Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moja rodzina, moje korzenie

Alicja Zielińska
We wspomnieniach rodzinnych przetrwała opowieść, jak to Rosjanie urządzili wielką popijawę i jeden z sołdatów, kpiąc z wiary i Boga, zaczął strzelać do obrazu Matki Boskiej.
We wspomnieniach rodzinnych przetrwała opowieść, jak to Rosjanie urządzili wielką popijawę i jeden z sołdatów, kpiąc z wiary i Boga, zaczął strzelać do obrazu Matki Boskiej.
Prababcia wsiadała w dorożkę i objeżdżała właścicieli sklepów, od których pobierała czynsz za dzierżawione domy. Babci już tak dobrze się nie powodziło, bo przyszło jej żyć w ciężkich czasach wojennych - opowiada o swojej rodzinie Justyna Łapińska.

Ona w strojnej bluzce i szerokiej spódnicy. On pod muszką. Rok 1860 albo 1870. To zdjęcie moich pradziadków Burzyńskich - pokazuje pani Justyna. Byli majętną parą. Pradziadek Władysław mieszkał na Suraskiej, miał sześć domów. Eleonora, która pochodziła z Młynowej, wniosła w wianie siedem. Mieli też place w mieście.

Po ślubie Władysław stawiał na tych placach budynki, które dzierżawił Żydom na sklepy. A że Żydzi taniej sprzedawali niż Polacy, to klientów mieli dużo, dlatego sklepy powstawały jeden przy drugim.

- Prababci bardzo dobrze się powodziło - opowiada pani Justyna. - Pierwszego każdego miesiąca zbierała spore pieniądze za czynsze i o nic nie musiała się martwić. Kiedy pradziadek zmarł na gruźlicę, przed ukończeniem 50 lat, to ona przez wiele jeszcze lat żyła w dostatku, co jakiś czas wyprzedając któryś z licznych domów.

Babcia poznała dziadka w Kazaniu

Pradziadkowie mieli czworo dzieci. Gdy wybuchła wojna, w obawie przed Niemcami dwie najstarsze córki, Żanetę i Eleonorę (to moja babcia, o tym samym imieniu co prababcia), wysłali do Rosji. Żaneta, która została sanitariuszką, wyszła tam za mąż, ale małżeństwo długo nie trwało, bo jej małżonek zachorował i wkrótce zmarł. Eleonora szyła mundury i miała więcej szczęścia niż siostra. W Kazaniu poznała żołnierza, Jana Jaroszewicza, a ten, się okazało, pochodził z Białegostoku. Kiedy sytuacja się uspokoiła, oboje wrócili do swego miasta rodzinnego i się pobrali.

Zamieszkali najpierw w domu Jana przy Wiejskiej, a później pobudowali dom po drugiej stronie ulicy. Dziadek Janek woził cegłę na budowę kościoła farnego. Opowiadał, że jak urzędnik carski jechał na kontrolę, to po drodze w każdej wiosce ludzie go gościli i upijali. Oczywiście wszystko po to, by nie dojechał i nie zobaczył, jaką to wielką budowlę stawiają. I takim to sposobem kościół postawiono.

Dziadkom też się urodziło czworo dzieci. Ale ledwie stanęli na nogi, nadszedł 1 września 1939 r. i Hitler napadł na Polskę, a zaraz 17 września od wschodu cios Polsce zadał Stalin. W domu dziadków na zmianę kwaterowali to Niemcy, to Sowieci. Dużo się działo.

Kara boża

We wspomnieniach rodzinnych przetrwała opowieść, jak to Rosjanie urządzili wielką popijawę i jeden z sołdatów, kpiąc z wiary i Boga, zaczął strzelać do obrazu Matki Boskiej. Nie trafił jednak w twarz, tylko obok. To byli czołgiści; kiedy przeprawiali się przez rzekę, uciekając przed Niemcami, ten właśnie, który strzelał, utonął. Jego kolega napisał później w liście do dziadka, że dosięgła go kara Boża. W przeciwieństwie do prababci, babcię los nie oszczędzał. Najmłodsza ich córka, Halina zmarła, mając 28 lat.

Chorowała na nerki, zostawiła dwoje małych dzieci. Z moją mamą też babcia wiele przeżyła. Irenka miała trzy lata, kiedy zimą starsze dzieci wsadziły ją do skrzynki po gwoździach, rozmachały i zepchnęły z górki. Na zakręcie wypadła i złamała kręgosłup. Długo się leczyła, po tej przygodzie został jej garb. Z kolei syn Leon, ledwie skończył 17 lat, zaciągnął się do wojska. Przeszedł z armią Berlinga cały szlak bojowy od Lenino do Berlina. Wrócił dopiero w 1945 r. Babcia przez cały czas strasznie się o niego martwiła. W każdej chwili mógł przecież zginąć.

Tu, gdzie stoi politechnika, rosły truskawki

A najnowsza historia to już ta z pamięci pani Justyny. I wspomnienia z ulicy Wiejskiej. - Urodziłam się i wychowałam w domu który stał w okolicach sklepu spożywczo-przemysłowego przy Wiejskiej. Cała ta ulica to byli nasi bliżsi i dalsi krewni, a pola dziadka ciągnęły się aż pod Central. Zaś tu, gdzie stoi politechnika, rosły truskawki. Chodziłam tam z babcią. Pamiętam dawny Rynek Sienny, Rynek Bema.

A potem zaczęto na Wiejskiej stawiać bloki. I już wszystko się zmieniło. Dziadkowi zaproponowano pieniądze za wykup gruntów. Ale była to tak niewielka kwota, że uniósł się honorem i powiedział, żeby brali je za darmo.

Mimo ciężkich przeżyć, był bardzo pogodny, lubił gawędzić, wiele nam opowiadał ze swojej młodości. Zachwycały mnie szczególnie wspomnienia, jak to na Białce organizowane były spływy łódkami, panny z kawalerami pływali. Aż trudno uwierzyć. Natomiast latem w niedziele wszystkie tutejsze rodziny chodziły na majówkę do Zwierzyńca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny