Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Omal nie zabili taksówkarza, ale wyroki dostali niskie. Ofiara nie chce zemsty, a sprawiedliwej kary.

Magdalena Kuźmiuk
Mikołaj Popławski nie chce przeprosin. Nigdy nie wybaczy Martinowi M. i Błażejowi D. tego, co zrobili. Nie wierzy w ich skruchę.
Mikołaj Popławski nie chce przeprosin. Nigdy nie wybaczy Martinowi M. i Błażejowi D. tego, co zrobili. Nie wierzy w ich skruchę. Fot. Wojciech Oksztol
Czekam na sprawiedliwość. Bo tak niski wyrok dla bandytów to żadna kara! - mówi taksówkarz Mikołaj Popławski, który rok temu padł ofiarą brutalnego napadu.

Dzień: wtorek, 17 listopada 2009. Miejsce: Sąd Apelacyjny w Białymstoku. Punktualnie o godzinie 10 na ławie oskarżenia usiądą dwaj 18-latkowie: Martin M. i Błażej D. Policjanci przywiozą ich z aresztu śledczego. Miejsce po przeciwnej stronie zajmie ich ofiara: Mikołaj Popławski, od 33 lat białostocki taksówkarz.

Ta trójka spotkała się równo rok temu. Na postoju taxi. Ale nie był to zwyczajny kurs. Dwóch białostockich licealistów brutalnie zaatakowało kierowcę.

- Katowali mnie z uśmiechem na ustach. A teraz też się uśmiechają, bo żadna dotkliwa kara ich nie spotkała - mówi pięć dni przed rozprawą apelacyjną pokrzywdzony. I cały czas liczy, że w najbliższy wtorek doczeka się sprawiedliwości. Czyli kary za usiłowanie zabójstwa. Mężczyzna nie może pogodzić się z łagodnymi karami, które kilka miesięcy temu wymierzył 18-latkom sąd okręgowy: trzy i pół roku Martin M., trzy lata Błażej D.

- Taka kara to żadna kara! - uważa taksówkarz.

Popławscy: Chcieli zabić!

Rodzina Popławskich od początku nie zgadza się z tak łagodnym wyrokiem i domaga się surowszej kary dla nastoletnich bandytów.

- To nie był tylko napad! Oni chcieli mnie się pozbyć! Gdyby chodziło im tylko o samochód, to puściliby mnie. Ja uciekałem, a oni pogonili za mną. Przewrócili do rowu i dalej zarzucali linkę na szyję - opowiada Mikołaj Popławski.

- Napadli na trzeźwo. Bez narkotyków, nie byli pijani. Gdyby tato się nie uwolnił, to by go zabili jeszcze w tym samochodzie. Po co go gonili? - dodaje Adam Popławski, jego syn.

Odwołanie od wyroku złożyła też białostocka prokuratura rejonowa. Bo w pierwszym procesie żądała po siedem lat dla każdego z bandytów za brutalny rozbój. W sądzie spotkała ją jednak porażka.

Janusz Kordulski, rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku, powiedział, że w apelacji przesłanej do sądu prokurator chce zaostrzenia kwalifikacji prawnej czynu i podwyższenia kar.

- Skandal! Hańba! - pokrzykiwali taksówkarze jeszcze w czasie ogłaszania czerwcowego orzeczenia. - Ryzyko napadu jest wpisane w nasz zawód. Człowiek zawsze musi się liczyć z tym, że trafi na niebezpiecznego klienta. Jednak takie wyroki pokazują, że bandyci mogą w sądzie liczyć na bezkarność - denerwowali się koledzy Popławskiego na sądowym korytarzu.

Jednak, jak sami przyznali, wyrok nie był dla nich zaskoczeniem. Od początku obawiali się, że sprawa Błażeja D. i Martina M. może nie być wyjaśniona jak należy. Przypominają, że w czasie śledztwa jeden z licealistów przebywał na obserwacji psychiatrycznej.

- Robią wszystko, żeby uznali go za niewinnego. Próbują zbrodnię zamieść pod dywan - uważali.

Potem kierowcy nie mogli pogodzić się z zarzutami, jakie prokuratura przedstawiła nastolatkom.

- To była próba zabójstwa! Kto bije po głowie młotkiem i zaciska na szyi linkę, chce zabić - podkreślali.

Na początku lutego zorganizowali manifestację. Przez miasto przetoczyła się wtedy kawalkada taksówek. Na dachach transparenty, w ruch poszły klaksony. Finiszowali na parkingu przed budynkiem prokuratury, na ulicy Mickiewicza. Ta jednak zdania nie zmieniła. Według śledczych nie było dowodów, podstaw, by oskarżyć licealistów o próbę zabójstwa.

Manifestacja jednak jakiś skutek odniosła. O sprawie zrobiło się głośno.
Popławski z kolegami z branży byli na każdej rozprawie. Taka koleżeńska solidarność. Do sądu przyjdą także we wtorek.

- To dla nas oczywiste, że oni chcieli zabić naszego kolegę. Oczekujemy sprawiedliwego wyroku, bo poprzedni był po prostu śmieszny - rozczarowania nie kryje Janusz Werpachowski, prezes związku zawodowego taksówkarzy województwa podlaskiego.

Już postanowili. Nie przyniosą ze sobą transparentów. Nie chcą, by ktoś zarzucił im, że wywierają presję na sąd. - Nasza obecność więcej będzie znaczyć niż hasła - dodaje Werpachowski.

Obrońcy oskarżonych: To gówniarze, nie chcieli zabić

W mowach końcowych obrońcy przekonywali sąd, że ich klienci nie są bandytami. Że to gówniarze, dzieciaki, którym w głowach się poprzewracało, coś im się uroiło. Dlatego po łagodnym wyroku przyszły spekulacje.

- A może sędzia pożałowała chłopaków. Bo to młodzi ludzie, uczący się. A napad był jednorazowym wybrykiem. Czy to wystarczająca okoliczność łagodząca? - zastanawiali się taksówkarze.

Rodzina napadniętego taksówkarza, jego pełnomocnik, koledzy w działaniu przestępców dopatrują się premedytacji. Bo Błażej D. i Martin M. napad planowali od dwóch tygodni. Inicjatorem był Martin. To on przygotował narzędzia - metalową rurkę, kabel od zasilacza, dezodorant, taśmę.

Oskarżeni umówili się w sobotę, 8 listopada, przed południem. Najpierw trochę krążyli po mieście, potem poszli na pizzę. Beztrosko rozmawiali o planach na wieczór. Błażej wybierał się do kolegi na urodziny, Martin miał wpaść na lodowisko.

Około godziny 15 pojechali do Galerii Białej. Już wiedzieli, że dokonają napadu. Auto wybrali po marce. Padło na srebrnego mercedesa. Wsiedli i zamówili kurs do Grabówki.

W ustronnym miejscu kazali Popławskiemu się zatrzymać. Wtedy Martin prysnął taksówkarzowi dezodorantem w oczy, a Błażej zarzucił mu na głowę kabel. Martin miał już przygotowaną metalową rurkę i zaczął ofiarę okładać po głowie. Taksówkarz zalał się krwią.

- Błagałem ich! Pytałem: Czego ode mnie chcecie, chłopcy? Bierzcie wszystko... Tylko puśćcie mnie żywego! Ale oni nie przestawali - opowiadał w sądzie taksówkarz.

Mężczyzna szarpał się, próbował uwolnić się od linki. Ale Martin M. nie przestawał okładać go rurką. - Odwróciłem się i zobaczyłem, że ma uśmiech na ustach - mówił taksówkarz.

W końcu udało mu się uwolnić. Uciekał do lasu. - Szedłem po omacku. Byłem cały zakrwawiony. Wołałem o pomoc. Bałem się, że nikt mnie w tym lesie nie znajdzie - wspomina dziś Popławski.

Znaleźli go jacyś ludzie, zawiadomili policję i pogotowie.

W tym czasie bandyci uciekali skradzionym samochodem. Za kierownicą siedział Martin M., ale stracił panowanie nad pojazdem, wpadł w poślizg i zjechał do rowu. Auto dachowało.

Nastolatki zadzwoniły po kolegę, żeby ich zabrał. Daleko nie uciekli. Obaj od razu przyznali się do napadu. Dlaczego to zrobili? Bo chcieli sprzedać samochód, wynająć mieszkanie i imprezować.

Nie wybaczy. Nie chce przeprosin

Mikołaj Popławski nie chce przeprosin. Nigdy nie wybaczy Martinowi M. i Błażejowi D. tego, co zrobili. Nie wierzy w ich skruchę.

- Przyznali się, przeprosili, spuścili głowy - to ich linia obrony. Robią to tylko na potrzeby procesu, bo tak doradzają im adwokaci - uważa Adam Popławski, jego syn.

Rodzina taksówkarza wybiera się oczywiście na wtorkową rozprawę. - Idziemy po sprawiedliwość - mówią z nadzieją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny