Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Młody, przystojny i bogaty. Pojechał na wojnę, nigdy nie wrócił

Alicja Zielińska [email protected] tel. 085 748 95 45
Przez te wszystkie lata, kiedy jeździła na grób rodzinny, gdzie była symboliczna mogiła ojca, zastanawiała się, czy kiedykolwiek pozna miejsce, w którym spoczywa.
Przez te wszystkie lata, kiedy jeździła na grób rodzinny, gdzie była symboliczna mogiła ojca, zastanawiała się, czy kiedykolwiek pozna miejsce, w którym spoczywa.
Ewaryst Zajkowski. Miał 28 lat, był nauczycielem. Przystojny, szczęśliwy. Piękna żona, córeczka Hania. Ale jest wrzesień 1939 roku. Wojna. Mobilizacja. Powołanie do wojska. Ksiądz odprawił mszę, pobłogosławił: Idź, synu, ojczyzna wzywa. Nigdy nie wrócił.

Opowieść jak film. O tragicznym pokoleniu, przerwanych planach, nadziejach. Ale też o tym, co się w życiu liczy. Co się powinno liczyć.

Jest niedziela, 14 września. Hanna Cygańczuk-Prokopczyk i jej córka Izabela wróciły z uroczystości w Kobryniu na Białorusi. Przed wojną to było polskie miasto. We wrześniu 1939 roku rozegrały się tam walki z Niemcami i Sowietami. Zginęli żołnierze, policjanci, okoliczna ludność. Dopiero teraz odnaleziono ich groby. W tym ojca pani Hanny i dziadka Izy.

Ewaryst Zajkowski. Miał 28 lat. Był nauczycielem. Pochodził z bogatej ziemiańskiej rodziny. Przystojny, szczęśliwy. Piękna żona, córeczka Hania. Ale jest wrzesień 1939 roku. Wojna. Mobilizacja. Kiedy dostał powołanie do wojska, przebywał w Zabrodziu koło Łomży, u swoich rodziców. Mieli tam duży majątek. Mógł wyjechać z kraju. Ale on powiedział: Jeżeli wszyscy wyjadą, to co będzie z Polską? Ksiądz odprawił mszę, pobłogosławił: Idź, synu, ojczyzna wzywa. Nigdy nie wrócił.

- Ja miałam wtedy ledwie roczek - opowiada Hanna Cygańczuk-Prokopczyk. - Mamę wybuch wojny zastał we Lwowie, w jej domu rodzinnym. Przeczuwała, że mąż zginął, ale potwierdzenie tej wiadomości dostała dopiero po niespełna dwóch latach. Ksiądz z Kobrynia napisał do siostry taty - pani Hanna pokazuje kartkę. "15 lutego 1941 roku. Szanowna Pani, z przykrością informuję, że Ewaryst Zajkowski prawdziwie został zabity 17 września 1939 roku i pogrzebany w bratnim grobie na starym cmentarzu. Przy zmarłym znaleziono legitymację nauczycielską. Jednak przesłać listownie jej nie możemy. Gdy Pani będzie miała czas, proszę przyjechać. Obcym osobom nie wydamy".

Ojca znała tylko ze zdjęć. Zawsze odczuwała jego stratę. - To była pustka wypełniona rozpaczą - mówi. - Jako dziecko nie rozumiałam, co to znaczy, że ojciec nie wraca, tylko że go nie ma przy mnie, nie mogę się z nim pobawić, przytulić się do niego.

Ciągle myślała, gdzie został pochowany. Nie dawało jej to spokoju.

- Na pomniku rodzinnym umieściliśmy napis, że tu jest jego symboliczny grób. Ale przez całe życie pragnęłam jednego: żeby móc pomodlić się, złożyć kwiaty i zapalić znicze tam, gdzie spoczywa.

Nie wierzyła, że kiedykolwiek będzie to możliwe. Tyle lat. I gdzieś na Białorusi. Jak znaleźć? I jak zrządzenie losu. Jest sierpień tego roku. Ma dziwne sny, śnią jej się jakieś wykopy. Co to znaczy? Może ojciec chce ją zabrać? Różne myśli przychodzą do głowy. Kolejny sen - czysta kartka, a na dole dopisek charakterem taty: "Ważne wiadomości z września dla ciebie i dla Izy". Jakby z przesłaniem, że ta kartka będzie się wypełniała treścią. Powiedziała o tym córce, bo nie wiedziała, jak to sobie tłumaczyć. Dlaczego z września?

I znowu jak przeznaczenie. Iza 21 sierpnia przypadkowo włączyła pierwszy program radia. Usłyszała o prowadzonych wykopaliskach w Kobryniu na Białorusi i że wśród znalezionych szczątków zidentyfikowano trzy nazwiska. Wkrótce już wiedzą na pewno - jest wśród nich Ewaryst Zajkowski. Tak, ojciec i dziadek. Płacz, radość. Wzruszenie, szczęście. Nareszcie. Co za ulga.

- Później dowiedzieliśmy się, że ksiądz Jan Wolski z harcerkami pochowali poległych żołnierzy - opowiada Izabela Cygańczuk-Prokopczyk. - W mundurach, w pełnym uzbrojeniu, z karabinami, przy niektórych były granaty. Ksiądz Wolski, nie mogąc wtedy oznakować grobu ani postawić tam krzyża, sporządził listę zabitych, którzy spoczęli w tej mogile. Ta lista przetrwała do dzisiaj i była głównym dokumentem, na podstawie którego Białoruś zgodziła się na rozpoczęcie prac poszukiwawczych.

Nie spodziewała się, że będzie przemawiać. Ale kiedy zapytano ją, czy zechce zabrać głos w imieniu rodzin poległych, nie mogła odmówić. Była to winna swemu ojcu. Kościół wypełniony po brzegi.

- Stanęłam przed mikrofonem, co powiedzieć? Zaczęłam oficjalnie, że przyjechaliśmy tu z różnych stron Polski, żeby przywrócić pamięć i oddać hołd bohaterom Września 1939 roku, którzy polegli za ojczyznę. Ale przyjechaliśmy też z potrzeby serca, bo tu leżą prochy naszych ojców, braci, sióstr, członków naszych rodzin. Chociaż to msza żałobna i pomimo łez, bez których na początku nie mogło się obyć, jesteśmy szczęśliwi, bo odnaleźliśmy szczątki swoich bliskich. Do tej pory były one anonimowe. Teraz mają nazwiska, a ja mogę z dumą powiedzieć, że jestem córką podchorążego Ewarysta Zajkowskiego.

Podziękowałam wszystkim, którzy się przyczynili do tego, że możemy mieć mogiły naszych bliskich, w tym Radzie Pamięci Walki i Męczeństwa. Podziękowałam władzom Białorusi, że umożliwiły poszukiwania i ekshumację.

Nie wiem, skąd wzięłam siły, by to wszystko powiedzieć. Nie załamał mi się głos, nie zapłakałam, choć na wspomnienie o ojcu zawsze mnie dławi w gardle. Mówiłam z głębi duszy. Z tylu lat oczekiwań, wiary i nadziei.

Wojna rozdzieliła panią Hannę także z matką.

- Ponieważ tata nie żył, we Lwowie zaczęło się robić niebezpiecznie - NKWD prześladował Polaków, brakowało jedzenia - więc rodzina taty zabrała nas stamtąd - wraca do bolesnych wspomnień. - Ale niebawem ciężko zachorował ojciec mamy i ona postanowiła pojechać do Lwowa, by się nim zająć. I wtedy właśnie linia Curzona podzieliła wschodnie tereny Polski. Lwów znalazł się po stronie Związku Radzieckiego. Do Polski mama już nie wróciła. Próbowała parę razy przedostać się do Zabrodzia. Bezskutecznie. Działała aktywnie w AK. Nigdy więcej mamy nie zobaczyłam. Wyszła po raz drugi za mąż, a po wojnie oboje wyjechali do Australii. Chciała mnie zabrać do siebie, jednak siostra taty, moja chrzestna, która mnie wychowywała, sprzeciwiała się temu. Ojciec oddał życie za Polskę, a córka ma wyjechać? Rodzina taty o wielkich tradycjach patriotycznych miała jej to za złe.

Na usilne nalegania mamy ciocia postawiła warunek. Dobrze, ale musi sama przyjechać, nie ma mowy o żadnych przewozach dziecka samolotem przez stewardesę. Taki szmat drogi, a jak zaginie? Mama nie zdecydowała się na to, bała się represji stalinowskich. Komuna tępiła AK-owców, a tych, co wyjechali za żelazną kurtynę, uważała za zdrajców. Ale pani Hanna bardzo tęskniła za mamą. Nie okazywała tego, bo ciocia z wujem traktowali ją jak córkę, wychowywali na równi ze swoimi synami, ale wciąż o niej myślała. Godzinami wpatrywała się w fotografie, wyobrażała ją sobie, pisała do niej wiersze. Tak się jednak złożyło, że sama też nie pojechała do mamy. Najpierw z powodu kosztów, stryjostwa nie stać było na taką wyprawę.

- Ciocia była nauczycielką, żyliśmy skromnie. Przeszłość ciągle okrutnie powracała do mojej rodziny. W majątku dziadka, gdzie zamieszkał jeden ze stryjów, do 1965 roku nie było światła, bo władze uważały, że to gospodarstwo kułackie.
A potem to już życie tak się potoczyło. Po maturze dostała się na Akademię Medyczną w Białymstoku. Studia, specjalizacja lekarska. Małżeństwo, czworo dzieci, praca, różnego rodzaju trudności i przeciwności.... Do Australii pojechała dopiero jej najstarsza córka.

- Mama była piękną kobietą. Nauczycielka, jak tata. W Australii też uczyła dzieci. Bardzo mnie kochała. Pisała wzruszające listy, przysyłała paczki. Do dzisiaj mam taśmy magnetofonowe z nagraniami od niej, na których śpiewała piosenki, recytowała wiersze. Opowiadała o tacie, jaki był wspaniały. Że okrutna wojna zabrała go i zniszczyła nasz dom. Jej dwaj synowie, Daniel i Tomasz, moi przyrodni bracia, też zapewniali o swoich uczuciach. Opowiadali, jak bardzo tragiczne było życie mamy, jak bardzo przeżywała to, że nie mogła zabrać swojej Hani, a tak bardzo na nią czekała. Aż do śmierci. Zmarła w 1981 roku.

Do dziś słucham tych opowieści ze ściśniętym gardłem i nie mogę się powstrzymać od łez. Ot, tragiczny los, tragiczne pokolenie.

Kobryń koło Brześcia i okolice były jednym z kilku ośrodków obrony polskiej na Polesiu. Tu w dniach 17-18 września 1939 roku rozegrały się walki z Niemcami, a później także z wkraczającymi od wschodu Sowietami. Ziemi kobryńskiej bronili żołnierze dowodzonej przez płk. Adama Eplera 60. Dywizji Piechoty Rezerwowej "Kobryń", zorganizowanej po 10 września na bazie jednostek wchodzących w skład Ośrodka Zapasowego 30. Poleskiej Dywizji Piechoty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny