Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lis. Historia nie tylko z boiska

for. Wojciech Wojtkielewicz
Piłkarz Jagiellonii Białystok od 1978 roku. Przez kolegów nazywany "Lisem”, przez kibiców także. Jeden z najlepszych środkowych obrońców w historii klubu i w najlepszych jego czasach, kiedy Jaga była w I lidze, a na jej mecze przychodziło po 30 tysięcy widzów. Zaczynał jako 15-latek, grał w juniorach, później seniorach. Był w Jadze do 1989 roku - do finału Pucharu Polski (z przerwą między 1984 a 1985 r., kiedy grał w Legii Warszawa).
Piłkarz Jagiellonii Białystok od 1978 roku. Przez kolegów nazywany "Lisem”, przez kibiców także. Jeden z najlepszych środkowych obrońców w historii klubu i w najlepszych jego czasach, kiedy Jaga była w I lidze, a na jej mecze przychodziło po 30 tysięcy widzów. Zaczynał jako 15-latek, grał w juniorach, później seniorach. Był w Jadze do 1989 roku - do finału Pucharu Polski (z przerwą między 1984 a 1985 r., kiedy grał w Legii Warszawa).
Z Mariuszem Lisowskim rozmawia Marzanna Łozowska

Kurier Poranny: Komisarz w Polskim Związku Piłki Nożnej, prokuratorzy prześwietlają kluby, zatrzymują prezesów. Ostatnie doniesienia mówią o zatrzymaniu trenera Wojciecha W., znasz go z Olimpii Poznań. Co Mariusz Lisowski wie o korupcji w polskim futbolu?

Mariusz Lisowski: Do tej pory z kolegami podejrzewamy, że coś mogło być nie tak przy finale pucharu Polski w 1989 r. Jagiellonia grała z Legią Warszawa. Ale za rękę nikt nikogo nie złapał. Jak rozmawiam z chłopakami, to każdy czuje niesmak po tym finale i nie wiemy, czy w to zamieszane były konkretne osoby, czy takie mamy odczucia.

Oglądałeś mecz Jagi z Arką Gdynia, po którym do białostockiej prokuratury trafiło zawiadomienie z klubu o sprzedanym meczu?

- Oglądałem i były podejrzenia. Ten samobój wywołał domysły, ale akurat w tym przypadku nie chce mi się w to wierzyć. To był - moim zdaniem - splot pewnych okoliczności, chociaż dzisiaj prokuratura powinna dokładnie to zbadać i dać ostateczną odpowiedź, czy te domysły miały jakiekolwiek uzasadnienie.

A kiedy grałeś w Jagiellonii w pierwszej lidze, nie dochodziły do was informacje o sprzedanych meczach?

- Raz mieliśmy taki sygnał. Dowiedziałem się, że coś jest nie tak, już na boisku, od jednego z piłkarzy. To był ligowy mecz z Olimpią Poznań. Było 0:0. Krzyknąłem wtedy do Darka Czykiera: " Sprzedali!". Wydarzenia potoczyły się szybko; dwóch albo trzech zawodników mogło mieć coś za skórą. Trener Krzysztof Buliński od razu zdjął jednego z boiska, bo widać było, że słabo gra. A my do siebie: "K..., walimy ich", ja wtedy mocno potraktowałem przeciwników. Po meczu mówili o trzech skręconych stawach skokowych.

To były te wasze piękne czasy, Jagi w pierwszej lidze...

- Trzydzieści tysięcy kibiców na trybunach, umiejętności, olbrzymia ambicja i trwało to nie jeden, dwa, trzy mecze, ale non stop. Przyjeżdżał przeciwnik, a my go chcieliśmy zjeść na boisku. To była męska gra. Przypominam sobie zebranie w szatni przed jednym ze spotkań. Janusz Wójcik pyta Mojsę: "Jak, kapitanie, nastroje?". Heniek, że dobre, a Wójcik: "Jak, "k..., dobre, macie ich zmieść z boiska!". I ten przeciwnik był faktycznie "gwałcony". Taki Jarek Bartnowski, prawy obrońca, miał chamskie zdrowie, biegał od linii do linii, dublował, asekurował, był wszędzie. A dzisiaj, jak patrzę na te spotkania, nie widzę czegoś podobnego. Nie zauważam, aby któryś z zawodników robił coś za drugiego. My byliśmy kolegami na boisku i poza. A teraz przychodzą do zespołu ludzie jakby z innej bajki. Młodzi, niewiele doświadczenia, ale mają wielkie mniemanie o sobie i od razu chcą mieć duże pieniądze...

Zacząłeś o pieniądzach. Jakie one wtedy były?

- Lata osiemdziesiąte. Za mecz płacili nam oddzielnie, a miesięcznie dostawałem stypendium, na początku jakieś osiem tysięcy, jak miałem 18 lat - 16 tysięcy, a jak byłem w Legii Warszawa - 25 tysięcy. Kiedy z Legią zdobyliśmy mistrzostwo Polski - 200 tysięcy.

Poczułeś, co to jest mieć pieniądze.

- Takie duże to one nie były, teraz są o wiele większe. Starczały na dobre życie. Tata zmarł, jak miałem 15 lat, a ojca zastępował mi trener. Może gdyby wówczas ktoś mną pokierował, żebym je próbował inwestować, to byłoby z tego coś dobrego...

Do fortuny więc nie doszedłeś.

- Nie, ja nie (śmiech).

Mariusz Lisowski

Piłkarz Jagiellonii Białystok od 1978 roku. Przez kolegów nazywany "Lisem", przez kibiców także. Jeden z najlepszych środkowych obrońców w historii klubu i w najlepszych jego czasach, kiedy Jaga była w I lidze, a na jej mecze przychodziło po 30 tysięcy widzów. Zaczynał jako 15-latek, grał w juniorach, później seniorach. Był w Jadze do 1989 roku - do finału Pucharu Polski (z przerwą między 1984 a 1985 r., kiedy grał w Legii Warszawa).

Mariusz Lisowski był sportowcem na boisku, ale jak schodził z boiska, zaczynały się kłopoty.

- To nie były żadne kłopoty, a już na pewno nie kłopoty wychowawcze. Byłem młodym chłopcem i piłka była na pierwszym miejscu, więc nic dziwnego, że w szkole zaczynało mi iść kiepsko. Mama pytała, jak w szkole, a ja: "Nic nie zadają". Potem, żeby wyjść, brałem korepetycje i w końcu nadrabiałem. Mówię o czasach, kiedy grałem w juniorach. Ale to był też innym świat, wart tego, bo życie nie było monotonne. Byłem młody i non stop wyjeżdżałem, hotele, i takie tam... Nabierałem pewności.

Zbyt dużej, bo zaczęły się kłopoty z prawem. To już nie był sport.

- Nie nazwałbym tego niesportowym zachowaniem. Siedzimy w Leśnym, pijemy piwo i podchodzi do mnie jeden z krzykiem: "Kumpla nam leją!". To my rzucamy się na pomoc, akurat ja - niechcący - złamałem jednemu szczękę, bo faktycznie na parkiecie bili nam kumpla. Przepisy się zmieniały, rygor obostrzony. Chciał ode mnie, na stare pieniądze, milion złotych odszkodowania, a ja miałem tylko 840 tysięcy. Jego żona ustaliła, że jestem piłkarzem, a więc stać mnie na więcej, i nie zgodzili się na ugodę. W końcu dostałem wyrok - rok na trzy w zawiasach, choć odszkodowanie zapłaciłem już symboliczne. Przyszła dewaluacja i zapłaciłem jakieś 150 dolarów. Ale tamta sprawa to był czysty przypadek. Ktoś lał mojego kumpla, a ja kumpla broniłem.

Potem szukałeś szczęścia w Stanach, Niemczech. Wróciłeś i ciągnęła się za
Tobą opinia... powiedzmy, rozrywkowa.

- Ja ciężko na tę rozrywkową opinię pracowałem, muszę przyznać. Nocne zabawy w Leśnym, w Kręgu.

Kiedy zaczęliście pić jako zawodnicy? Trener Wójcik pił z piłkarzami?

- Nie, tak nie było. Był taki schemat. Po meczu ognisko na lotnisku Krywlany, parę skrzynek piwa, ale nie z Wójcikiem. Od poniedziałku treningi. Może ja przy tej zabawie byłem najbardziej widoczny, bo lubię się bawić.

I znalazłeś się w więzieniu. Zginęła młoda dziewczyna, bo wiozłeś ją samochodem nietrzeźwy. Byłeś mocno pijany.

- Miałem 1,9 promila. Wypiłem cztery, pięć piw, trochę tequili. Byłem wtedy z kumplem i koleżanką. Moment nieuwagi, uderzyłem w słup przy ul. Składowej. Byłem u niej następnego dnia po wypadku w szpitalu, wszystko było w porządku. Pytałem, czy nie jest potrzebna pomoc w innym szpitalu, a potem po trzech tygodniach wyszły na jaw szczegóły, że coś nie grało z tą opieką. Dostałem trzy lata, połowę odsiedziałem.

Jak było w więzieniu?

- Dramat. Cały pierwszy dzień płakałem - ciekły mi łzy. Gdzie ja się wpakowałem? - pytałem sam siebie. Na nasze mecze przychodzili wszyscy, także "krawcy", z którymi teraz przyszło mi siedzieć w celi. Zachowywałem się normalnie, bo tam kariery robić nie chciałem, jak inni, którzy po pobycie za kratami dostawali większe wyroki.

To był najtrudniejszy okres w Twoim życiu?

- Nie.

Mówisz tak, jakbyś nie miał wyrzutów sumienia, jakbyś nie żałował...

- Tego co było? Ten rozdział zamknąłem.

Dramat.

Dramat.

W więzieniu cały pierwszy dzień płakałem - ciekły mi łzy. Gdzie ja się wpakowałem? Na nasze mecze przychodzili wszyscy, także "krawcy", z którymi teraz przyszło mi siedzieć w celi. Ten rozdział w życiu mam zamknięty.

Na mieście opowiadają, że dziś "Lis" wchodzi do kawiarni i zamawia kawę.

- Dwa lata nie piję. Jak idę z kumplem na kawę, to faktycznie inni zaglądają, czy czegoś sobie do kubków nie doleliśmy. Powiem tylko, że po tym, co mnie spotkało, wielu mówiło, że już nie wypije i nie wsiądzie do samochodu. Odwiedzali mnie w więzieniu i bili się w piersi, że oni nigdy. I co dzisiaj? Po dwóch piwach jadą.

Chcesz robić coś innego. Startowałeś w wyborach samorządowych do rady miejskiej z listy Samoobrony. To wpływ Janusza Wójcika?

- Tak, namówił mnie, ale nie wyszło. Wyciągam wnioski, idę dalej.

A może chciałeś sprawdzić, jaką cieszysz się popularnością? Czy nadal masz fanów?

- Nie, nawet nie interesowałem się, ile dostałem głosów. Nie wyszło i tyle. Nie mogę dziś patrzeć na tych, którzy tylko na jedno postawili. Ja chciałem spróbować, bo raz jestem na dole, ale na górze znam wielu polityków, w sporcie też. Chciałem coś zrobić. I nie narzekam, że nie wyszło, bo każdy narzeka. Kolega mówi: "Nie mam pralki". Kupuje pralkę i znowu narzeka, bo nie ma jeszcze tego... Nie cierpię tego słuchać. Wiem, że w Białymstoku można dużo ciekawych rzeczy zrobić. Żeby u nas nie było lotniska? To przecież jak w "Konopielce". Kto widział, aby w centrum miasta stały budy z ciuchami i ten smród... Galeria Jagiellonia jest szansą dla klubu, bo Jaga - cały czas tak myślę - powinna w końcu dotrzeć do I ligi. Problem w tym, że ostatni trenerzy: Wojciech Łazarek i Adam Nawałka tylko - moim zdaniem - zmarnowali duże pieniądze sponsorów. Może teraz Wojciech Strzałkowski wybrał dobrze?

Gorycz przemawia...

- Jak tak narzekają, to i mnie się udziela. Ja oczekuję przede wszystkim zdrowia i mam plany. Studiuję i magisterka jest teraz najważniejsza.

Wiem, że szukałeś pracy. Co najmniej kilku kolegów, z którymi grałeś, dorobiło się fortun. Grałeś z Czykierem, Bayerami, Sowińskim, Kuleszami.

- Nie przeszkadza mi, że niektórym z moich byłych kolegów się poszczęściło. Bardzo dobrze. Czym bogatszy, tym lepiej. Znasz powiedzenie, że przy bogatym, to i biednemu skapnie.

A skapnęło kiedyś? Na przykład jak szukałeś pracy?

- Czasami pytałem o pracę, ale... - Ty lepiej chodź z nami na imprezę, dobrze tańczysz - słyszałem w odpowiedzi. Dobrze, będzie impreza - odpowiadałem, ale najpierw dajcie zarobić, a potem będziemy się bawić, ale nie, nie...

Studiujesz i co robisz?

- Rozwożę hiszpańskie wędliny u Stefana Korzińskiego, prezesa Cristalu. Wcześniej przez pół roku wstawiałem okna. Założyłem nawet firmę, dwa miesiące i nic nie wyszło. Zrobiłem w międzyczasie drugą klasę trenerską.

I myślisz, że taki facet, po przejściach, ma moralne prawo wychowywać młodych piłkarzy?

- Wychowanie grupy chłopców to nie tylko piłka. Oni powinni uczyć się na moich błędach. Po co mają je powtarzać.

A wracając do kolegów z boiska, tych, z którymi grałeś w Jadze w I lidze: który z nich dobrze wykorzystał czas, wygrał w życiu?

- Jeśli nawet jednemu z nas bardziej udało się w sporcie, co to oznacza? Zawodową karierę zrobił Czykierek. Inny opowiada, że mu wyszło, a może to pozory? Ktoś źle zainwestował i z tych odkładanych pieniędzy nic nie zostało. Znowu zaczyna...

Dziękuję za rozmowę.
Dramat. W więzieniu cały pierwszy dzień płakałem - ciekły mi łzy. Gdzie ja się wpakowałem? Na nasze mecze przychodzili wszyscy, także "krawcy", z którymi teraz przyszło mi siedzieć w celi. Ten rozdział w życiu mam zamknięty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny