Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Problem zagłady. Niewygodna pamięć

Mirosław Miniszewski
O Holocauście - jak o mało którym z okropieństw XX wieku - najchętniej byśmy wszyscy zapomnieli.
O Holocauście - jak o mało którym z okropieństw XX wieku - najchętniej byśmy wszyscy zapomnieli.
To nie narodowość, ale indywidualna postawa warunkuje zachowanie się w godzinie próby. Nie ma czegoś takiego jak wina narodowa! Winny może być zawsze tylko konkretny człowiek.

Sześćdziesiąt cztery lata po II wojnie światowej wraca nierozwiązany ciągle problem Holocaustu. W zeszłym tygodniu w niemieckim czasopiśmie "Der Spiegel" ukazał się artykuł, którego główną tezą jest uznanie współwiny Europejczyków, w tym Polaków, za Holocaust. Niemiecki tygodnik cytuje historyka Diethera Phola, który twierdzi, że naziści nie byliby w stanie wymordować tylu Żydów, gdyby nie pomoc setek tysięcy osób innych narodowości. Na liście współobwinionych są przede wszystkim Francuzi, Holendrzy, Ukraińcy, Litwini, Rumuni i Norwegowie. Są także wymienieni Polacy, zwłaszcza polskie chłopstwo. W artykule stawiany jest postulat, że cała Europa powinna bić się w piersi za koszmar Holocaustu.

Nic nowego

Tezy niemieckiego periodyku nie są żadnym odkryciem dla kogoś, kto chociaż trochę orientuje się w historii nazistowskiego ludobójstwa. Jednak fakt przedostania się tej wiedzy do europejskiej opinii publicznej jest dla obecnego pokolenia w pewnym sensie precedensem. O Holocauście bowiem - jak o mało którym z okropieństw XX wieku - najchętniej byśmy wszyscy zapomnieli. Sam fakt dotykania tego problemu przez naukowców i publicystów należy do kategorii najtrudniejszych kwestii badawczych. Pomimo tego, iż Zagłada należy do najlepiej udokumentowanych epizodów historii ludzkości (ilość opracowań historycznych wręcz przytłacza rozmiarem przedsięwzięcia), to istnieje zatrważający brak proporcji między badaniem faktów a podejmowaniem nad nimi refleksji.

O Zagładzie bowiem myśli się trudno, niewygodnie i jeszcze jest się na cenzurowanym. Fakt budowania muzeów, opowiadania na lekcjach o tym, co się wydarzyło w nazistowskich obozach, to zdecydowanie za mało. Za mało, aby dokonać rozrachunku z największą traumą w dziejach zachodniej cywilizacji. Na pierwszy plan zaś wysuwa się tutaj problem winy i odpowiedzialności.

Wina

Kiedy zaraz po zakończeniu wojny i zajęciu Niemiec przez wojska alianckie Karl Jaspers napisał swoją "Kwestię winy niemieckiej", okazało się, że dzieło to - dzisiaj zaliczane do kanonu podstawowej literatury - nie wywołało żadnej dyskusji. Zawiedziony poziomem niemieckiego zadufania i milczenia wobec zbiorowej, narodowej winy, Karl Jaspers wyemigrował z Niemiec i osiadł na stałe w Szwajcarii. To, że Niemcy jako odpowiedzialne za eksterminację sześciu milionów Żydów, nie chciały podjąć rachunku sumienia, było dlań kwestią nie do zaakceptowania. Dopiero kolejne pokolenia były w stanie podjąć refleksję na temat Zagłady.

Przez pół wieku po zakończeniu wojny świat był skupiony na zimnej wojnie i walce z komunizmem. Żelazna kurtyna nie pozwalała na wymianę myśli. Dzisiaj, kiedy historyczne pyły wzburzone przez jeden z najdłuższych i najtrudniejszych konfliktów w dziejach opadają, oczom bacznego obserwatora ukazują się sprawy, o których wcześniej nie wiedziano, nie pamiętano lub nie chciano po prostu pamiętać. Nie ma wątpliwości co do tego, że koszmar wojny odsłonił w ludziach najgorsze cechy i do głosu doszły "demony", które zwykle pozostają uśpione. Nie da się tej historii ujmować w kategoriach czarno-białych. Kwestia bycia oprawcą i winnym czasami po prostu zaciera się - a w ślad za nią poczucie winy i krzywdy.

Antysemityzm

Europa nienawidzi Żydów od samego początku ich pojawienia się w obrębie jej kultury. Antysemityzm jest wpisany w nasze dzieje i choć nie wiadomo jak byśmy starali się łagodzić interpretację, jest związany także z historią Kościoła. Pierwsze getto kazał budować jeden z papieży. 14 lipca 1555 roku papież Paweł IV wydał bullę Cum nimis absurdum, w której określał warunki utworzenia w Rzymie getta i restrykcje prawne wobec Żydów. Wszyscy Żydzi je zamieszkujący musieli nosić wyróżniające ich odznaki. Getto to zostało zlikwidowane dopiero w 1870 roku, wraz z likwidacją Państwa Kościelnego. Podobnych faktów jest wiele. Historia Kościoła i historia antysemityzmu, niestety, dadzą się pisać równolegle.

Doktor Alina Cała z Żydowskiego Instytutu Historycznego opisała niedawno w mocno krytykowanym artykule, że jeśli chodzi o polski przedwojenny antysemityzm, to był on rozpalany właśnie przez wielkonakładową prasę katolicką. Przykładem ma tu być wydawany choćby w Niepokalanowie "Mały dziennik". Antysemickie poglądy, zdaniem historyczki, miał w nim głosić sam o. Maksymilian Kolbe. Niestety, z historycznego punktu widzenia nie da się temu zaprzeczyć.

Po zakończeniu II wojny światowej watykańska dyplomacja pomogła tysiącom nazistów wyemigrować bezpiecznie do krajów arabskich lub do Ameryki Południowej. Potomkowie zbrodniarzy żyją tam do dzisiaj. Takie są fakty. Jednak to tylko jedna strona medalu, bowiem ten sam Kościół organizował pomoc dla żydowskich dzieci. Księża i zakonnice fałszowali ich metryki chrztu i umieszczali je w rodzinach zastępczych lub sierocińcach. Tym sposobem uratowano ich tysiące. Ci ludzie i ich potomkowie także żyją do dzisiaj.

Problematyczną jest jednak kwestia związku antysemityzmu z Zagładą. Nie wszyscy ci, którzy byli antysemitami, byli mordercami i odwrotnie. Przykładem niech będzie jeden z najsłynniejszych zbrodniarzy nazistowskich Adolf Eichmann. Ten pojmany przez Mossad, osądzony i stracony w Izraelu w roku 1962 administrator Holocaustu był przykładem filosemity. Był żywotnie zainteresowany syjonizmem, żydowską literaturą i kulturą. Pierwotnie planował "rozwiązanie kwestii żydowskiej" poprzez pomoc syjonistom w zorganizowaniu zbiorowej emigracji do Palestyny. Jeden z mało znanych epizodów historii to ten, że sam Eichmann zorganizował przy poparciu hitlerowskiego kierownictwa pomoc w przerzucie dużej ilości broni dla młodzieżowych bojówek syjonistycznych w Palestynie, aby mogli skutecznie walczyć z Brytyjczykami i Arabami o własną państwowość.

Jeszcze w 1940 roku SS-Reichsführer Heinrich Himmler pisał, że fizyczna eksterminacja całego narodu (żydowskiego) byłaby fundamentalnie nieniemiecka, a SS-Obergruppenführer Reinhard Heidrich mówił, że pomysł biologicznej eksterminacji Żydów jest poniżej godności ludu niemieckiego jako narodu cywilizowanego.

Co się więc stało, że w 1941 roku ruszyły fabryki śmierci? Ten problem będzie wyzwaniem dla ludzkiej myśli jeszcze przez wiele pokoleń. Faktem jest, że to Niemcy go zapoczątkowali i bez nich Zagłada nie miałaby miejsca.

Pomocnicy

W obozach zagłady, a było ich sześć i wszystkie na terenie okupowanej Polski, personel składał się z kilkunastu SS-manów, resztę - po kilkaset osób - stanowili ukraińscy i litewscy strażnicy. Ci drudzy byli także sprawnymi konwojentami transportów ludzi przeznaczonych do zagazowania. Węgrzy i Rumuni, jako sprzymierzeńcy hitlerowskich Niemiec, byli z kolei nader gorliwi w mordowaniu Żydów. Liczne świadectwa mówią, że nazistowscy, zaprawieni w masowej eksterminacji siepacze, którzy mieli uczyć sojuszników postępowania z Żydami przeznaczonymi do Zagłady, mdleli i wymiotowali na widok tego, co Rumuni robili z pojmanymi ludźmi. Ich sadyzm przerastał nawet wyobraźnię "bardziej cywilizowanych" niemieckich katów.

Kiedy w 1943 roku w obozie zagłady w Treblince wybuchł bunt, kilkuset więźniów uciekło do pobliskich lasów. Komendant tego obozu, Franz Stangl, już jako więzień osadzony za ludobójstwo, wspominał w wywiadzie udzielonym Gitcie Serreny, że po buncie rozkazał szukać zbiegów. Po pewnym czasie okoliczni polscy chłopi zaczęli zwozić uciekinierów w nadziei na nagrodę finansową. Stangl powiedział, że (oczywiście jeśli można mu wierzyć) zakończył akcję, kiedy okazało się, że Polacy przywieźli mu do obozu więcej Żydów, niż mu uciekło...

W obliczu całej historii Holocaustu jedynie dwa narody mogą stać z podniesioną głową. Są to Duńczycy i Szwedzi. Ci pierwsi kategorycznie odmówili współpracy z nazistowskim okupantem. Kiedy wszedł nakaz oznakowania Żydów żółtą gwiazdą na ramieniu, pierwszą osobą, która to uczyniła publicznie, był duński król a wraz z nim cały dwór. Duńczycy, zmuszeni do wydania swoich Żydów nazistom, szybko zorganizowali pod ochroną swojej policji wielką akcję przerzucenia ich rybackimi łodziami na teren Szwecji, po wcześniejszym uzgodnieniu sprawy z tamtejszym rządem.

Ani jeden duński Żyd nie został rękoma swoich rodaków wydany na śmierć. Kiedy po wojnie wrócili oni ze Szwecji, duńscy sąsiedzi oddawali im klucze do mieszkań, które były wysprzątane, kwiaty w nich podlane, a czynsz opłacony. Trzeba tutaj koniecznie dodać, że Dania była krajem z jednym z najwyższych w Europie poziomów antysemityzmu! Tego paradoksu nie da się łatwo zinterpretować.
Jakże kontrastowo jawi się to wobec sznurów polskich furmanek, które w chwilę po aresztowaniu żydowskich sąsiadów ruszały na szaber do opuszczonych domostw.

Tym bardziej nasza historia w tym względzie jest zagmatwana, że to my mieliśmy "Żegotę", Władysława Bartoszewskiego i Irenę Sendelrową oraz Jana Karskiego. A na alei "Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata" w instytucie Yad Vashem najwięcej drzewek jest zasadzonych polskimi rękoma.

Ukazuje to wszystko banalny w sumie fakt, że to nie narodowość, ale indywidualna postawa warunkuje zachowanie się w godzinie próby. Nie ma czegoś takiego, jak wina narodowa! Winny może być zawsze tylko konkretny człowiek. Tym większej mocy nabierają słowa Edmunda Burke'a, który powiedział, że "do triumfu zła potrzeba tylko, aby dobrzy ludzie nic nie robili".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny