Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kąpały się tam całe rodziny. Wspomnijmy lata świetności łapskiej łaźni

Marian Olechnowicz
Kompletna ruina. Tak wyglądało wnętrze łaźni pod koniec lat dziewięćdziesiątych
Kompletna ruina. Tak wyglądało wnętrze łaźni pod koniec lat dziewięćdziesiątych Fot. Archiwum Mariana Olechnowicza
W Białymstoku, na Bojarach, istniała łaźnia miejska. Daleko jej jednak było do tej jedynej i niepowtarzalnej, czyli łapskiej. Łączy je tylko jedno, żadnej już nie ma.

Kolejarze stanowili niegdyś lokalną elitę zawodową. A czarny mundur i czapka były niczym uniform oficerski. Dodawał też szyku i elegancji. Kolejarze mieli własne związki zawodowe, Kolejowe Przysposobienie Wojskowe, Ognisko Kolejowe, klub sportowy, ośrodek półkolonijny, orkiestrę, przedszkole, kino i... łaźnię.

Miejsce towarzyskie

Łapska łaźnia została zbudowana zapewne u schyłku XIX wieku. Mury miała grube, dekorowane z rosyjska i zakratowane okna. Stała na skraju ówczesnego parku łapskiego. W łaźni stały dwa piece, do których węgla dokładali i żaru pilnowali: Zawistowski z Bocian, Jabłoński z Wit i Tomaszewski z Łap. Swoją świetność łaźnia przeżywała w czasach dyrektora Zygmunta Majewskiego.

Pierwszym do kąpieli i parówki był Piotr Kretowicz. Znał cały rytuał i z chęcią uczył innych. Wielkim zwolennikiem łaźni był Bronisław Kowalewicz, który mieszkał przy ulicy Wodociągowej. Po wojnie wykruszała się stara generacja kolejarzy, zmieniły się czasy. Łaźnia popadała w ruinę, na ścianach pojawiła się wilgoć. W końcu lat osiemdziesiątych została zamknięta. Dziesięć lat później budynek został rozebrany.

W kąpieli

- Do łaźni chodziłem z ojcem już jako małe dziecko - wspomina Eugeniusz Kosicki. - Kobiety i mężczyźni mieli określone dni korzystania z kąpieli. Najczęściej chodziliśmy wieczorem. I tak co tydzień, nawet zimą. Z ulicy Barwikowskiej to był kawałek drogi. Wracaliśmy, nieraz z mokrą jeszcze czupryną, ale nikt nie chorował - podkreśla pan Eugeniusz.

Rodziny kolejarzy korzystały z łaźni bezpłatnie. Inni kupowali niedrogie bilety. Łaźnia była czynna cały tydzień, niemniej w czwartki kapała się młodzież, w piątek kobiety, a mężczyźni w soboty.

W przestronnej części ogólnej znajdowała się rozbieralnia. Stały w niej szafki. Rozbierali się wszyscy do naga. Czasem tylko ktoś obcy, skrępowany kręcił się w stroju kąpielowym.

Dalej były natryski, a wzdłuż ścian stały drewniane ławy, na których można było przysiąść i umyć się przed dalszym rytuałem.

Parówka na zdrowie

Dalej była "parówka", czyli prawie sauna, w której coraz puszczano parę z rur żeliwnych. Starzy kolejarze przynosili swoje prywatne witki rózgowe. Najlepsze były te plecione z młodych gałązek zrywanych w czerwcu. Rozsiadali się potem na ławeczkach, im wyższej, tym lepiej. Okładali się z majestatem tymi witkami, gawędząc, śmiejąc się, żartując. Wielu wylegiwało się na ławeczkach, otulonych gorącą parą. Mężczyźni mieli dużo czasu, bo to sobota była ich dniem kąpieli.

- Siadałem z ojcem na stopniach, a wokół było pełno pary - wspomina a pan Eugeniusz. - To było coś cudownego. No i budynek łaźni też był zabytkowy. Ogromnie żałuję, że już go nie ma.

Były też w łaźni pojedyncze kabiny z wannami, również oblegane przez wielu chętnych.

I tak przez cały tydzień. Bo pójście do łaźni należało do miejscowego, dobrego obyczaju.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny