MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jan Krzysztof Bielecki podpowiada, jak uzdrowić PZPN

Tomasz Malinowski
Jan Krzysztof Bielecki
Jan Krzysztof Bielecki
Mistrzostwa będą ważnym wydarzeniem dla Polski w aspekcie promocji. Dzięki turniejowi Euro zainteresowanie naszym krajem będzie ogromne. Wiedza o Polsce jest wciąż skromna.

Będzie Pan prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej?
Jan Krzysztof Bielecki:
- Przewodniczenie Radzie Gospodarczej przy Prezesie Rady Ministrów to bardzo odpowiedzialna praca i nie mam zamiaru jej zmieniać. Muszę się skupić na tym, co potrafię najlepiej.

A dostrzega Pan szansę uporządkowania tej stajni Augiasza? Nie brakowało w przeszłości chętnych, lecz ich misja kończyła się niepowodzeniem.

- Jako obserwator europejskiej piłki uważam, że w zarządzie związku powinno być kilku profesjonalistów od zarządzania, także finansami. Natomiast osoby zasłużone dla polskiego futbolu (prezesi klubów czy byli wybitni piłkarze) powinny być w szerokiej radzie nadzorczej. Oprócz tego ważne jest, aby sprawnie funkcjonowała struktura klubowa. I wtedy byłyby warunki do powstania czegoś, co tak trudno nam zawsze osiągnąć, czyli dobrej, pragmatycznej współpracy pomiędzy instytucjami.

Jeżeli nie Pan, to kto mógłby wprowadzić związek na właściwe tory?

- Nie ma prostej odpowiedzi. PZPN to organizacja demokratyczna i samorządna. Więc ewentualne zmiany muszą wyjść z tej organizacji. Teraz przed Euro niespecjalnie widać apetyt na zmiany w tym kierunku, bo wszyscy chcą dotrwać do największej w naszym kraju imprezy sportowej.

Czy myślał Pan kiedyś poważnie, żeby zostać zawodowym piłkarzem?

- W czasach szkolnych, a było to w latach sześćdziesiątych, kiedy grało się na podwórku. Wtedy do futbolu garnęły się "czarne charaktery", a nie dobrze ułożeni chłopcy.

Pan się za takiego uważał?

- Rodzice tego bardzo pilnowali. Dlatego, nie bacząc na warunki fizyczne, grałem w koszykówkę. O mało nie pękłem z dumy, kiedy drużynie, w której występowałem, zaproponowano przejście do gdańskiej Spójni, klubu chlubiącego się najlepszymi juniorami.

To kiedy zamienił Pan piłkę do basketu na futbolówkę?

- Były to czasy pracy naukowej na Uniwersytecie Gdańskim. Tradycją stały się miedzyuczelniane mecze. W konfrontacji z politechniką zwykle obrywaliśmy niemiłosiernie. Dla ratowania prestiżu uniwersytetu skrzyknęło się nas paru młodych i zaczęliśmy solidnie trenować.

Udało się wziąć rewanż na inżynierach?

- Wygraliśmy, owszem, ale zapału wystarczyło nam na jedno spotkanie.

Dziś także i Pan, jak większość rządu, ma futbolową szajbę?

- Może to nie jest szajba rządowa, jeżeli już, to pewne hobby ludzi będących kiedyś w opozycji demokratycznej przeciwko reżimowi komunistycznemu. Jednym ze skupisk opozycjonistów było Trójmiasto, a piłka nożna stanowiła najbardziej dostępną, wspólną rozrywkę i była doskonałą okazją do integracji. Tradycją stały się zatem mecze między konserwatystami a liberałami. Tradycja przetrwała na tyle, że spotykamy się już od ponad 20 lat.

Był Pan kibicem, szalikowcem?

- Ależ byłem, jako nastoletni, bodaj 14-letni, chłopak. Była wtedy moda chodzenia na Lechię Gdańsk. Ale moda polegała też na tym, żeby przeskoczyć przez płot. Nieraz trzeba było czekać nawet 80 minut na okazję, aby uśpić czujność ochrony.

Przeskoczył pan przez ogrodzenie, gdy Lechia grała w Pucharze Zdobywców Pucharów z Juventusem?

- Trudno było odmówić sobie takiej przyjemności! To był przecież pierwszy rok stanu wojennego. Niesamowite wrażenie robiła oprawa; tłum skandujący: "Solidarność", na trybunie Lech Wałęsa, który wrócił z internowania. Włoskich piłkarzy i towarzyszących im kibiców zamurowało. W tym czasie zresztą trudno było oddzielić piłkę od polityki.

Przyznał się Pan, że ma prawo mówić o sobie: ekspert futbolu brytyjskiego.

- Jestem miłośnikiem wyspiarskiej piłki. Dla mnie jest najbardziej widowiskowa. Moi koledzy Polacy kibicowali Arsenalowi. Ja, z racji, że trenowałem z dziennikarzami jednej z londyńskich popołudniówek, idąc za ich przykładem, miałem najwięcej sympatii do West Hamu, klubu, który zawsze chlubił się dobrymi piłkarzami, ale brakowało mu pieniędzy na spektakularne sukcesy. Ten angielski futbol zaczyna się jednak zmieniać, bo tamtejsze stadiony przed 10 laty były zawsze pełne. W najlepszych klubach była lista oczekujących na bilet sezonowy po parę lat. Natomiast dzisiaj na stadionach widać puste miejsca.
Proszę zdradzić nieco z kuchni tych klubów.

- W porównaniu z nami, to jest inny świat. Perfekcyjna organizacja, a ukoronowaniem całego tygodnia jest właśnie mecz. Byłem kilkakrotnie gościem wiceprezydenta Arsenalu. Poznałem obyczaje loży dyrektorskiej; to prawdziwe misterium. Niestety, wszystko to zdeformowała telewizja. Mecze są rozgrywane wtedy, kiedy chcą tego stacje telewizyjne. Kiedyś ten obyczaj był prosty; w Anglii w niedzielę nie było możliwe organizowanie imprez masowych. To był czas dla rodziny i ewentualnie kościoła. Nie wolno było nawet tańczyć. Dniem rozrywki - a piłka zajmowała bardzo ważną rolę - była sobota. Mecz odbywał się o piętnastej i wszyscy mogli pójść na stadion o wiele wcześniej, wstąpić po drodze do pubu, przygotować się do oglądania spotkania. Dopiero potem wyruszali na mecz; po jego zakończeniu można było spotkać się ponownie przy piwie. Co jeszcze warte jest podkreślenia - kiedyś piłka nożna w Anglii była sportem klasy pracującej. Od lat dziewięćdziesiątych futbol na Wyspach został przechwycony przez warstwę średnią, która mogła sobie pozwolić na droższe bilety, klubowe gadżety. Na mecze zaczęto chodzić jak do teatru; oglądać, a nie żywiołowo reagować na boiskowe wydarzenia. Najlepiej zdefiniował to były gracz Manchesteru United Roy Keane: "Na mecze zaczęli przychodzić ci, co jedzą kanapkę z krewetkami. Frytki i piwko zniknęły z trybun". Gdyby porównać jakość dopingu na stadionie Legii do tego na Old Trafford, to jest różnica jak dzień do nocy. To w Polsce jest dziś prawdziwy doping.

Porozmawiajmy o zbliżającym się Euro. Pan też zauważył, że coraz więcej Polaków jest przeciwnych tej imprezie?

- Nie wierzę w to! Organizacja tak prestiżowego turnieju spowodowała znaczącą poprawę infrastruktury. Najważniejsze były stadiony i lotniska - wszystko to pozostanie. Dużo lepsze są drogi. Efekty tych dokonań staną się widoczne dopiero w przyszłym roku. Mistrzostwa będą bardzo dobrym i ważnym wydarzeniem dla Polski w aspekcie promocji. Dzięki turniejowi Euro zainteresowanie naszym krajem będzie ogromne. Wiedza o Polsce jest wciąż skromna. Pokazanie tej Polski, innej Polski, na pewno będzie dla obcokrajowców oglądających ją z bliska szokujące.

Kazimiera Szczuka, czołowa feministka, Euro uważa za, tu cytat, "igrzyska samców". Jak Pan odbiera takie głosy?

- Nie po to walczyliśmy o wolną Polskę, aby nie można było wyrażać głośno swoich poglądów, nawet jeżeli z tymi poglądami się nie zgadzamy. Porozmawiamy po pierwszym udanym dla Polski meczu. Pani Szczuka zobaczy wówczas, że także kobiety fascynują się futbolem i cieszą się ze swojej drużyny narodowej.

Bezpieczeństwo podczas Euro będzie spędzało sen z powiek wszystkich zaangażowanych w organizację. Czy trzeba było zmieniać koordynatora ds. bezpieczeństwa ministra Adama Rapackiego?

- Jeden człowiek nie stanowi o bezpieczeństwie. To wysiłek wielu osób i służb. Do tego dochodzi wreszcie doświadczenie UEFA, wiedzącej, jak organizować tego typu imprezy. Kilkudziesięciu fachowców przezeń delegowanych pracuje na co dzień z polską stroną. Poza tym jestem pewien, że nasi kibice zdadzą celująco ten egzamin.

I nie boi się Pan zachowania podczas meczu z Rosją?

- Mecz będzie w dużym stopniu zależał od wyniku pierwszego spotkania. Jak pokonamy Grecję, poprawią się nastroje i nasi kibice będą wówczas bardziej przyjacielscy. Jak będzie to mecz o wszystko, to trzeba spodziewać się wysokiej temperatury na trybunach.

A sportowo - czego się spodziewać po drużynie Smudy?

- Mój pomysł jest bardzo prosty: musimy grać jak Dortmund! Korzystać z tych samych rozwiązań i schematów gry. Bardzo dużo i szybko biegać. Dysponując trzema zawodnikami z Borussii, dobrym bramkarzem Wojtkiem Szczęsnym, mamy oś całej drużyny. Selekcjoner jest człowiekiem odpowiedzialnym, potrafi błyskawicznie wyciągać wnioski z popełnionych błędów. Kiedyś był pod wrażeniem stylu gry drużyn hiszpańskich, ale życie pokazało, że brakuje naszym zawodnikom umiejętności technicznych.

Kto będzie dyktował w tym turnieju warunki?

- Posłużę się znaną wypowiedzią Garry’ego Linekera: "Piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy". Genialni są Hiszpanie, bardzo dobrzy Holendrzy. I na tym kończy się lista faworytów. Ale gdzieś z tyłu głowy ciągle kołacze się myśl Linekera.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny