Kolejarze stanowili niegdyś lokalną elitę zawodową. A czarny mundur i czapka były niczym uniform oficerski. Dodawał też szyku i elegancji. Kolejarze mieli własne związki zawodowe, Kolejowe Przysposobienie Wojskowe, Ognisko Kolejowe, klub sportowy, ośrodek półkolonijny, orkiestrę, przedszkole, kino i... łaźnię.
Miejsce towarzyskie
Łapska łaźnia została zbudowana zapewne u schyłku XIX wieku. Mury miała grube, dekorowane z rosyjska i zakratowane okna. Stała na skraju ówczesnego parku łapskiego. W łaźni stały dwa piece, do których węgla dokładali i żaru pilnowali: Zawistowski z Bocian, Jabłoński z Wit i Tomaszewski z Łap. Swoją świetność łaźnia przeżywała w czasach dyrektora Zygmunta Majewskiego.
Pierwszym do kąpieli i parówki był Piotr Kretowicz. Znał cały rytuał i z chęcią uczył innych. Wielkim zwolennikiem łaźni był Bronisław Kowalewicz, który mieszkał przy ulicy Wodociągowej. Po wojnie wykruszała się stara generacja kolejarzy, zmieniły się czasy. Łaźnia popadała w ruinę, na ścianach pojawiła się wilgoć. W końcu lat osiemdziesiątych została zamknięta. Dziesięć lat później budynek został rozebrany.
W kąpieli
- Do łaźni chodziłem z ojcem już jako małe dziecko - wspomina Eugeniusz Kosicki. - Kobiety i mężczyźni mieli określone dni korzystania z kąpieli. Najczęściej chodziliśmy wieczorem. I tak co tydzień, nawet zimą. Z ulicy Barwikowskiej to był kawałek drogi. Wracaliśmy, nieraz z mokrą jeszcze czupryną, ale nikt nie chorował - podkreśla pan Eugeniusz.
Rodziny kolejarzy korzystały z łaźni bezpłatnie. Inni kupowali niedrogie bilety. Łaźnia była czynna cały tydzień, niemniej w czwartki kapała się młodzież, w piątek kobiety, a mężczyźni w soboty.
W przestronnej części ogólnej znajdowała się rozbieralnia. Stały w niej szafki. Rozbierali się wszyscy do naga. Czasem tylko ktoś obcy, skrępowany kręcił się w stroju kąpielowym.
Dalej były natryski, a wzdłuż ścian stały drewniane ławy, na których można było przysiąść i umyć się przed dalszym rytuałem.
Parówka na zdrowie
Dalej była "parówka", czyli prawie sauna, w której coraz puszczano parę z rur żeliwnych. Starzy kolejarze przynosili swoje prywatne witki rózgowe. Najlepsze były te plecione z młodych gałązek zrywanych w czerwcu. Rozsiadali się potem na ławeczkach, im wyższej, tym lepiej. Okładali się z majestatem tymi witkami, gawędząc, śmiejąc się, żartując. Wielu wylegiwało się na ławeczkach, otulonych gorącą parą. Mężczyźni mieli dużo czasu, bo to sobota była ich dniem kąpieli.
- Siadałem z ojcem na stopniach, a wokół było pełno pary - wspomina a pan Eugeniusz. - To było coś cudownego. No i budynek łaźni też był zabytkowy. Ogromnie żałuję, że już go nie ma.
Były też w łaźni pojedyncze kabiny z wannami, również oblegane przez wielu chętnych.
I tak przez cały tydzień. Bo pójście do łaźni należało do miejscowego, dobrego obyczaju.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?