Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Sawicki - fotograf miasta Białegostoku

Urszula Dąbrowska
Chodzi o wrażliwość oka, żeby szybciej złapało, niż mózg przełoży to na jakieś pomysły, koncepcje - mówi Piotr Sawicki
Chodzi o wrażliwość oka, żeby szybciej złapało, niż mózg przełoży to na jakieś pomysły, koncepcje - mówi Piotr Sawicki
Skończyłem 60 lat i dopiero teraz miewam przebłyski zrozumienia - mówi Piotr Sawicki.

Wie już Pan, o co Panu chodzi w fotografowaniu?

Piotr Sawicki: Skończyłem 60 lat i dopiero teraz miewam przebłyski zrozumienia, ale jak tylko to złapię, zaraz mi umyka. Pamiętam taką sytuację. Działo się to niedaleko Filipowa na Suwalszczyźnie. Rejestrowałem jakieś bieżące wydarzenia, a potem jechałem przez bezdroża maluchem i zobaczyłem małą chatkę z pustaków, samotnie stojącą pośród pól. To był listopad, ziemia zamarznięta. Drzwi miała zbite z desek jak do zagrody, zawiązane jakimś drutem. Wchodzę do środka. Na podłodze klepisko. Widzę rozpaloną płytę, a na niej starą kobietę. Grzała się. Nigdy czegoś takiego nie widziałem ani nie doznałem nigdy czegoś podobnego. Zamurowało mnie. Nie wiedziałem, co mam robić, nie wyciągnąłem nawet aparatu. Wyszedłem, a ona wcale niezdziwiona, ani niespeszona wyszła za mną. Dopiero wtedy oprzytomniałem i zrobiłem zdjęcie. Na fotografii jej twarz opowiada całą jej historię, jest tak poorana. Tu nie trzeba komentarza, nie trzeba nic mówić ani dawać tytułu. Wszystko jest jasne. Ważne rzeczy tak szybko się dzieją, że trudno robić w trakcie analizy. Chodzi o wrażliwość oka, żeby szybciej złapało, niż mózg przełoży to na jakieś pomysły, koncepcje. Wszystko toczy się tak szybko, że zanim mózg zanalizuje, kończy się i zostajesz z niczym.

Wraz z premierą nowego albumu "Prawosławie w Polsce" obchodzi Pan 40-lecie pracy twórczej. Czy w swoim przepastnym archiwum znajduje Pan teraz zdjęcia niespodzianki, których nie spodziewałby się Pan w nim znaleźć?

- Tak, znajduję rzeczy, o których zapomniałem. Odkrywam coś i zastanawiam się, czy aby na pewno ja to zrobiłem. Skąd to się tu wzięło? Ostatnio na przykład odkopałem portrety swoich przyjaciół z "Kontrastów", które nigdy nie były publikowane.

Białostoccy fotografowie uważają, że czas współpracy z "Kontrastami" to najważniejszy okres w Pana twórczości.

- Ja też tak uważam. Krzyżagórski, Bauer czy Kira Gałczyńska to byli ludzie na wysokim poziomie, z otwartymi głowami i świetni redaktorzy naczelni. W "Kontrastach" fotografia była naprawdę potrzebna i dyskutowało się o tym, jaka ona powinna być, co powinna wnosić.

Na początku miesiąca dostawałem gotowe teksty i wolną rękę. Miałem zrobić do nich zdjęcia. Tyle i aż tyle. A pisały tam takie pióra jak Wańkowicz, Giełżyński, Kapuściński, Hanna Krall. To było i wyzwanie, i przyjemność. Nawet jak pisali o partyjnych nasiadówkach, to między wierszami przemycali wartościowe rzeczy i ktoś, kto umiał czytać, domyślał się bez problemu, o co chodzi. Dzisiaj studenci, pisząc prace magisterskie, sięgają do tych tekstów.

Jak się udała taka rzecz jak "Kontrasty" w Białymstoku?

- W Białymstoku czasami takie rzeczy się zdarzają. Tu akurat był upór i determinacja Krzyżagórskiego, który chciał z "Kontrastów" zrobić ogólnopolskie pismo literatury faktu i zrobił. Ściągaliśmy też z kraju najlepszych fotografów.
Kiedy w latach 80. odeszła Kira Gałczyńska, skończył się okres świetności "Kontrastów", ale też i pewien etap w moim życiu. Ożeniłem się, zacząłem chodzić z córką na spacery i fotografować chmury. Na chmury trzeba trafić, złapać ich ulotność. Pamiętam kiedyś na lotnisku na Krywlanach niebo było czyściutkie, błękitne jak nie wiem, a pośrodku wisiała jedna okrąglutka chmurka. Zacząłem interesować się pejzażem, sprawami bardziej estetycznymi.

Szerszej publiczności znane są jednak głównie Pana albumy o Białymstoku. Mówi się, że jest Pan fotografem miasta Białegostoku...

- No jestem, i cieszę się z tego.

Jakie zmiany zarejestrował Pan, patrząc przez te czterdzieści lat na Białystok przez obiektyw? Na dobre i na złe?

- Najbardziej denerwuje mnie ten chaos architektoniczny, takie incydentalne łatanie dziur, to tu, to tam. Chociażby te Bojary. "Kartę bojarską" uchwalono w latach 70. Tyle było wokół tego szumu. A potem przez 20 lat z okładem permanentnie niszczono Bojary. Dużo pary w gwizdek, a koła w miejscu. Potem była afera o Młynową. No i co z niej dzisiaj zostało?

Właśnie, czy warto jeszcze te kilka kamienic, które zostały, ratować?

- Taką enklawę można było zachować. Dać ludziom pieniądze, żeby te domki wyremontowali. Bo nie chodzi przecież o to, by szambo jak dawniej lało się na ulicę, ale o zachowanie charakteru żydowskich Chanajek. Trzeba pamiętać, że Białystok był w przewadze miastem żydowskim. Może jeszcze dałoby się uchować choćby te dwie kamienice naprzeciwko ul. Pięknej. Mam sporo zdjęć z dawnego Siennego Rynku, z konikami, wozami, straganami. Było, minęło.

A zmiany na plus?

- Początkowo byłem przeciwny betonowaniu placu przy Ratuszu. Ale teraz widzę, że to wcale nie był taki zły pomysł. Może dzięki niemu to miasto nie będzie zamierało po godz. 19, bo jest miejsce, w którym może się coś dziać, takie centrum. Plac przy Teatrze Dramatycznym też się całkiem udał. Na plus zasługuje też pomysł przeniesienia pomnika Marszałka Józefa Piłsudskiego przed Archiwum Państwowe. Może też Pałac Branickich zyska wreszcie elewację, jaką powinien mieć Wersal Północy, na której po miesiącu nie będzie widać zacieków ani odłażącej farby.

A kontrowersyjna opera?

- Tam tworzy się duże centrum kulturalne: teatr lalek, opera, amfiteatr. Byle to żyło. Boję się jednego: wybudujemy operę i nie będziemy wiedzieli, co z tym dalej robić. Dopóki jest Marcin Nałęcz-Niesiołowski, to znakomitości będą tu przyjeżdżały dla niego, będziemy mieli nazwiska. Ale obawiam się, że kiedy go nie będzie, to nikt tu nie zajrzy. Chyba że do tego czasu opera wyrobi sobie renomę. Może właśnie dzięki operze pójdziemy naprzód. W końcu kiedyś czas zacząć się wybijać na tę Polskę A. Strasznie mnie irytuje takie podejście: "No jak na Białystok, to całkiem nieźle". Co "jak na Białystok"?! To ma być dobre albo nie. To ma być więcej niż "jak na Białystok", ba, więcej jak na Polskę. Trzeba zawsze mierzyć wysoko. Przybytki kultury to miejsca, które tworzą jakość miasta, budują jego potencjał. Może ten wschodni Białystok stanie się ważnym operowym centrum. Dlaczego nie? Dlaczego zawsze dorabiamy sobie gębę tej Polski B, strzelamy sobie samobója? To jest zdecydowanie na minus.

Rejestrował Pan aparatem przełomowe momenty we współczesnych dziejach Białegostoku. Które były najważniejsze?

- Najważniejszy moment w najnowszej historii Białegostoku to bezsprzecznie wizyta Jana Pawła II w 1991 roku. Czułem, że uczestniczę w wydarzeniu epokowym, że rejestruję sytuację, która drugi raz się nie powtórzy w tym mieście. Czuło się entuzjazm ulicy.

Ważne też były dla mnie spotkania z ludźmi, którzy odwiedzali Białystok. Fotografowałem Ryszarda Kapuścińskiego, maestro Jerzego Maksymiuka. Często gadaliśmy do północy. Miałem szczęście obracać się wśród ludzi, którzy tworzyli kulturę, i dzięki temu rozwijałem się. Przy tworzeniu albumu "Prawosławie w Polsce" współpracowałem z ks. Henrykiem Paprockim. To jest człowiek, który wie, co chce powiedzieć, ma ogromną wiedzę, ale się z nią nie obnosi. Mówi prosto i jasno. Samo przebywanie z nim wiele uczy.

Czy prawosławie, temat, którym Pan się zajął w swoim najnowszym albumie, to powrót do lat 70.? Z tego okresu pochodzą Pana ważne reporterskie zdjęcia z św. Góry Grabarki.

- Nie, on był obecny przez cały czas w mojej pracy. Niektóre zdjęcia do tej książki pochodzą sprzed 35 lat. Ostatnie jest ze stycznia tego roku. Ten album tak naprawdę to hołd złożony mojemu ojcu, który był prawosławny. Kiedy postanowił poślubić moją mamę, musiał zmienić wyznanie, bo wtedy nie mógł inaczej ożenić się z katoliczką. Od ołtarza zresztą pojechał od razu na wojnę i wrócił dopiero po ośmiu latach. Ojciec przez całe życie jednak utrzymywał kontakty z prawosławnym duchowieństwem. W czasie wojny był dziennikarzem wojennym, służył pod komendą generała Andersa. Jako dziecko zafascynowany byłem nim i jego pracą w teatrze lalek i zawsze chciałem iść w podobnym kierunku.

Zdjęcia w albumie są ułożone według jakiegoś klucza?

- Główną ideą była duchowość. Każdy z tych obrazów ma jakieś ciekawe światło. Zawsze mnie to interesowało w fotografii. Światło przekazuje transcendencję. Myślę, że ten album to jakiś mały kroczek w opowieści o prawosławiu, jego naturalności i niezwykłości. O wyznaniu, które podobnie jak inne religie: katolicka, żydowska czy muzułmańska, porządkuje świat i uczy, jak żyć godnie i uczciwie, jest więc jedną z najważniejszych ludzkich spraw.

Dziękuję za rozmowę.

Wernisaż fotografii autorstwa Piotra Sawickiego poświęconych prawosławiu odbędzie 6 czerwca, o godz. w Muzeum Podlaskim. Ma być poprzedzony koncertem chóru w prawosławnej katedrze św. Mikołaja w Białymstoku (początek koncertu godz. 18.30). Wystawa połączona będzie z promocją albumu "Prawosławie w Polsce" przygotowanego przez wydawnictwo Bosz. Większość zawartych w nim zdjęć pochodzi z Podlasia, ale są też fotografie z Łemkowszczyzny, z województwa rzeszowskiego, Kętrzyna. Tekst, autorstwa ks. Henryka Paprockiego, w bardzo przystępny sposób odpowiada na ważne pytania dotyczące religii prawosławnej w Polsce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny