Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Milionerzy i bankruci

Aneta Boruch
Samochód za jedną obligację albo strata o wartości dużego domu - na giełdzie można szybko wzbogacić się ale i równie szybko stać się bankrutem.

Bezpośrednie inwestowanie w spółki notowane na Giełdzie Papierów Wartościowych wymaga sporej wiedzy, czasu i odporności psychicznej. W zamian dostaje się szansę osiągnięcia dużych zysków. Niektórym inwestycje w akcje przynoszą fortuny. Ci, którzy mają mniej szczęścia tracą ogromne kwoty.

Zastaw się...
Niewielki pokój w jednym z białostockich biur maklerskich. Wewnątrz kilka osób, wśród nich tylko trzy kobiety. Wpatrzeni w migające ekrany komputerów. Spędzają tu parę godzin dziennie. Zaczynają przeważnie o 9 rano, kiedy ruszają notowania, robią przerwę na obiad i siedzą do 16.20. Tak jest codziennie. Inwestorzy giełdowi.
Gdy giełda ruszała w 1991 roku, zainteresowanych inwestowaniem była garstka. To były osoby, które zapisały się na akcje pięciu pierwszych prywatyzowanych spółek. Prawdziwi inwestorzy pojawili się na przełomie 1993 i 94 roku, kiedy GPW wyrwała do przodu. Indeks WIG osiągnął ponad 20 tysięcy.
- Wtedy ludzie zaczęli inwestować na zasadzie owczego pędu - wspomina Joanna Łukjan z POK CDM w Białymstoku. - Wiadomo już było, że na giełdzie można zarobić i zarabiało się z dnia na dzień po 10 proc. - takie były skoki akcji. Akcji było niedużo w przeciwieństwie do kupujących i to był powód rosnących notowań. Kto tylko usłyszał o giełdzie, a nie bał się czegoś nowego - wchodził w nią.
Wtedy jeszcze nie była potrzebna żadna wiedza, nikt nie bawił się w żadne analizy techniczne, nie zastanawiał się w co włożyć pieniądze? Spółek było 15 i w którakolwiek by się nie weszło zawsze przyniosła zysk. Nie wybierało się jaka spółka, najważniejsze było wpłacić pieniądze. Ludzie zastawiali mieszkania, sprzedawali kosztowności, kupowali akcje na wygórowanym poziomie.

Przeklęty 1994
Tak było do 1994 roku, kiedy przyszło otrzeźwienie - w pewnym momencie bańka pękła i wartość akcji zaczęła spadać. Osoby, które kupiły akcje na "górce", po wysokim kursie straciły naprawdę duże pieniądze. W przeciągu roku czy półtora np. nasz lokalny Szeptel z 40 zł za akcję spadł na 0,75 groszy.
- Najgorsze jest to że 94 rok poczynił nie tylko spustoszenia w portfelach klientów ale też w ich świadomości - ubolewa Joanna Łukjan. - Tego straconego zaufania do dziś nie możemy odbudować zwłaszcza jeśli chodzi o fundusze inwestycyjne. Gdy klient przychodzi i usłyszy hasło: akcje to od razu słyszymy: eee.., to spekulacja, złodziejstwo. Ja w 94 kupiłem, potem nie moglem tego sprzedać, ja już nie chcę się w to bawić. Wielu z giełdowych inwestorów zapamięta 1994 na długo.
Wojciech K. Przez wiele lat mieszkał za granicą i z powodzeniem inwestował na giełdach zagranicznych. Po powrocie do kraju był jednym z pierwszych uczestników sesji na GPW. - Najpierw trafiłem na hossę jakich mało, to wciąga, więc niemożność wyjścia i zamknięcia pozycji. W efekcie umoczyłem.
Ile? - byłby z tego niezły dom.

Zawód: inwestor
Po krachu przy giełdzie zostali najwytrwalsi. Poza tym pojawiło się nowe pokolenie, głównie ludzi młodych którzy już dorobili się jakichś pieniędzy i przekonali się, że giełda pozwala jednak zarobić.
- Po 94 roku gra na giełdzie nabrała zdroworozsądkowych wymiarów - ocenia Joanna Łukjan. - Już nie kupowano wszystkiego jak leci, zaczęto wybierać branże, analizować, zastanawiać się czy dana branża przyniesie zyski, zaczęto szukać powiązań z giełdami zachodnimi. Pojawił się wzorzec inwestora zawodowego.
Bo tak naprawdę żeby zarabiać duże pieniądze na giełdzie trzeba poświęcać temu kilka godzin dziennie, śledzić wiadomości pojawiające się w prasie i internecie. A po drugie trzeba siedzieć przed ekranem komputera i trzymać rękę na pulsie, bo zmiany cen mogą sięgać 10 proc. Są klienci którzy tymi samymi pieniędzmi potrafią w ciągu jednego dnia kilkakrotnie obrócić. To z nich tak naprawdę żyje każde biuro maklerskie - oni utrzymują płynność na giełdzie i są dla niej najistotniejsi. To już zawód: inwestor. I gdy chce się naprawdę mieć coś z giełdy to żadna inna praca już nie wchodzi w grę.

Przetrwać oparzenie
Jak każda praca tak i ta przynosi efekty. Jakie to zależy głównie od tego jak wiele w nią zaangażujesz.
Janusz R. gdy GPW ruszała w początkach lat 90. kupił jedną obligację skarbu państwa za ówczesny milion złotych. Zamienił ją później na akcje prywatyzowanego Polifarbu Cieszyn. Kurs firmy tak wzrósł, że za ten zainwestowany milion kupił sobie nowego malucha.
Na giełdową ruletkę podlascy inwestorzy przeznaczają od kilku do kilkuset tysięcy.
W portfelu średniej wielkości, gdzie można już liczyć na godziwe zyski znajduje się zazwyczaj około 40 tys. zł. - to są pieniądze przy których warto się w giełdę bawić i takich klientów jest najwięcej w biurach maklerskich. Górna półka inwestorów to kilkaset tysięcy do ponad miliona - ale to pojedyncze przypadki. Milionerów na Podlasiu nie mamy zbyt wielu. Poza tym nawet jeśli już inwestują na giełdzie to także nie są to ich wszystkie pieniądze.
Inwestor giełdowy zdaje sobie sprawę, że może stracić część zainwestowanych pieniędzy. Akceptuje jednak ryzyko w nadziei, że ceny wybranych przez niego spółek wzrosną. Często jednak te nadzieje zawodzą.
- Dwa lata temu w czasie wakacji straciłem 10 tys. zł w ciągu 2 dni - tak zemściła się zła inwestycja na rynku kontraktów terminowych - mówi jeden z inwestorów. - Nauczyło mnie to ostrożności. Teraz do gry na giełdzie podchodzę w ten sposób, że inwestuję tylko pieniądze które uważam za "zbędne" - gdy je stracę nie będę żałował.
- Im mniejsze pieniądze zainwestuje się na początku tym ta nauka jest mniej kosztowna i bolesna - mówi Joanna Łukjan. - Jednak na giełdzie trzeba i stracić pieniądze żeby coś zarobić. Nie ma takiego klienta który tylko zyskał. Na pewno każdemu inwestorowi zdarzyło się kiedyś kupić takie akcje które musiał sprzedać ze stratą. Nie ma takiej siły żeby ktoś miał 100 proc. trafień, czyli czy idealnego nosa. Jak się raz czy drugi straci, sparzy i to oparzenie przetrwa to jest mądrzejszy o to oparzenie.
- To tak jak w totolotku gdzie na odwrotnej stronie kuponu pisze: wygrać możesz, przegrać - musisz - mówią inwestorzy.

Zwycięstwo rajcuje
W tej niełatwej grze idzie rzecz jasna o zysk. Januszowi R. giełdowe inwestycje przynoszą w ciągu roku 30-40 proc. przy trafionych inwestycjach. Zysk w części inwestuje ponownie a część przeznacza na swoje wydatki.
Przeważnie jednak zarobionych pieniędzy inwestorzy nie oglądają na oczy miesiącami i latami - przepływają one tylko wirtualnie. Czasami wypłacają tysiąc złotych czasami 50 tys. ale generalnie są to pieniądze zamrożone.
Przeznaczenie takich pieniędzy jest bardzo różne. Zdarza się, że przychodzą panie i biorą 500 zł w grudniu, bo muszą kupić sukienkę na Sylwestra. Ostatnio w białostockich POK-ach biur maklerskich klienci wypłacają spore pieniądze na kupno samochodów i nieruchomości, bo boją się że po wejściu do Unii będą one droższe.
- Ale tak naprawdę większość klientów nie zarabia po to by te pieniądze wypłacić - mówi Joanna Łukjan. - Rajcuje ich sam fakt grania. Później mają satysfakcję że zarobili 10-15 proc. w dwa dni. Bo przecież chodzi o to żeby grać i wygrywać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: RPP zdecydowała ws. stóp procentowych? Kiedy obniżka?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny