mundurową, zhierarchizowaną: pracownik, kierownik, naczelnik, komendant. Jednak w tym przypadku trudno było rozmawiać, gdyż decyzja o wypowiedzenie umowy nie wiązała się ze wspomnianym wyżej incydentem, a wynikała z ogólnej opinii o pracowniku. Dlatego też skorzystałem ze swojego prawa i rozwiązałem umowę o pracę za wypowiedzeniem bez podania przyczyn.

Zwolniony strażnik złożył pozew do sądu pracy. Czy przy korzystnym dla siebie wyroku, może liczyć na powrót do jednostki?

- Nad wyrokami sadów się nie dyskutuje. Jednak na chwilę obecną nie chcę tego rozstrzygać - zastrzega Krzysztof Kolenda. - Tak jak ja miałem prawo wypowiedzieć umowę, tak ten strażnik skorzystał ze swojego prawa. I tyle mogę powiedzieć.

Były funkcjonariusz wyklucza jednak możliwość powrotu. - Na pewno nie pod tą komendą - mówi wprost.

Ocena

Związkowców wcale to nie dziwi, bo sami też czują się dyskryminowani.

- Jeżeli przewodniczący związku jest w ciągu 18 miesięcy pięciokrotnie przenoszony na inne stanowisko pracy, to w prosty sposób przekłada się to na odbiór społeczny w naszej załodze. Skoro takie rzeczy można zrobić z przewodniczącym, to co dopiero z szeregowym pracownikiem czy związkowcem? - pyta Marek Babiński.

W straży pracuje od 19 lat, Solidarności szefuje od siedmiu. Ostatnio otrzymał negatywną ocenę swojej pracy - 2,30. Złożył od niej odwołanie.

- Nie mogę zgodzić się z tym, że nie szanuję munduru, jestem mało elokwentny, nie mam wystarczającej wiedzy prawnej wymaganej na zajmowanym stanowisku, nie potrafię sporządzić pisma i robię w nich błędy - przytacza uzasadnienie oceny. - Jak ja mogę nie znać prawa skoro przekazuję od mieszkańców zgłoszenia o spalanych śmieciach, błąkających się psach czy zaparkowanych samochodach. Pomijam już to, że jako przewodniczący związku bronię ludzi w oparciu o przepisy kodeksu pracy, ustawy o pracownikach samorządowych, ustawy o straży miejskiej, wewnętrznych zarządzeń komendanta. I nagle dowiaduję się, że nie znam prawa? Czyli co - po 19 latach nagle się uwsteczniłem? Tutaj mamy socjotechniczny przekaz wizerunkowy do związkowców, że zarządza nimi osoba niekompetentna.

Krzysztof Kolenda potwierdza, że proces oceny jeszcze się nie zakończył, ostateczny termin mija 8 stycznia. - Każdy ze strażników może odwołać się do komendanta od opinii wyrażonej przez swojego przełożonego. System ocen ma pokazać obszary, w których dany pracownik powinien poprawić swoje działania - wyjaśnia komendant. - Pracownicy „mundurowi” Straży Miejskiej w Białymstoku zatrudnieni są na stanowisku strażnika i wykonują swoje zadania w miejscu wskazanym przez pracodawcę.

Dodaje, że szef Solidarności w ciągu 18 ostatnich miesięcy pracuje w tym samym wydziale dyżurnych i monitoringu.

Kamera

W tym samym budynku przy ul. Bema 4 mieści się komenda miejska policji i Centrum Monitoringu Wizyjnego Miasta. Majowego, wczesnego popołudnia Marek Babiński umówił się z krawcem przy Legionowej, by naprawić mundur. Każde opuszczenie miejsca pracy i powrót musi zostać odnotowane w księdze wyjścia i wejścia. Szef Solidarności jednak tego nie zrobił, bo - jak twierdzi - w tym czasie trwał remont w budynku i tej książki nie było na swoim miejscu. Z kolei komendant twierdzi, że związkowiec był w zupełnie innym miejscu niż na Legionowej. Związkowiec uważa, że jego przełożony wykorzystał nagranie monitoringu.

- Wracałem wówczas z urzędu miejskiego z kierowcą i zobaczyłem Pana Marka Babińskiego na wysokości ul. Suraskiej. Pomijam to, że krawiec znajduje się po drugiej stronie ul. Legionowej i bliżej Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku, gdzie pracownik powinien wykonywać swoje obowiązki - tłumaczy Krzysztof Kolenda. - Zaciekawiło mnie, dlaczego mój podwładny opuścił w godzinach pracy stanowisko i czy jego przełożony wie, coś na ten temat. W tej sytuacji nie ma mowy, bym poczynił tę obserwację na podstawie monitoringu.

- Komendant nie mógł widzieć mnie w tym czasie na Suraskiej, bo idąc od krawca zaszedłem naprzeciwko do apteki przy ul. Legionowej, by kupić lek na zgagę. Pomijam już fakt, że od prezydenta wraca się nie przez ul. Suraską, a Legionową - tłumaczy z kolei szef zakładowej Solidarności.

Jego zdaniem problem nie polega jednak na tym, że komendant go widział.

- Nawet mógł się pomylić, że tam mnie widział - tłumaczy Babiński. - Uważamy, że komendant nie miał żadnych podstaw, by ubiegać się o nagranie, bo art. 10 a. ustawy o straży miejskiej jasno mówi, że straż dokonuje obrotu danymi osobowymi w zakresie wykroczeń, a nie prawa pracy. Naszym zdaniem naruszył w ten sposób prawo.

Krzysztof Kolenda pytany, czy występował z wnioskiem o udostępnianie zapisu z kamer, odpowiada: - Jako pracodawca mam prawo wyjaśnienia nieobecności mojego pracownika w miejscu pracy. Myśmy wtedy faktycznie tę sytuację dokładnie zbadali od początku do końca. Myślę jednak, że nie forma, ale zakończenie tej sytuacji jest istotne, czyli rozmowa wyjaśniająca i dyscyplinująca. Powiedziałem przewodniczącemu: Panie Marku, zarówno ja, jako komendant i Pan, jako szef organizacji, czyli osoby o szczególnym zaufaniu powinniśmy dawać innym dobry przykład, tj. stosowania się do regulaminu pracy. Pracownik powinien uzyskać zgodę przełożonego na opuszczenie stanowiska pracy i udokumentować wyjście w książce wyjść, która w tym przypadku, jak ustalono, znajdowała się w miejscu pracy.

Pytany jeszcze raz, czy występował z wnioskiem, komendant dodaje: - Prawdopodobnie zwracaliśmy się do komendy miejskiej o wydruk kart wejść i wyjść. Nie widzę w tym nic złego, że korzystamy od czasu do czasu z urządzeń pozwalających na kontrolę czasu pracy pracownika. Istotą tej sprawy było samowolne opuszczenie stanowiska pracy. W przedmiotowej sprawie fakt wyjścia i wejścia pracownika z budynku miejsca pracy zarejestrował monitoring przemysłowy KMP w Białymstoku.

- Jeżeli komendant widział mnie na ul. Suraskiej, to dlaczego nie zażądał zgrania zapisów z kamery 26, która swym zasięgiem obejmuje tę ulicę - zastanawia się Marek Babiński.

Szef Solidarności nie chce jednak, by to, co dzieje się w białostockiej straży miejskiej było odbierane wyłącznie przez pryzmat jego osoby.

Mediacja

Tym bardziej, że brak współpracy - zdaniem związkowców - ze strony komendanta przy tworzeniu warunków pracy, dotyczy nie tylko sytuacji z 2015 roku. Oczekują od swojego zwierzchnika dotrzymania tego, o czym mówiono w 2013 roku podczas spotkania z udziałem prezydenta Białegostoku i szefa podlaskiej Solidarności: o szacunku, zrozumieniu.

- Oczekujemy też większego obiektywizmu przy zarządzaniu jednostkami ludzkimi. Bo dzisiaj odbywa się to na zasadzie, że kto bliżej ucha zwierzchników, ten szybciej otrzymuje awans, nagrodę - podkreśla Marek Babiński.

Taka optyka dziwi Krzysztofa Kolendę. - Strażnicy nagradzani są za dobre wykonanie obowiązków - podkreśla jeszcze raz.

I podtrzymuje słowa wypowiedziane 8 lat temu, gdy obejmował komendanturę: - Że drzwi do mojego gabinetu są dla wszystkich otwarte. Każdy pracownik może przyjść ze sprawą zawodową, jak i rodzinną.

Sytuację w białostockiej straży miejskiej dwukrotnie w tym roku kontrolowali inspektorzy Państwowej Inspekcji Pracy. Pierwszy raz w czerwcu. Po tamtej kontroli - jak wyjaśnia Krzysztof Rezanow, rzecznik białostockiego Okręgowego Inspektoratu Pracy - inspektor pracy nie kierował środków prawnych.

I choć sami związkowcy mają do niej uwagi, to z nadzieją oczekują na wyniki kolejnej. Liczą, że coś w końcu drgnie w sprawie ich ustawowych uprawnień jako kierowców uprzywilejowanych. Kontrola zakończyła się przed świętami.

- Środki prawne dotyczące ustaleń tego postępowania zostaną skierowane do pracodawcy w obowiązującym trybie - wyjaśnia Krzysztof Rezanow.

Związkowcy przypominają też, że w 2014 roku napisali do magistratu kilka pism z prośbą o zainteresowanie się sytuacją w straży. I choć otrzymali na nie odpowiedź, to nic nie zmieniło się w ich sytuacji. I dlatego zapowiadają akcję informacyjną wśród innych jednostek straży w kraju o tym, co się dzieje w białostockiej formacji. Chcą też zainteresować radnych i raz jeszcze prezydenta.

Tadeusz Truskolaski potwierdza, że w 2013 roku razem z Józefem Mozolewskim, przewodniczącym podlaskiej Solidarności, podjął się roli mediacji między komendantem straży miejskiej a związkowcami.

- Z tego, co sobie przypominam, to jednak szef regionu tak nie do końca podzielał optykę związkowców ze straży - mówi prezydent Białegostoku.

Szef podlaskiej Solidarności trochę inaczej widzi pokłosie tamtej mediacji. - Żałuję, że nie podpisaliśmy się pod uzgodnieniami, które wówczas zapadły. Pozostawiliśmy to obu stronom sporu i jak widać problemy nurtujące związkowców nie zostały załatwione - mówi Józef Mozolewski. I zapowiada, że w najbliższych dniach zwróci się do prezydenta z apelem o kolejną mediację.

Robert Jóźwiak, wiceprezydent nadzorujący białostocką straż miejską, o pracy w niej mówi, że jest to służba mundurowa, zhierarchizowana powołana po, to by służyć mieszkańcom Białegostoku.

- Normalną rzeczą jest, że działa się w niej oparciu o wykonywanie poleceń - wyjaśnia Robert Jóźwiak. - To jest po prostu służba.

Rozprawa

Przed świętami obie strony spotkały się w sądzie pracy. Strażnik, który został upomniany za niepodjęcie interwencji przy ul. Świętojańskiej, odwołał się od kary. Ostatecznie zawarto ugodę. W jej myśl kara miała miejsce, natomiast nie można się na nią w przyszłości powoływać w sprawach pracowniczych.

- Ugoda została zawarta, ponieważ zaobserwowaliśmy poprawę wykonywania przez strażnika obowiązków służbowych z zakresu staranności. W mojej ocenie zastosowana kara upomnienia już odniosła pożądany skutek - tłumaczy komendant Krzysztof Kolenda.

Związkowcy widzą w ugodzie nieśmiały promyk nadziei na zmianę. Jednak z akcji informacyjnej nie zrezygnują.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny