Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mercy Ships pływa i ratuje życie (zdjęcia)

Agata Sawczenko [email protected] tel. 85 748 96 59
Pielęgniarki mają świetny kontakt z dziećmi. Oprócz zawodowego podejścia do pacjentów, dają im sympatię i rodzinne ciepło.
Pielęgniarki mają świetny kontakt z dziećmi. Oprócz zawodowego podejścia do pacjentów, dają im sympatię i rodzinne ciepło. archiwum prywatne
O statku-szpitalu Mercy Ships, który od 20 lat pływa wokół wybrzeży Afryki, Marcin Bierć usłyszał zupełnie przypadkowo. Ale od razu postanowił: spróbuję się tam dostać. Udało się. Przez trzy tygodnie w Kongo pomagał Afrykańczykom odzyskiwać zdrowie.
Pielęgniarki mają świetny kontakt z dziećmi. Oprócz zawodowego podejścia do pacjentów, dają im sympatię i rodzinne ciepło.
Pielęgniarki mają świetny kontakt z dziećmi. Oprócz zawodowego podejścia do pacjentów, dają im sympatię i rodzinne ciepło. archiwum prywatne

Pielęgniarki mają świetny kontakt z dziećmi. Oprócz zawodowego podejścia do pacjentów, dają im sympatię i rodzinne ciepło.
(fot. archiwum prywatne)

Marcin Bierć, chirurg twarzowo-szczękowy, pochodzi z Białegostoku. Tu skończył studia medyczne, znalazł pracę. Potem wyjechał na krótkie stypendium do Niemiec, zaproponowano mu kolejne i wreszcie stały etat w szpitalu w Stuttgarcie. Został. I właśnie w Niemczech dowiedział się o Mercy Ships - pływającym szpitalu. Pomyślał, dlaczego by nie spróbować? Wypełnił aplikację. Po ośmiu tygodniach była decyzja. Jedzie.

Praca na Mercy Ships to prawdziwy wolontariat. Nie dość, że za leczenie ludzi nie bierze się tam żadnego wynagrodzenia, to samemu trzeba sobie kupić bilet i opłacić pobyt. Marcin Bierć - aby tam pojechać, wziął trzytygodniowy urlop i zrezygnował z wakacyjnego wypoczynku. Inni robią tak samo. Są i tacy, których stać na to, by na statku-szpitalu spędzić rok czy nawet dwa lata. Teraz jest internista, który do Afryki przyjechał z żoną i trójką dzieci - najmłodsze urodziło się tuż przed wyjazdem. Są młodzi ludzie, którzy na pomaganiu spędzają po kilka miesięcy.

- Najczęściej pobyt opłacają im ich kościoły, do których należą - wyjaśnia Marcin Bierć. - U nas też czasem na mszy słyszy się o zbiórkach pieniędzy na pomoc dla Afryki. Nam się wydaje to abstrakcją, ale te pieniądze naprawdę tam trafiają. I pomagają.

Na statku pracuje 600 wolontariuszy. 200 dodatkowych osób to mieszkańcy kraju, gdzie akurat cumuje - pomocnicy, tłumacze.

- Komuś może się wydawać, że to strasznie dużo. Ale naprawdę tam każdy ma co robić.
Główny lekarz pływa na statku już od 20 lat. Oprócz tego chirurdzy specjaliści. Anestezjolodzy. Stomatolodzy - którzy codziennie dojeżdżają do pracy w centrum miasta, bo stomatologia w Afryce jest w opłakanym stanie. Mnóstwo niesamowitych pielęgniarek. To one przede wszystkim mają kontakt z pacjentem.

- Nigdy nie zdarzyło mi się usłyszeć, że któraś czegoś nie zrobi. Zmieniają opatrunki, opiekują się chorymi, a oprócz tego zajmują się leczonymi dziećmi. Gdy trzeba noszą je, tulą - podkreśla białostocki chirurg.

Personel medyczny to jednak nie wszystko. Ktoś musi pracować w kuchni, ktoś musi sprzątać. Oprócz tego ochrona, administracja, logistyka. Bo gdy statek cumuje u nabrzeży, przez kilka pierwszych dni trwają badania pacjentów. Chorzy ciągną do portu z najodleglejszych zakątków kraju, a bywa, że nawet z państw sąsiednich. W Kongo w ciągu kilku pierwszych dni lekarze przebadali około 8 tys. pacjentów! Lekarze decydują, kto się kwalifikuje na zabieg czy operację, komu można udzielić pomocy. Bo tu nie ma zabiegów nagłych. Wszystko jest zaplanowane. A potem przez kilka miesięcy ten plan pomocy medycznej jest realizowany. Ktoś też przecież musi nad tym czuwać.

Pomoc w jednym miejscu

Na Mercy Ships pracuje 600 wolontariuszy. Niedługo ten profesjonalnie wyposażony, szpital przejdzie na zasłużoną emeryturę. W budowie jest już następny
Na Mercy Ships pracuje 600 wolontariuszy. Niedługo ten profesjonalnie wyposażony, szpital przejdzie na zasłużoną emeryturę. W budowie jest już następny taki statek. archiwum prywatne

Na Mercy Ships pracuje 600 wolontariuszy. Niedługo ten profesjonalnie wyposażony, szpital przejdzie na zasłużoną emeryturę. W budowie jest już następny taki statek.
(fot. archiwum prywatne)

Statek to wielki szpital i jednocześnie mieszkania ludzi, którzy na nim pracują. Przez kilka miesięcy stoi zacumowany w porcie, a wokół zbudowana jest cała infrastruktura. W doku stoją namioty, gdzie jest rehabilitacja, izba przyjęć. Działa poradnia, gdzie pacjenci przychodzą na kontrole, zdejmowane są szwy. Jest też Hope Center, czyli miejsce, gdzie przebywają razem z rodzinami pacjenci, którzy już nie muszą być hospitalizowani, a powinni jeszcze przychodzić na wizyty kontrolne. Obok - Detal Clinic, gdzie przyjmują stomatolodzy. Na samym statku, na piętrze, jest szpital na 70 łóżek i blok operacyjny.

- Pełen profesjonalizm - zapewnia Marcin Bierć. - Wszystkie standardy WHO spełnione odnośnie chirurgii, wyposażenia, sterylizacji, antyseptyki, cztery sale chirurgiczne oraz sale zabiegowe dla okulistów z mikroskopami, ze wszystkim, czego tylko potrzeba, by dobrze zająć się pacjentem. Plus intensywna opieka, sterylizacja, laboratorium.

- W każdej chwili można było przygotować transfuzję krwi, załoga statku oddawała krew. Mieliśmy tam tomografię komputerową, robiliśmy rentgen. To w pełni wystarczalny szpital.

Działają dzięki ludziom dobrej woli

Mercy Ships to chrześcijańska organizacja, znana od 20 lat. Została założona przez Amerykanina, który kupił statek ze Szwecji i przebudował go na statek szpitalny. Wszystko działa tu na zasadzie wolontariatu i dofinansowań czy darowizn. Ostatnio ktoś podarował organizacji 20 milionów dolarów. Bezimiennie.

Centrum dowodzenia nadal znajduje się w Teksasie. Zasada jest taka, że statek pływa wokół brzegów Afryki. W jednym z nadbrzeżnych krajów cumuje około 10 miesięcy. To długo, dlatego większość wolontariuszy nie decyduje się zostać tu przez cały ten okres. Ale ważne, że przyjeżdżają, bo nawet kilkudniowa pomoc się liczy. Afrykańczycy bardzo potrzebują medycznej pomocy. Nie ma tam praktycznie medycyny specjalistycznej.

- Chirurg twarzowo-szczękowy, jakim ja jestem, tam na cały kraj jest tylko jeden - opowiada Marcin Bierć. - Gdy ma wykonać operację, to rodzina chorego musi mu dostarczyć wszystkie potrzebne materiały. Podobnie jest z okulistyką. Czasem człowiek nie widzi przez kilka czy wręcz kilkadziesiąt lat, a okazuje się, że wystarczy trwający pół minuty prosty laserowy zabieg.
Na statku wykonuje się przede wszystkim wysoce specjalistyczne zabiegi z zakresu okulistyki, chirurgii plastycznej, chirurgii twarzowo-szczękowej.

- Tam jest z tym bardzo duży problem. Olbrzymie nowotwory - takie przypadki, jakich u nas się nie zobaczy. Wynika to może trochę z genetyki, ale też przede wszystkim ze stanu medycyny, z niemożności operowania. Te nowotwory rosną wolno, ale zaniedbane rozrastają się do monstrualnych rozmiarów.

Operacje, które wykonują chirurdzy-wolontariusze, często ratują życie, bo nowotwór - nawet niezłośliwy - na twarzy czy szyi, może z czasem zacząć utrudniać oddychanie. Ale tak naprawdę najczęściej ratują życie pod względem mentalnym.

- Nie wiem, jak to jest, ale ludzie, biedni, którzy tak naprawdę niczego nie mają, wielką wagę przykładają do wyglądu fizycznego. Kto ma jakieś zmiany, blizny, jest zwyczajnie wykluczany ze społeczności - mówi Marcin Bierć.

Dlatego Afrykańczycy są tak wdzięczni za udzielaną im pomoc.

- Czuliśmy tę ich serdeczność, gdy wchodziliśmy na szpitalne sale. Ale też wszędzie traktowani byliśmy niemal jak dyplomaci. Na lotnisku zamiast odprawy usłyszałem: dziękuję, że jesteście.

Pomaganie jest jak układanka

W czerwcu statek kończy służbę w Kongo. Na dwa tygodnie jedzie na Teneryfę, gdzie będzie przebudowywany. Potem płynie do Gwinei - tam, gdzie teraz szaleje groźny wirus Ebola. Ale ryzyko jest zawsze. - Przed wyjazdem musiałem przyjąć 15 szczepień - mówi Marcin Bierć. - Cały czas jest tam ryzyko malarii, również HIV, bo pacjenci nie przechodzą rutynowych badań. No i trzeba pamiętać, że Afryka to skonfliktowany kraj.

Jednak mimo to Marcin Bierć planuje następną podróż do Afryki. Do Kamerunu poleci już 30 maja. Będzie tam pracował w szpitalu w głębi lądu. Z tym szpitalem chce nawiązać długoterminową współpracę. - Na razie jadę na 10 dni. Bo wszystko to robię przecież w ramach swego urlopu - mówi.

- Czasami mam wrażenie, że to takie pudełko puzzli - tłumaczy swoją decyzję. - Gdy je otworzyłem, wszystko było pomieszane. Potem zaczęło się układać. I wyszedł teraz z tego Kamerun. To jest wyzwanie życiowe. Chcę wykorzystać w sposób ważny swoją wiedzę i umiejętności.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny