Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jola Rutowicz to panna nikt

Waldemar Sulisz [email protected]
Bardzo lubimy się bawić, jesteśmy ludźmi optymistycznie nastawionymi do życia.
Bardzo lubimy się bawić, jesteśmy ludźmi optymistycznie nastawionymi do życia. Fot. Jacek Skwierczyński
Popkultura jest jak wampir, codziennie potrzebuje świeżej krwi. Dzisiaj produkuje się gwiazdy, które nie mają prawdziwych osobowości - mówi Krzysztof Skiba, lider zespołu Big Cyc.

Waldemar Sulisz: Pana ojciec był marynarzem?

Krzysztof Skiba: Ponad 20 lat pływał na statkach polskich linii oceanicznych. To był gatunek prawdziwego podróżnika. Nawet jak był na emeryturze i nie mógł pływać, to wybierał się z kajakiem na Kaszuby. A ja w wieku 11 lat dzięki niemu zwiedziłem prawie cały świat.

Najważniejsza wyprawa?

- Rejs drobnicowcem Major Sucharski. Płynąłem dookoła świata, zahaczając o Australię, Nową Zelandię, Tasmanię, RPA. W latach 70. była to pełna egzotyka. Rejs trwał sześć miesięcy. Chodziłem do piątej klasy podstawówki i wchodził język rosyjski do szkoły. Ojciec mówił po francusku, angielsku, niemiecku, hiszpańsku i włosku, ale rosyjskiego nie znał. Ale na statku znalazł się maszynista, który wcześniej pływał na radzieckich łodziach podwodnych. Uczył mnie rosyjskiego. Mogłem zaliczyć ten przedmiot.

A co robiła mama?

- Była architektem i projektowała dworce kolejowe. A za nastawnię kolejową w Tczewie dostała kilka nagród. Na tamte czasy to był Matrix. Myślę, że to po niej odziedziczyłem jakieś talenty artystyczne. Matka do dziś ma szalone pomysły. Słucha rock'n'rolla. Nie przepada za ojcem Rydzykiem i Radiem Maryja, a ciągle mnie wypytuje o Kazika czy Muńka. Zorientowana jest.

Jak się poznaliście z żoną?

- Na koncercie w Łodzi. Ja byłem wtedy jeszcze młodym, zbuntowanym artystą studenckim. Big Cyca nie było. Występowałem w efemerycznych grupach, które przybierały różne nazwy. Grałem w zespole, który nazywał się Błękitne Lampiony. Nazwa wzięła się od koloru radiowozów. Pamiętam przesłuchanie na komendzie, na którym esbek próbował wymusić na mnie zeznanie, co tak naprawdę znaczy ta nazwa. Strzeliłem, że to jest nawiązanie do wiersza Gałczyńskiego "Błękitne lampiony". Kupił to. Żona była fanką Błękitnych Lampionów. Zostałem dostrzeżony, a zaraz potem upolowany.

Dlaczego żona jest księżniczką?

- Chciałem jej zrobić przyjemność i w którymś z wywiadów tak ją nazwałem. Tak naprawdę Renata jest księgową. Księżniczką księgowych. Jest szefową. Dyrektorem naszego przedsiębiorstwa o nazwie Rodzina Skibów. Ona dokonuje tajemniczych czynności, takich jak opłaty za gaz czy prąd. Ma temperament wojowniczki, świetnie potrafi wykłócać się o swoje. Kiedy budowaliśmy dom, świetnie czuła się w świecie murarzy, hydraulików, elektryków. Na początku ją lekceważyli. Ale ponieważ była pilną czytelniczką rozmaitych czasopism w rodzaju "Murator", to w tandemie z moją matką wiedziały więcej od kolejnych ekip. Słuchali się coraz bardziej. Ja byłem tylko bankomatem, z którego się wyjmuje pieniądze.

Jaki jest Wasz dom?

- Mieszkamy w Gdańsku. Wielu moich kolegów uciekło z Gdańska do stolicy. Ja zapuściłem tam korzenie. Za oknem chodzą sarny i zajączki. Parę dalej metrów mam las, w którym jest pełno grzybów.

Jak już zawinie Pan do przystani, jaki moment w ciągu dnia jest najważniejszy?

- Wspólne śniadanie i kawa. Omówienie planu dnia. Jak już przyjadę do domu, staram się ograniczać swoje sprawy do minimum. Nie bywam w mieście. Mówię, że nie mam czasu. Drugim ważnym momentem jest zapalenie kominka. Dzieciaki wracają ze szkół, żona z pracy. Jak już się pali w kominku, jest dobrze.

Ile macie dzieci?

- Dwóch synów. Tytus ma dwanaście lat, Tymoteusz dwadzieścia dwa i jest poważnym studentem czwartego roku filologii polskiej.

Jak długo jesteście małżeństwem?

- Właśnie dwadzieścia dwa lata.

A dorobiliście się jakiegoś sposobu na udany związek?

- Zaufanie i dojrzałość to podstawa. Targają nami różne namiętności i mody, ale dojrzewamy do siebie. Jeżeli w jakimś związku jest kwas, jest to chore i zatrute, to nie ma sensu tego kontynuować. W naszym domu zdarzały się burze i sztormy. Może dlatego, że często wyjeżdżam? Ale może dlatego, że często wyjeżdżam, to mamy kiedy do siebie zatęsknić? Jak już jesteśmy razem, to te chwile są bardzo intensywne.

Żona nie boi się, że po koncertach przerzuca Pan panienki?

- My gramy po to, żeby coś wyśmiać, coś powiedzieć, o coś walczyć. Bardzo lubimy się bawić, jesteśmy ludźmi optymistycznie nastawionymi do życia. Ale nie jesteśmy po to, żeby wyrywać panienki. Nam tego typu myślenie jest obce.

Jaki jest polski show-biznes?

- W Polsce przeżywamy erę plastiku. Erę plastikowych gwiazd, plastikowych osobowości. Ponieważ namnożyło się stacji, jest za mało gwiazd, produkuje się sztuczne gwiazdy. Produkuje się gwiazdy, które nie mają prawdziwych osobowości. Symbolem tego jest Jola Rutowicz, panna nikt. Popkultura jest jak wampir, codziennie potrzebuje świeżej krwi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny