Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pokonaj raka. Trzeba cieszyć się życiem i myśleć pozytywnie

Roman Laudański
Absolutnym guru dla mnie w sprawach rakowych był kolarz Lance Armstrong. Lekarze dawali mu trzy procent szans na zwycięstwo z chorobą. Wygrał! - mówi Katarzyna Gulczyńska.
Absolutnym guru dla mnie w sprawach rakowych był kolarz Lance Armstrong. Lekarze dawali mu trzy procent szans na zwycięstwo z chorobą. Wygrał! - mówi Katarzyna Gulczyńska. Pawel Skraba
Znam takich, którzy myślą, że rakiem można zarazić się przez dotyk, podanie ręki. Trzeba to zmienić. Sami powinniśmy więcej się ruszać, zdrowo jeść i pozytywnie myśleć - także o chorych na raka.

Matka samotnie wychowująca dwóch synów z błyskiem w oku, gdy opowiada o swojej pasji.
Katarzyna Gulczyńska, prezeska Fundacji "Pokonaj Raka":
Chłopcy to tylko atut i potrójna siła. Najpiękniejszym etapem życia kobiety jest urodzenie dzieci. I wskazanie im właściwej drogi. Moją pasją i misją życiową jest pokazanie osobom chorym, że rak nie jest wyrokiem, a szansą na rozpoczęcie nowego życia.

No i pokazuje pani. Jak zaczęła się ta historia?

- W 2005 roku zmarł Ojciec Święty. Byłam na pogrzebie w Rzymie ze znajomymi siostrami nazaretankami. Pomogły mi zrozumieć. Siostry pokazały mi, jak pogodzić się z tym w sposób radosny, cieszyć się z tego. Wtedy przy papieżu klęczał cały świat, a dziś, gdzieś się pogubiliśmy.

W Rzymie było również pierwsze postanowienie.

- Tak, że co roku odwiedzę jakieś sanktuarium. Pojechałam do Fatimy, Santiago de Compostella. Chłopcy w domu radzili sobie beze mnie doskonale. Kiedy w 2007 roku leciałam z Santiago de Compostella nad Alpami, nie miałam świadomości, że dwa miesiące później wejdę na Mont Blanc (4810 m n.p.m.). Zamarzyłam o Karkonoszach, zadzwoniłam do znajomego alpinisty, żeby polecił mi kogoś, z kim mogłabym pochodzić po tych górach. A on do mnie, że on dwadzieścia lat chodzi w Himalaje i Karkonoszami mam mu głowy nie zawracać. Mogę iść z nim na Mont Blanc.

I "mała blondynka" ruszyła.

- Weszliśmy bez problemów, ale pomysł schodzenia trudniejszą drogą nie był dobry. Załamała się pogoda, nadłożyliśmy drogi. Tragedia. Faceci są silniejsi fizycznie, ale kobiety psychicznie. Kolega się załamał i zaczął dyktować testament. Wezwaliśmy pomoc. Helikopter nadlatywał trzykrotnie, ale nie mógł lądować, bo było to zbyt niebezpieczne dla załogi. W nocy doszli do nas ratownicy i sprowadzili w bezpieczne miejsce.

Nie było to zbyt rozsądne.

- Cały czas chciałam tylko zobaczyć jeszcze synów. Kiedy byliśmy już bezpieczni, zadzwoniłam do bliskich, że z nami już dobrze, ale jakoś wiadomość o tym nikogo nie ucieszyła. Bo wszyscy byli przerażeni tym, co dzieje się z moim holenderskim szwagrem Frankiem. Rak. Poddał się, nie chciał walczyć. Pomyślałam, że skoro przed chwilą udało mi się przeżyć taką wyprawę, to on musi walczyć.
Bo góry są podobne do walki z chorobą?

- I w chorobie, i w górach jesteśmy sami. Pomimo przyjaciół, z którymi razem idziemy. Każdy walczy o własne życie. Obiecałam Frankowi, że wejdę na tyle szczytów z korony Ziemi, ile on dostanie chemii. Nawet sobie nie zdawałam sprawy z tego, o czym ja mówię.

Siedem kontynentów i dziewięć szczytów przez dwadzieścia dwa miesiące.

- I sześć chemii Franka. Zaczęłam to ogarniać, kiedy wejdę, na który szczyt. Organizowałam życie domowe, zawodowe i logistykę wyjazdów. Przypadkiem okazało się, że dzień mojego wejścia na Kilimandżaro był jednocześnie dniem pierwszej chemii Franka. On dostawał chemię co dwa tygodnie, a ja co dwa -trzy miesiące wchodziłam na kolejny szczyt. Kiedy wchodziłam na Acouncague (najwyższy szczyt Ameryki Południowej) wiedziałam, że Franek dostaje ostatnią chemię. Silny wiatr nie pozwolił zdobyć szczytu, a jego organizm nie mógł przyjąć chemii. Tego samego dnia na dwóch końcach świata.

Zadziwiający scenariusz.

- Pisany gdzieś na górze. Po powrocie dowiedziałam się, że Franek będzie miał jeszcze dwie chemie, a dla mnie było jasne, że wejdę na dwa kolejne dostępne w tym czasie szczyty: Górę Kościuszki i McKinley. Starałam się na każdej górze robić zdjęcie w koszulce z nadrukiem: "Fransje trzymaj się, nie daj się, walcz!"

Zmieniło to również panią?

- Zaczęłam się zastanawiać, co z tym dalej zrobić? Chodzimy w góry dla siebie, ja też, ale wspierałam również Franka. W kwietniu 2010 roku absolutnym guru dla mnie w sprawach rakowych był kolarz Lance Armstrong. Lekarze dawali mu trzy procent szans na zwycięstwo z chorobą. Wygrał! Siedmiokrotnie zwyciężał w Tour de France. Stworzył swoją fundację. Piąty raz został tatą. Postanowiłam spiąć swój projekt tzw. różą życia. Przekazać to dalej. Skoro Armstrong będzie jechał po raz ostatni w wyścigu w Alpach, a ja zaczęłam od Alp, to w lipcu pojadę na Mont Blanc z ludźmi, którzy wygrali walkę z rakiem.

Trafiło na dwóch facetów.

- Wojtek dowiedział się o chorobie w kwiecie wieku. Przystojny rajdowiec, tylko szaleć z dziewczynami po dyskotekach. Zaczęła boleć go głowa. Tomografia wykazała guz pnia mózgu. Otworzyli i zoperowali - wszystkiego musiał uczyć się od nowa. Lekarze powiedzieli mu, że nie ma szans. Spróbował z medycyną niekonwencjonalną. Nie poddał się. Skończył studia. Jest prezesem spółki, ojcem dwóch córeczek. Drugi chłopak też był po studiach i już miał pójść do pracy, kiedy okazało się, że ma raka jądra. Armstrong jechał w ostatnim wyścigu, my weszliśmy na szczyt z transparentem - podziękowaniem dla Lance za to, co robi dla ludzi na całym świecie. Na drugim banerze znalazły się słowa "Pokonaj raka". I proszę mi wierzyć, że jeszcze nie wiedziałam, iż po roku powołam Fundację "Pokonaj Raka".

Marzy pani, żeby w Alpach spotykali się ludzie zjednoczeni w walce z rakiem.

- Poruszę niebo i ziemię, żeby doprowadzić do takich spotkań. W ubiegłym roku pojechaliśmy również w Alpy, ale - ze względu na warunki pogodowe - nie puściłam uczestników na szczyt. Chcę również pokazać ogrom problemu. To, że chorym tak trudno jest przyznawać się do choroby, to jest nasza wina. Bo to my ich odrzucamy, zwalniamy z pracy, odsuwamy. My, którzy chcemy być tylko piękni, bogaci i młodzi. Dlatego oni siedzą w domu.

Zbieracie podpisy pod petycją do ONZ o większe finansowanie walki z rakiem.

- We wrześniu ubiegłego roku po raz drugi w swojej historii (pierwszy na okoliczność AIDS) spotykała się agenda zdrowia ONZ. Debatowali na temat raka. W ciągu dziesięciu lat zachorowalność na raka wzrośnie dwukrotnie. Z roku na rok jest tego więcej. No i ludzkie reakcje! Znam takich, którzy myślą, że rakiem można zarazić się przez dotyk, podanie ręki. Trzeba to zmienić. Sami powinniśmy więcej się ruszać, zdrowo jeść i pozytywnie myśleć - także o chorych na raka. Trzeba uwierzyć, że dobro wraca i to podwójnie.

Ostatnio była pani na Babiej Górze w towarzystwie trzynastu amazonek.

- Kiedy zaczynało się Euro 2012 - my "szczytowałyśmy" na Babiej Górze. Planujemy też wyprawę na masyw Mont Blanc. Jadą "szpiczaki", "chłoniaczki" i amazonki.

I twierdzi pani, że nie zrobiła nic nadzwyczajnego?

- "Kiedy pomagamy innym - pomagamy sobie, ponieważ wszelkie dobro, które dajemy, zatacza koło i do nas wraca" - te słowa Flory Edwars są mi szczególnie bliskie. No i trzeba marzyć, bo dzięki marzeniom przechodzimy sami siebie. Raka można pokonać i wrócić do życia pełnego pasji i marzeń.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny