Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adam Kulesza, były student Politechniki Białostockiej, pracował przy filmie "Ród smoka"

red
Adam Kulesza z Olecka jest współtwórcą filmów w słynnym studio Pixomondo i opowiada o swojej drodze do zawodowego sukcesu

Adam Kulesza od pierwszej klasy liceum w Olecku stawia sobie kolejne wyzwania i szuka swojej ścieżki kariery. Milowym krokiem była decyzja o studiach na Wydziale Architektury Politechniki Białostockiej. Dziś jest współtwórcą olśniewających filmów w jednym z najbardziej znanych światowych studiów – Pixomondo.

Jak to się stało, że zdecydował się Pan na studia w Politechnice Białostockiej na kierunku architektura i urbanistyka?

Adam Kulesza: W pierwszej klasie liceum ogólnokształcącego w Olecku pani od plastyki wspomniała o dziewczynie, która dostała się właśnie na Politechnikę Białostocką, na wydział architektury. Stwierdziłem: No kurczę, jeżeli odpowiednio wcześnie zacznę o tym myśleć i jakoś się przygotowywać, to jest to możliwe. Oczywiście słyszałem o tym, że ludzie po trzy, cztery, pięć razy zdają na architekturę i w końcu się dostają. Stwierdziłem, że muszę się dostać za pierwszym razem albo wcale. Założyłem sobie taką wysoką poprzeczkę i już w trzeciej klasie liceum zacząłem się interesować kursami przygotowawczymi. W klasie maturalnej jeździłem w soboty co dwa tygodnie 120 kilometrów z Olecka do Białegostoku na kurs przygotowawczy z rysunku i kurs z historii sztuki. Prowadzili go wykładowcy z Wydziału Architektury i po prostu oni wiedzieli jak przygotować do egzaminu z rysunku.

Dzięki determinacji znalazł się Pan w gronie studentów Politechniki Białostockiej na wymarzonej architekturze i urbanistyce – jak się Pan odnalazł w nowym środowisku?

Trafiłem w bardzo kreatywne środowisko. W liceum byłem raczej trójkowym uczniem. Czwórki i piątki miałem tylko z plastyki, WF-u i czasami z zachowania. Na Wydziale Architektury przekonałem się, że niekonwencjonalne myślenie jest bardzo w cenie. Że jeżeli wymyślisz coś, o czym ktoś inny nie pomyślał, to wtedy masz murowane 5.0! To niesamowite wrażenie, kiedy nagle wykładowca, że tak powiem, rzuca rękawicę, żebyś myślał w nietypowy, niekonwencjonalny sposób. Bardzo ceniłem wykładowców z Katedry Projektowania i Ergonomii, choćby Dziekana Wydziału profesora Aleksandra Asanowicza. Oczekiwali niestandardowych pomysłów. Przypominam sobie, jak zabrakło mi punktów na pierwszym roku do zaliczenia semestru. Żeby się udało, musiałem dostać 5.0 za projekt zwykłej bramy. Pomyślałem, że wszyscy będą projektować coś standardowego, a ja zrobię naprawdę coś odjechanego – negatyw bramy przez którą może przejść negatyw człowieka. Otwór był zamknięty, a filary i łuk zaprojektowałem ze ścięgien, by tylko zaznaczyć krawędzie. Obawiałem się, że pomysł może być zbyt innowacyjny, odjechany - sprawdzam na liście – widzę – 5.0. Okazało się, że w Politechnice Białostockiej punktowane jest właśnie takie twórcze myślenie.

To skąd decyzja, żeby przenieść się na Politechnikę Gdańską?

Ze względów finansowych. W Gdańsku mam rodzinę, łatwiej było z utrzymaniem. Przenosiłem się razem z dwoma kolegami, którzy byli przekonani, że pracodawcy będą zwracali uwagę, jaką kto kończył uczelnię. To nieprawda. Pracodawcy zwracają uwagę tylko i wyłącznie na doświadczenie, na determinację i zaangażowanie pracownika. Podczas studiów wziąłem udział chyba w dziewięciu studenckich konkursach architektonicznych. Byłem w szoku, bo na przykład moi znajomi nie robili nic. Ja stwierdziłem, że ja muszę coś robić na studiach więcej poza studiami, żeby po prostu mieć coś do pokazania przyszłym pracodawcom. To zdecydowanie nieprawda, że nazwa uczelni ma jakieś znaczenie. Jeden z moich kumpli się przeniósł, bo chciał po prostu studiować na Politechnice Gdańskiej, bo stwierdził, że tam będzie mocniejszy papier. I jak się tam przenieśliśmy, to nagle się okazało, że jesteśmy czołówką roku, że przez to jakie my mieliśmy pojęcie o architekturze, czego my się nauczyliśmy w Białymstoku, to jest top na uczelni w Gdańsku. I najśmieszniejsze, że w Politechnice Białostockiej mieliśmy najniższe stypendia, a w Gdańsku nagle, kurde, jestem trzeci na roku! No to jest super!

Tylko pogratulować!

Bardzo dużo nauczyłem się w Białymstoku. Twierdzę do tej pory, że jeżeli bym został w Białymstoku to pewnie do tej pory bym był architektem, a przez to, że się przeniosłem do Gdańska, tam zauważyłem, że wizualizacjami architektonicznymi można wiele wyczarować i jeszcze bardziej wciągnąłem się w grafikę 3D. Podstawy, których nauczyłem się w Białymstoku w Katedrze Projektowania i Ergonomii u profesora Aleksandrowicza to był naprawdę wysoki poziom. Pamiętam, swoją obronę pracy magisterskiej w Politechnice Gdańskiej. Było parę osób na roku, które umiały robić animacje. Ja od razu wszystkim swoim znajomym powiedziałem: wiecie co, ja mam 30 minut animacji, bardzo przeładowany dyplom. Nie zapisujcie się na termin, w którym się bronię. Tego dnia będziecie oceniani według mojego projektu. Ja dostanę piątkę, wy dostaniecie niżej. I na ten dzień nikt się nie zapisał. Profesorowie dziwili się, że tego dnia była tylko jedna obrona. Potem oczywiście dostałem piątkę z obrony dyplomu. Wykorzystałam w pełni całą wiedzę, której się nauczyłem w katedrze w Białymstoku, bo tam się nauczyłem animacji. Tam się nauczyłem podstaw modelowania, oświetlenia i dalej już sam to rozwijałem.

A jak Pan trafił do studia HS99 w Koszalinie?

Zatrudniłem się na tydzień przed obroną dyplomu. Z perspektywy czasu wiem, że na ostatnim roku studiów powinienem zatrudnić się w jakimś biurze projektów, żeby złapać doświadczenie, żeby zobaczyć, jak to wygląda. Zupełnie inaczej potoczyłaby się moja kariera, gdybym miał co najmniej rok doświadczenia. Nawet będąc stażystą, jak bym chodził, parzył kawę, wiedziałbym, czego jeszcze muszę się jeszcze nauczyć. Większość architektów nie robi koncepcji architektonicznych, tylko siedzi nad detalami i ma kreślić w AutoCadzie konkretne detale – ja tego nie wiedziałem. Ja byłem świetny w wizualizacjach i od razu w biurze HS99 zasiadłem do wizualizacji. Ale żeby być architektem z uprawnieniami, to trzeba po prostu pracować przy konkretnych detalach. Nie być grafikiem.

Za to były sukcesy.

W 2012 i w 2013 roku zdobyliśmy właściwie wszystkie możliwe nagrody architektoniczne: nagrodę SARP-u, nagrodę Gazety Wyborczej, nową nagrodę, po raz pierwszy przyznawaną przez tygodnik Polityka nagrodę architektoniczną. Dostaliśmy Nagrodę Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej dla najlepszego biura dekady. Po prostu ogarnęliśmy wszystko, co było można. Dostaliśmy na przykład nagrodę za Bibliotekę Uniwersytetu Śląskiego w Gliwicach. To było tak twórcze środowisko,tak twórcze osoby, że naprawdę to był zaszczyt pracowania z nimi.

To dlaczego Pan zrezygnował?

W 2015 roku, już po tych wszystkich sukcesach, jak robi się wizualizacje na określonym poziomie, to praca staje się rutyną. Powtarza się rzeczy, które się już wielokrotnie robiło, już ma się własną bibliotekę modeli, własną bibliotekę shaderów, wszystkich materiałów i tylko się wkłada obiekty, które są wymyślane z gotowych elementów. I to nie jest twórcza praca. Więc stwierdziłem, że muszę się nauczyć sam czegoś nowego. Że dla mnie progresem byłaby animacja w reklamach telewizyjnych.

Już wtedy się pojawiały reklamy telewizyjne 3D, animacje. I wtedy trafiłem w internecie na wykład motywacyjny pana Jacka Walkiewicza. I wpadłem na pomysł, żeby złożyć dokumenty do światowej firmy od efektów wizualnych. Z perspektywy czasu myślę, że to był szalony pomysł. Wiedziałem, że nie będę miał czasu się bać, że muszę tyle rzeczy zrobić i przygotować się tak, żeby być zauważonym, że właściwie nie będę miał czasu chyba na nic. I od razu sprawdziłem, ile kosztują szkoły efektów wizualnych. Znalazłem taką wymarzoną szkołę z renomą w Los Angeles. Kiedy podsumowałem koszt życia i dwóch lat studiów wyszło około 200 000 dolarów. Akurat w tym momencie nie miałem takich pieniędzy (śmiech). Nie miałem w życiu nigdy takiej kwoty. Znam trzysta innych sposobów, żeby wydać taką furę forsy. Więc stwierdziłem, że muszę w jakiś sposób sam się tego nauczyć. Zrobiłem sobie plan, prześledziłem sobie wszystkie z 80 - 100 ofert pracy z całego świata w efektach wizualnych. Odnoszę wrażenie, że studenci nie mają takiej podstawowej wiedzy, że każda oferta pracy jest doskonałym przepisem na sukces. Wyjaśnia, jakie warunki powinien spełniać kandydat i jakie oprogramowanie powinien znać przy efektach specjalnych. Dużym plusem było to, że na przykład jeżeli wymagano ode mnie jakiś kwalifikacji artystycznych, to ja na architekturze przeszedłem cały kurs malarstwa, cały kurs rysunku, cały kurs rzeźby. Miałem opanowany cały design i projektowanie - wszystkie twórcze aspekty. Musiałem tylko nauczyć się oprogramowania komputerowego. Czyli posługiwać się narzędziami. Speaker2: Stwierdziłem, że potrzebuję dwóch lat, żeby się tego nauczyć. I najśmieszniejsze, że podjąłem decyzję w 2015 roku, chyba w styczniu, a już w połowie 2016 roku, czyli mniej więcej półtora roku później, robiłem zadania rekrutacyjne do CD Projektu, czyli firmy, która robi „Wiedźmina”. Oni wtedy robili grę „Cyberpunk” i potrzebowali dużo ludzi. Robiłem też zadania rekrutacyjne do Platige Image i tak sobie uzmysłowiłem, że właściwie po tych półtorej roku ja mam 80 procent wiedzy, tej, którą potrzebuję, żeby rozpocząć pracę w światowej firmie. Ale te 80 procent to jest mniej więcej 120 % tego, czego wymagają polskie firmy. Więc zacząłem składać aplikacje do polskich firm i w grudniu 2016 roku zostałem przyjęty do Alien FX. To była firma odpowiedzialna za reklamy Bonduelle, za reklamy Harnasia. Te wszystkie Harnasie w 3D to właśnie z tej firmy wychodziły. I wtedy pracowałem przy dwóch reklamach Harnasia i przy reklamach Bonduelle.

A jak Pan trafił na plan „Another Day of Life”?

Kiedy aplikowałem do Platige Image od razu powiedziałem, że chcę pracować przy tym filmie, ale mnie nie przyjęli. Ale Alien FX dostało propozycję współpracy przy tym filmie i w efekcie osiągnąłem to, o czym marzyłem, tylko w inny sposób.

I w efekcie „Another Day of Life” zdobył Europejską Nagrodę Filmową. Zdradzi Pan, przy których kadrach Pan pracował?

Zwykle mówię: Obejrzyjcie ten film i kiedy zobaczycie najwspanialsze sceny w tym filmie, to ja jestem za nie odpowiedzialny. Opowiem panu historię. To jest dla mnie magiczna chwila. Pracowałem już od roku w Pixomondo, w Stuttgarcie, i przyjechałem do swojej dziewczyny, teraz już żony, do Warszawy. Poszliśmy, to jest ważne, 11 listopada do kina na „Another Day of Life” i tak siedzimy. Czekam, kiedy będą te ujęcia. Sprawdzam zegarek – minęła godzina. Już mam wątpliwości, bo reżyserzy często robią tak, że nie używają scen, które są np. źle zrobione. Już miałem wątpliwości, czy te sceny w ogóle zostały wykorzystane w filmie i wtedy pada z ekranu taki tekst. Jeden z bohaterów mówi: 11 listopada robimy Dzień Niepodległości Angoli. I rzeczywiście 11 listopada jest Narodowy Dzień Niepodległości Angoli, a ja siedzę w kinie właśnie 11 listopada. Pierwszy raz oglądam ten film i zaraz wyskakują wszystkie moje ujęcia, jedno po drugim. Coś niezwykłego. Ja jestem tak dumny z tego filmu, że głowa mała. Wierzę, że na 95% jeżeli pan obejrzy ten film, to pan od razu zgadnie, które sceny są mojego autorstwa. Jestem dumny, bo okazało się, że byłem jedyną osobą, która dokończyła ten film.

Obiecuję, że zaraz sobie przypomnę. Film na szczęście jest w sieci. Ale rozumiem, że Alen FX to już było za mało, bo od początku miał plan pracy w firmie za granicą?

Latem 2017 roku wszędzie wysyłałem aplikacje. Stwierdziłem: co tam, najwyżej będę musiał wyjechać. Wysyłałem zgłoszenia na Nową Zelandię, do Dubaju, do Szanghaju, Kanady, Stanów Zjednoczonych. Wszędzie. Odezwało się Pixomondo. Zaproponowali mi kontrakt od października. Wtedy działało bardzo twórcze studio Deep Blue założone przez Grzegorza Kukusia. On był jednym z głównych artystów w Platige Image ale odszedł. Napisałam na Facebooku do Grzegorza, że mam właśnie w ręku kontrakt z Pixomondo, ale chciałbym ostatni miesiąc przepracować u was i on za pięć minut odpisuje: przychodź do nas, pogadamy. I ostatni miesiąc przepracowałem w Deep Blue. Pamiętam, że oddawałem reklamy jakichś gum do żucia. Jak się oddaje reklamy to czasami są terminy takie, że się kończy późno w nocy albo nad ranem i ja wróciłem do domu nad ranem. Wyspałem się. Dzień później miałem jazdę do Stuttgartu. Jakoś tak to było po prostu bez żadnego praktycznie odpoczynku, bez jakichś pustych przebiegów.

I zaczął Pan od razu od modelowania 3D?

Tak. Najbierw byłem na stanowisku Junior Environment Artist, potem 3D Generalist, Senior CG Artist i Midlighting Artist.

A kim jest ten Senior CG Artist?

To artysta od modelowania, z takim doświadczeniem, że się mu ufa, że jak dostaje jakąś robotę do zrobienia, to nie trzeba go kontrolować i on to zrobi dobrze. Mid to też indywidualny artysta. Tylko, że jeszcze jest kontrolowany. Od czasu do czasu ma jakąś tam kontrolę leadów nad sobą. To proszę powiedzieć, co zrobić, żeby kontrolować te samicę smoka w filmie „Rod smoka”? Czego potrzeba oprócz wyobraźni? Sztabu ludzi. Miałem zaszczyt pracowania przy tym smoku, byłem artystą wspierającym głównego artystę, który był odpowiedzialny za główny materiał, którym była pokryta samica. Zdarzały się takie sytuacje, że główny artysta nie mógł kontynuować, więc ja automatycznie, jako że wiedziałem co on robi, to po prostu siadałam na jego robotę i robiłem kolejne warianty. Potrzeba sztabu ludzi: od modelowania, potrzeba ludzi od rigowania , czyli od robienia kości, schematów ruchu, potrzeba ludzi od animacji, od shadingu. Oczywiście ten smok występował w konkretnych ujęciach, więc tutaj od razu jeszcze dodatkowy sztab ludzi od modelowania całego otoczenia. Ludzie od FX-ów, czyli od wszystkich eksplozji, ognia, symulacji wody, symulacji chmur. To są naprawdę ogromne tabuny ludzi. No i na samym końcu dostaje to artysta. Jeden artysta od oświetlenia ma zrobić jedno ujęcie tak, żeby to wszystko wyglądało pięknie i naturalnie. Jak w kinie. Dokładnie. A potem to, co przeliczy, farma renderująca dostaje artysta od kompozycji obrazu i on ma złożyć wszystkie warstwy, wszystkie kolory, tak, żeby to wyglądało dokładnie jak w kinie.

Czyli pan, jako artysta oświetlenia, jest tym przedostatnim ogniwem w tej chwili?

Tak.

Czyli wtedy te wszystkie światło, cienie, to, co jest wyeksponowane na ekranie przed ostatecznym złożeniem - za to Pan odpowiada i Pan tak jakby operując światłem, kieruje naszą uwagą, uwagą widza.

To jest tak jakby ostatni moment, kiedy można sprawdzić, czy mamy jakieś błędy, czy wszystko dobrze siedzi, czy wszystko jest złożone ładnie do kupy, bo potem, to nagle klient mówi wiecie co, ale ten model jest zły i wtedy trzeba się cofnąć jeszcze bardziej do tyłu. Więc póki jeszcze możemy, no to w lithingu można jeszcze coś sprawdzić, czy coś nie działa. Więc to jest akurat świetne, że ja na przykład mam doświadczenie z modelowania 3D, robienia shadingu, z oświetlenia, bo to faktycznie kompilację wszystkich elementów robi się właśnie w lightingu. Ja po prostu zbieram wszystkie informacje ze wszystkich działów i u mnie się to ma wszystko łączyć w jednym pliku.

To teraz o czym Pan marzy, jak już znudzi się lighting?

Po tym jak mi się marzenia spełniają notorycznie, to czasami ja się łapię na tym, żebym o tym nie marzył, bo po prostu często w tym momencie jak przestałem się bać działania, to co planuję staje się rzeczywistością. Ja swoje marzenia realizuję poprzez planowanie. No i tyle. I nie trzeba się bać, bo tak jak w tym wykładzie motywacyjnym - strach ma wielkie oczy, puka do drzwi, a za drzwiami nikogo nie ma. No, ale trzeba najpierw otworzyć drzwi, trzeba się zdecydować. Ale zanim się człowiek zdecyduje, też musi sam się kształcić, sam się doskonalić.

Jakie są Pana na przykład trzy zasady sukcesu. Gdyby pan mógł podpowiedzieć studentom, żeby sobie wypisali na ścianie.

Nie bać się działać. Nie bać się być aktywnym i być skutecznym.

A skuteczność?

Skuteczność wychodzi z doświadczenia. Ja na przykład będąc architektem, kiedy projektowaliśmy na konkursy architektoniczne, jako specjalista od wizualizacji wiele razy siedziałem po 20-30 godzin na dobę, bo widziałem, że oddanie konkursu jest za trzy godziny, ale ktoś musi jeszcze przez te trzy godziny przejechać 200 kilometrów i oddać w odpowiednim pokoju w jakimś urzędzie. Ten projekt nie może być oddany za wcześnie, bo to będzie oznaczało, że nie wykorzystaliśmy czasu, że coś jeszcze mogliśmy dorysować, ani też nie może być oddane za późno, bo wtedy nagle się traci dwa miesiące pracy. I on musiał być dostarczony na 10 czy 20 minut przed deadlinem. Tego nabywa się z doświadczeniem. I to się nadaje na scenariusz filmowy – dostarczenie na 10 minut przed deadlinem projektu, który potem wygrywa konkurs. To był konkurs na Muzeum Narodowe w Katowicach. Wiedzieliśmy, że czas na składanie dokumentacji jest do godziny 14 w Katowicach. Siedziałem przez całą noc, przygotowywałem wizualizacje, składałem plansze. Plansze były do odebrania o szóstej rano z drukarni, bo byliśmy tak umówieni, że od czwartej rano przynosimy pliki i to wszystko jest drukowane i naklejane. Mieliśmy jednego kolegę, którego władowaliśmy w pociąg o siódmej rano. Wiedział, że ma pilnować tych plansz, nie może zasnąć, ma dojechać do Katowic, wydrukować tam dokumenty u znajomego architekta i zanieść wszystko do konkretnego pokoju. Najśmieszniejsze, że na 15 minut przed oddaniem on do nas pisze, że już jedzie i my czekamy, nie dzwonimy do niego. Termin właśnie minął, a my nie mamy informacji, czy on złożył dokumentację. 10 minut po godzinie 14 pisze, że był ostatnią osobą, która weszła do pokoju. Kiedy pani wstała od biurka i zakluczyła drzwi, słyszał że jeszcze kilka osób się dobija. I nie zostali wpuszczeni. Takich sytuacji w firmie HS99 mieliśmy mnóstwo. Kiedy projekt oddajesz za wcześnie albo oddajesz na czas potem dochodzisz do wniosku, że mieliśmy jeszcze czas na dopracowanie czegoś. I masz wtedy świadomość, że nie zrobiłeś swojego najlepszego projektu, a jeszcze miałeś czas. Jeżeli macie czas na zrobienie czegoś, to kurczę, trzeba stanąć na uszach, żeby to dorobić. Wykorzystać swój czas do maksimum. Oczywiście to się odbija na zdrowiu jak się siedzi 20-30 godzin na dobę, bez przerwy. Ale to jest świetne uczucie, kiedy odbiera się na przykład nagrodę Polityki i architekci, o których się uczysz na studiach, ściskają ci rękę. To jest tak nieopisane uczucie, że głowa mała. Speaker2: Najistotniejsza jest skuteczność działania i doświadczenie! Bardzo miło wspominam studia w Białymstoku. To jest twórcze środowisko, świetni wykładowcy, naprawdę dali mi bardzo dobre podstawy. Polecam wszystkim

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny