Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jej nadzieja

Barbara Likowska-Matys
Pani Dorota i jej córeczka Nella
Pani Dorota i jej córeczka Nella Wojciech Oksztol
Wie pani jak oddychanie boli? Wtedy poruszają się mięśnie, stawy, kości, rozrywają mi ręce. Noc wcale nie jest lepsza od dnia. Gdy zasnę budzi mnie ból - mówi Dorota, od lat cierpiąca na nowotwór.

Walczę o każdy kolejny poranek. Dla niej, dla mojej Nelli - na dźwięk imienia córki 27-letnia Dorota uśmiecha się.
Lekarz poradził: - Niech pani ją odda, trzeba dziecku znaleźć rodzinę zastępczą. Pani i tak nie przeżyje.
Ale jak oddać Nellę? Kiedy ona taka kochana, kiedy życie bez niej nie ma sensu. - Chorobę zniosę, ból przetrwam, ale nie przeżyję rozstania z Nellą. To by mnie zabiło.

Diagnoza

Chorowała od dzieciństwa. Często łamała ręce, nogi. Bolały ją stawy, pojawiały się stany zapalne. I te infekcje, ciągnące się tygodniami. - Chorowita jakaś - wzruszali ramionami lekarze. - Niezdarna - komentowali rówieśnicy.
Uczyła się w domu, miała indywidualny tok nauczania, bo większość roku szkolnego spędzała w szpitalach i na zwolnieniach.
Dziewięć lat temu zaczęła tracić czucie w nogach. Wtedy ostatni raz stała. O kulach, ale stała. Potem na rękach pojawiły się krwiaki, a lekarze wykryli guza. Tego pierwszego, w stawie skokowym. Pobrali wycinek. Diagnoza brzmiała: fibromatoza. Patrzyli na Dorotę ze zdumieniem. Jak to leczyć? Nie wiedzieli.
Potem nowotwór ostro zaatakował. Guzy pojawiły się w drugiej nodze, w rękach. Przez półtora roku nosiła gips. Miał ocalić jej nogi. Ale już nigdy nie wstała.
Najgorszy był ten ból. - Jakby mi ktoś wkładał ostry nóż i wolno przekręcał.
Pojechała do Niemiec. Liczyła, że tam jej pomogą. Lekarze w Hannoverze też rozłożyli bezradnie ręce.
Dwa lata temu pojawiła się szansa, że będzie ruszała rękami. Mieli jej wstawić protezy do łokci. Ale w ostatniej chwili lekarze się wycofali. Dorota mogła nie przeżyć operacji. A bardzo chciała żyć. Po raz pierwszy miała dla kogo, dla Nelki.
Już jej nie łudzą kolejną szansą. Tylko zmniejszają ból. Ale jej organizm jest coraz słabszy. Stany zapalne, infekcje, duszności, zapalenia płuc, chora wątroba, trzustka. Czasami jest bardzo źle. Jak wtedy, gdy trafiła do hospicjum. Była w letargu. Ale przeżyła.
Do szpitala nie chce iść. Tylko, kiedy musi. Teraz jest pacjentką tzw. domowego hospicjum. Od poniedziałku do piątku przez kilka godzin jest przy niej Ania z Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej. Posprząta, ugotuje, wypierze.

Cud

Pomóżmy

"Kurier Poranny", Radio Jard i Jard 2 chcą pomóc pani Dorocie. Potrzebne jej są pieniądze na leki i rehabilitację oraz na skuter elektryczny. Marzy o komputerze, przyda jej się kanapa rogówka i pralka. Numer telefonu pani Doroty: 0 889 800 315.
Osoby, które zechcą ją wesprzeć, mogą wpłacać pieniądze na konto:
Dorota Samborska, Bank Spółdzielczy w Białymstoku, numer rachunku: 80 8060 0004 0090 1293 3000 0010.
Można też wysyłać SMS-y na numer 7101 o treści: "Jard_pomoc" (1,22 zł plus VAT).
27 sierpnia przed Klubem Rozrywki "Krąg" w Białymstoku odbędzie się festyn, na którym zostanie przeprowadzona kwesta na rzecz pani Doroty i jej córki.

Zdarzył się cztery lata temu. - To moja córka. Dar od Boga - tak to traktuje Dorota.
Dlaczego?
To cud, że zaszła w ciąże. Lekarze mówili: - Jesteś bezpłodna.
To cud, że donosiła. Lekarze mówili: - Poronisz.
To cud, że urodziła. Lekarze mówili: - Usuń, to dziecko cię zabije.
Ale ona była pewna, że wszystko będzie dobrze. - Bo to dziecko było wymodlone. Ja dzięki niej żyję. Ona daje mi napęd, siłę do walki o jutro, o dziś. Nie wiem... Gdyby nie ona, może jakaś głupota do głowy by mi przyszła...
W ciąży przeszła zapalenie opon mózgowych, płuc. - Leżałam sama jak palec. Tylko pielęgniarka z hospicjum przyjeżdżała, żeby mi podłączyć kroplówkę, czasami zaglądał lekarz.
Przez całą ciążę była na morfinie. Wszyscy się bali, że urodzi uzależnione dziecko. - A we mnie był taki spokój. Że wszystko będzie dobrze.
I było. Nella dostała 10 punktów w skali Apgar. Przeszła żółtaczkę szybciej niż inne dzieci. - Od początku była wyjątkowa. Dziecko geniusz - Dorota jest z niej taka dumna.
Urodziła ją przez cesarskie ciecie. Nie mogła naturalnie, bo nie miała już czucia od połowa ciała. - Jak ją zobaczyłam, nie chciałam oddać. Taka była mała i ... moja. Niebieściutkie oczka i dwa loczki. Czyż to nie cud?
Przez prawie dwa lata karmiła Nelkę piersią. Sama przewijała, sama tuliła. Jakby sił ktoś jej dodawał.
- Mam teraz chęć do życia. Jak przychodzi załamanie, to daję sobie kopa w tyłek. Bo nie czas na rozpacz. Dla Nelki muszę żyć, muszę się trzymać i nie mogę płakać. I walczyć, żeby przetrwać jak najdłużej.
Mała nie odziedziczyła po mamie choroby. Ale zdrowa nie jest. Ma alergię wziewną i pokarmową, atopowe zapalenie skóry, poważne zmiany w płucach, duszności. Musi być na ostrej diecie, bierze antybiotyki. Co trzy miesiące trafia do szpitala.
- Ale za to jaka jest samodzielna - zachwyca się Dorota. - I dojrzała. Nawet panie w przedszkolu pytały, czy czytam jej słowniki, bo ma taki bogaty zasób słów. Próbuje nawet pisać.
Rano dziewczynka sama się ubiera, myje zęby. Jak Dorocie jest lepiej, siada na wózek i wyjeżdżają razem na spacer. Jeśli gorzej, mała przy niej rysuje i bawi się. Albo czytają godzinami.
- Jak miała siedem miesięcy, zaczęła korzystać z nocnika. Miesiąc później już chodziła - wylicza Dorota. - Ona jest wyjątkowa. Bóg dając mi Nelkę, wynagrodził mi wszelkie cierpienia.
Mała nigdy się nie dziwi, że mama jest inna, że jeździ na wózku, że nie bawi się z nią w piaskownicy. - Ona chowała się na wózku. Jeździłyśmy do parku. Kładłam kocyk i robiłyśmy sobie piknik.

Trędowata

Są same. Dorota nie może liczyć na rodziców. - Szybko wyprowadziłam się z domu. Musiałam stamtąd uciec, ale wolę o tym nie mówić. Po co? Mama już od trzech lat nie żyje. Nie chcę źle mówić o rodzinie.
O ojcu dziecka też woli nie wspominać.
Pomagają jej znajomi, ale ci poznani w chorobie, w szpitalach. Ci, których dawniej znała, uciekli. - Ma się przyjaciół, kiedy jest się zdrowym. Ludzie boją się nowotworu. Tak jakby mogli się zarazić. Nie lubią patrzeć na cierpienie. Tak jest wygodniej.
Czasami zatrzymuje się przed krawężnikiem. Za wysokim, za stromym. - Czekam aż ktoś mi pomoże. Ale nie. Mijają mnie. Jakbym była trędowata. Kierowca MPK-u zamyka przede mną drzwi.
Tylko tacy ludzie jak ojciec Edward Konkol ze stowarzyszenia "Droga" przywracają jej nadzieję. On załatwił jej małe mieszkanko, nawet dywan odkupił od poprzedniej właścicielki. - To mój przyjaciel, opiekun.

Do dobrego człowieka

Dorota skończyła studium plastyczno-architektoniczne, ale nie może pracować. Nie w jej stanie. Utrzymuje się z 620 złotych zasiłku opiekuńczego i renty socjalnej, a sam czynsz za mieszkanie wynosi 370 złotych. Gdyby chciała kupić wszystkie leki, które są jej potrzebne, miesięcznie musiałaby wydać 6 -7 tysięcy złotych. Dlatego ma tylko te najpotrzebniejsze, przeciwbólowe.
Całą noc pisała apel, swoje błaganie o pomoc. Długopis wypadał jej z rąk. Palce tężały. Ale napisała. Teraz chce go zanieść do prezydenta, do naczelników w magistracie, do radnych, hoteli.
Apel kieruje do każdego "dobrego człowieka". I tak zaczyna:
"Kiedy usłyszysz tę prośbę, wiedz, że jest skierowana do Ciebie. Nieraz tracę nadzieję. Bądź moją nadzieją, gdyż jestem bezradna..."

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny