Sąd bada, czy rodzice maltretowali dzieci

Przed Sądem Rejonowym Lublin-Zachód ruszył proces apelacyjny rodziców zastępczych oskarżonych o bicie i poniżanie przybranych dzieci. - Rodzice nie chcieli zadawać bólu dzieciom - przekonywał Tomasz Nowak, obrońca Zbigniewa i Moniki Z.

W czerwcu sąd I instancji skazał małżonków z Szerokiego na kary ograniczenia wolności. Rok prac społecznych w wymiarze 20 godz. miesięcznie - taki wyrok usłyszała Monika Z., a Zbigniew Z. - 10 miesięcy prac społecznych, po 30 godz. miesięcznie.

- Kobieta biła Mateusza W. kijem, szarpała go za uszy i włosy, nie dawała mu posiłków. Jej mąż rzadziej stosował kary cielesne, ale zdarzało mu się uderzyć chłopca ręką, kluczami albo plastikową butelką po głowie - przypominał sędzia. Małżonkowie byli także oskarżeni o stosowanie przemocy wobec drugiego z podopiecznych. Jednak sprawa maltretowania Rafała W. została umorzona z powodu przedawnienia.

Z czerwcowym wyrokiem nie zgodzili się ani oskarżeni, ani prokuratura, dlatego proces ruszył ponownie. - Rodzice szukali pomocy w opiece nad chłopcami, m.in. u psychologa. Gdyby znęcali się nad dziećmi, to nie opowiadaliby o problemach innym osobom, chociażby ze strachu, że ich czyny mogłyby wyjść na światło dzienne. Zeznania chłopców były też wyolbrzymione, Rafał W. zmieniał wersję kilka razy. Nie ma dowodów, by uznać rodziców za winnych - twierdził obrońca.

- Nie ulega wątpliwości, że dzieci były bite, chodziły w zniszczonych ubraniach, nie jeździły na wycieczki, nie dostawały kieszonkowego - ripostował prokurator.

Na sali rozpraw pojawił się Zbigniew W. - Proszę o uniewinnienie mnie i mojej żony - prosił oskarżony.

Wyrok w tej sprawie zapadnie 16 listopada.