Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nad Biebrzą znaleźli swoje miejsce na ziemi. Tylko śniegu trochę brakuje

Agata Sawczenko
Agata Sawczenko
Greta Rogoz i Wojciech Syguła  przyznają, że praca z psami nie jest łatwa. Ale satysfakcja z prowadzenia zaprzęgu - wielka.
Greta Rogoz i Wojciech Syguła przyznają, że praca z psami nie jest łatwa. Ale satysfakcja z prowadzenia zaprzęgu - wielka. Anatol Chomicz
Gdy 10 lat temu Greta Rogoz i Wojciech Syguła przyjeżdżali z Podkarpacia nad Biebrzę, mieli sześć psów. Kilka miesięcy później było ich już 18. Teraz mają już 60 i każdego z nich potrafią rozpoznać po szczekaniu. Jedne ciągną w zaprzęgu, niektóre czekają na adopcję

Kilka lat temu Greta zrobiła interes życia: sprzedała psa ze swojej hodowli malamutów. Pies szybko do niej wrócił. I to z chłopem.

Greta i Wojtek z tej historii śmieją się do dziś. Mieszkają w Krynicy pod Trzciannem. Murowany dom w środku lasu, z dala od innych zabudowań. Trudno tu trafić, bo z jednej strony prowadzi do nich kilkukilometrowa dróżka przez las. Można też dojechać od strony wsi - ale wtedy lepiej dzwonić i prosić, żeby pokierowali, wytłumaczyli, jak dojechać. No... chyba, że się wyłączy silnik w samochodzie i nastawi słuch. Głos szczekających 60 psów można usłyszeć z daleka. Szczekają - bo już z daleka czują, że zbliża się ktoś obcy...

Greta jest z Podkarpacia, Wojtek pochodzi z Opolszczyzny. Wojtek jest leśnikiem, Greta - z wykształcenia nauczycielką języka polskiego. Połączyła ich pasja - psy.

Po studiach Greta wyprowadziła się z rodzinnego Rzeszowa, kupiła dom na wsi i zaczęła hodować rasowe psy - malamuty.

A Wojtek? Mniej więcej w tym czasie trafił na wyścigi psich zaprzęgów. Był pod takim wrażeniem, że postanowił sobie kupić psa. I tak trafił do Grety.

Kontaktowali się później często - najpierw, żeby omówić sprawy związane z psem, potem już z sympatii. W końcu Wojtek przeprowadził się do Grety.

- No i wtedy poszło - śmieje się Wojtek. - Bo mówi się, że te psy to jak nałóg. Że jak się zacznie - to albo się od razu odstawi, albo się wpadnie po uszy.

Oni wpadli po uszy. Wojtek wkręcił się w psie zaprzęgi. Ale na Rzeszowszczyznie nie ma za bardzo jak trenować. Dlatego coraz częściej myśleli o przeprowadzce.

Nad Biebrzę przyjechali 10 lat temu. Na wakacje. W czerwcu. We wrześniu już tu mieszkali. Razem z nimi było już 18 - ze schronisk, z adopcji, znalezione przy drodze.

Na początku wynajmowali dom w Dawidowiźnie. Ale chcieli mieć coś swojego. Znaleźli w Krynicy - na kolonii, w lesie. Murowany. Gołe mury, bez okien, bez drzwi, w pokoju wypalona dziura po ognisku. Piec rozwalony. Nie było prądu, studni. - Przez 20 lat dom stał pusty - tłumaczy Greta.

Rozbili na podwórku namiot. Wtedy już mieli 24 psy. Przywiązali je na sznurkach do drzew. - Bo co mieliśmy robić? - mówi Greta. Pożyczyli agregat. - I zaczęliśmy powoli dłubać - uśmiecha się Greta.

W namiocie spali aż do października, do pierwszych przymrozków. - Wstawaliśmy rano, a na ścianach namiotu był lód - wspomina Greta. - Pierwszą noc w domu to spaliśmy jeszcze przy kupie gruzu. Ale przynajmniej w piecu już można było napalić.

Dziś przyznają, że wtedy myśleli, że zawojują turystycznie tę krainę.

- Mieliśmy małą wiedzę, a bardzo dużą fantazję. To chyba dzięki tej fantazji dziś jesteśmy tu, gdzie jesteśmy - mówi Wojtek.

Przyjechali z myślą, że tu, na Podlasiu, uda im się zacząć zarabiać na psich zaprzęgach. - Utrzymać takie stado to nie jest tania sprawa - przyznaje Wojtek. - Wiec fajnie by było, żeby chociaż na siebie te psy zarabiały.

Czy się udało?

Greta odpowiada od razu: - Nie!

- No coś tam zarabiają - prostuje Wojtek. - Ale to nie jest tak dobrze jak w Skandynawii, Ameryce czy Kanadzie...

Zaczęli od imprez turystycznych. Był nawet taki sezon, że pieniędzy z tego wystarczyło na utrzymanie. Ale zrezygnowali. - Bo to były imprezy integracyjne - tłumaczy Wojtek. - A wiadomo, jak wtedy ludzie potrafią się zachowywać.

- Zresztą my nie lubimy takich spędów. Jednak wolimy sobie posiedzieć z ludźmi, porozmawiać, pójść z nimi w teren, jakoś tak bliżej natury, bliżej psa też.

Otworzyli więc hotel dla psów. Ale głównie dla psów bezdomnych. - Mamy zaprzyjaźnione organizacje prozwierzęce. Kierują do nas swoich podopiecznych. Ale i osoby prywatne, które chcą pomóc zwierzęciu, ale nie mogą go samemu przetrzymać w domu do czasu adopcji. Organizują więc zbiórki wśród znajomych dogomaniaków i utrzymują psa u nas w hotelu - mówi Greta.

Dziś mają u siebie 60 psów. 36 jest ich. - Plus dziewięć - dodaje Greta. Te dziewięć jest niby tymczasowo. Ale nie mają wątpliwości, że akurat te nie znajdą już nowego domu. - Więc nie tak do końca przyznajemy się, że są nasze - śmieje się Greta.

Reszta psów przeznaczona jest do adopcji. Trafiają do nich z całej Polski. - Część to zwykłe kundelki. Ale bywają azjaty i bernardyny, akity, czasem rodowodowe, zabierane nieraz ze strasznych warunków, w strasznym stanie. Jakbym w tym nie siedziała, to bym nie mogła uwierzyć, że psa można doprowadzić do takiego stanu - opowiada Greta.

Oczywiście są i husky. - Wbrew pozorom tych psów jest bardzo dużo do adopcji. Ludzie biorą je ze względu na wygląd zewnętrzny, ale są nieświadomi wymagań rasy. I później jak pies dorasta, to okazuje się, że jest problematyczny - bo z nim trzeba biegać, inaczej daje w kość, ucieka, wyje, rozpruwa płoty, przekopuje ogrody - opowiada Wojtek. - I później te psy jako roczne, dwuletnie, trafiają do schronisk albo są wyrzucane. Tak naprawdę, jakby człowiek chciał zaprzęg z ośmiu psów, to jest w stanie w tydzień bez problemu stworzyć go z bezdomnych psów.

- Tak naprawdę jest w stanie to zrobić w jeden dzień. Bo my możemy mu z tych psów, które są u nas do adopcji, dać już trzy haszczaki, a w stowarzyszeniu, w którym działamy - SOS Husky, jest jeszcze z 10.

Praca z 60 psami nie jest łatwa. Osiem z nich jest w domu. Reszta w nocy przebywa w boksach, a w dzień na wybiegach.

- Jedna suczka, która jest z nami w domu, w schronisku spędziła bardzo dużo czasu, praktycznie nie wychodząc z budy. Oprócz niej, mamy jeszcze siedem innych psów. Dwa tygodnie temu znalazłam na ulicy jakiegoś małego pokurcza. No i jeszcze sześć - które są stałymi rezydentami, które z różnych powodów nie mogą mieszkać w kojcu. Mają kości połamane, więc im stawy siadają. Ktoś tam łapał depresję w kojcu - więc też się wzięło - opowiada Greta.

Te domowe psy już od czwartej rano zaczynają „kolędować”. Co chwilę któryś chce wyjść. Więc Greta od czwartej już nie śpi - tylko wstaje, otwiera i zamyka drzwi. A później po kolei wpuszcza z powrotem: - Bo tak drą japę pod drzwiami... - uśmiecha się.

Potem jest karmienie. Wypuszczają psy na wybieg i zabierają się za sprzątanie i naprawy kojców, bo przy takiej liczbie psów zawsze jest coś do zrobienia - a to siatka się przetarła, a to drzwiczki się poluzowały, a to trzeba przybić jakiś poluzowany gwóźdź. To trwa kilka godzin.

- Byłoby szybciej. Ale mamy tylko jedną myjkę. Trzeba więc czekać w kolejce - śmieje się Greta.

Potem, jeśli nie ma upałów, biorą psy na spacer. A jeśli są - jadą na przykład do sąsiedniej wioski, aby skosić trawę na siano dla koni. Bo mają też sześć koników polskich. A przy nich też jest dużo sprzątania. I popracować z nimi trzeba - żeby nie zdziczały.

- Z nimi też spacerujemy - zaznacza Greta. - I to też nasz pomysł na turystykę. Już w zeszłym roku mieliśmy taki debiut. Konie przeszły sto kilometrów z panami z Warszawy. Ledwo doszli. W tym sezonie zamierzam ruszyć już tak troszeczkę mocniej.

- Stwierdziliśmy, że są ludzie, którzy lubią konie, a niekoniecznie potrafią jeździć. Albo nie mogą - bo jakaś choroba kręgosłupa, albo się nawet boją. A chcieliby poprzebywać z koniem - dodaje Wojtek. - Bo uważamy, że aby przebywać z koniem, wcale nie trzeba na nich jeździć.

Jednak pasją Wojtka są cały czas psy. To z nimi trenuje niemal codziennie od końca sierpnia aż do wiosny. Gdy jest powyżej 15 stopni Celsjusza, nie da się namówić, by ustawić je do zaprzęgu nawet do zdjęcia.

- One są od razu podekscytowane, chcą biec. I jak im później wytłumaczyć, że biegu nie będzie? - pyta. A nie będzie, bo Wojtek dba o ich zdrowie. Gdy jest za gorąco - zgrzeją się i stracą dużo sił.

Treningi trwają kilka godzin. Na początku psy przebiegają 5 kilometrów. Ale już w grudniu dystans się wydłuża nawet do 80 czy 100.

- Nie można zmusić psów do biegania. One muszą chcieć - a z reguły chcą. Jak tylko zaczynam je ustawiać, to od razu robi się jeden wielki harmider i radość. I na tym to wszystko bazuje - na radości psów z biegania. W żaden inny sposób nie dałoby się ich do tego nakłonić. I zresztą człowiek nie miałby z tego radości, jakby musiał te zwierzęta zmuszać.

Szkoda tylko, że w Polsce ostatnio tak mało jest śniegu. Dlatego psy rzadko zaprzęgane są do sań. - Częściej jest to specjalny wózek czy quad - wyjaśnia Wojtek.

Na początku psie zaprzęgi traktował jako przygodę. - Pamiętam, jak zimą jeździł po starorzeczach Narwi i wracał zachwycony, bo pies - tak jak w książkach - nosem wyszukiwał drogę, tak żeby nie wpaść w starorzecze - wspomina Greta.

A potem...

- No jednak to mężczyzna... Więc są ambicje. Samo jeżdżenie nie wystarcza. I pomyślał, że może zacznie tak bardziej profesjonalnie podchodzić do tematu. I startować w zawodach - mówi Greta.

- Ostatnio mi sąsiadka mówiła, że widziała w internecie jak grają mi hymn - Wojtek jest skromny. Nie umie się chwalić. Ale jak hymn - to wiadomo - Wojtek zajął wysokie miejsce w zawodach.

- Najważniejszą rzeczą jest tworzenie z tymi psami takiego wspólnego stada - nie ma wątpliwości. - I satysfakcja z tego, że się coś stworzyło.

Bo psy się selekcjonuje, trenuje, ustawia odpowiednio w zaprzęgu. Każdy ma swoje miejsce w zaprzęgu, pozycję, nawet ważne jest to, po której stronie biega albo z kim w parze, bo nie wszystkie psy się tolerują.

- Wiadomo, że jak prowadzimy taki zaprzęg, to tam nie ma żadnych lejców, tylko wszystko opiera się na głosie, czyli na komendach. I to też jest satysfakcja, jeżeli się psy wyszkoli i na zawodach to zaczyna działać. Bo fajne jest to, że my się rozumiemy.

I to właśnie najbardziej podoba mu się w tym, co robi. - Bo wiadomo - można mówić, że obcowanie z przyrodą, poznawanie świata przy okazji zawodów, ale do tego akurat nie są konieczne psy, treningi. Prościej by było bez psów czerpać z tych rzeczy przyjemność. A tutaj akurat relacja i to, że z tymi psami taka nić porozumienia powstaje, daje taką naprawdę dużą satysfakcję.

I obserwacja, jak ten zaprzęg się zmienia. - Jak pamiętam wręcz śmiesznie to na początku wyglądało - a z czasem to się rozwija i ulepsza - wspomina Wojtek. - I to daje tego kopa i motywację do działań.

Przyznają, że tu, nad Biebrzą, znaleźli swoje miejsce na ziemi. - No, ja bym się pokusił o Skandynawię. Ale to chyba nie w tym życiu... - śmieje się Wojtek. I zaraz tłumaczy: - Tu trochę śniegu brakuje. Ale poza tym - jest fajnie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny