Jest maj 2006 roku. Do firmy Tomasza D., oddziału w Pruszczu Gdańskim (spółka z siedzibą w Suwałkach), przyjeżdza młody Białorusin. Mówi, że jest z Moskwy. Chce rozwijać kontakty handlowe i kupować opony. Wydaje się oblatany w branży. Mężczyźni jadą na obiad samochodem Tomasza D. Białorusin, okaże się potem, że jest nim Sergiej M., trener atletyki z Grodna, wyciąga pistolet spod kurtki, przeładowuje. Broń przystawia do prawego boku kierowcy: "Przysłał mnie Marcin L."
Pistolet zabawka
Pistolet nie jest prawdziwy. Sergiej M. kupił go w sklepie przy białostockim dworcu PKS, za trzysta złotych. Prawdziwy jest za to strach, który ma w oczach Tomasz D. Wierzy, że bandziora nasłała konkurencja. Słyszał o Marcinie L. To właściciel konkurencyjnej firmy z Białegostoku, która właśnie otworzyła oddział w Pruszczu. I teraz dowiaduje się, że o interesy tego pana dba inny pan, ale ze spluwą, a on nie może mu szkodzić.
Dlatego słucha bandyty, kładzie się na ziemię i pozuje do zdjęć, żeby bandzior mógł pokazać je swemu zleceniodawcy. Pierwsze zdjęcie twarzy, drugie zdjęcie - leży na trawie.
Następnego dnia Tomasz D. nie jest już taki posłuszny. Zawiadamia Komendę Wojewódzką Policji i sprawą zajmuje się Centralne Biuro Śledcze. Okazuje się jednak, że przejażdzka na obiad, z pistoletem przystawionym do boku, to było tylko "zapoznanie się".
Jest początek czerwca 2006. Tomasz D. otrzymuje e-maila: "Zamykaj interes oponiarski, zmieniaj branżę i zakładaj konto z kartą kredytową. Do dziewiątego każdego miesiąca masz wpłacić 10 tysięcy. Tyle kosztuje spokój!".
Mija 9 czerwca i ktoś sobie znowu przypomina o firmie Tomasza D. - Na pewno wszystko zrozumiałeś? - słychać w komórce głos Siergieja.
Nie zrozumiał, więc prosi o telefon za pół godziny. Przychodzi SMS. Ma założyć konto i zaprzestać działalności gospodarczej.
Wiozłem tego gościa
Na szczęście, panom zaczyna deptać po piętach policja. Siergieja M. rozpoznaje pracownica kafejki internetowej na białostockim dworcu PKP, z której wysłano e-maila. - Taki Czeczen, który tu przesiaduje - mówi.
Taksówkarz z Pruszcza też go rozpoznaje. Ten, który dostał zlecenie z firmy Marcina L., aby odebrać klienta. Gość miał nocować w ośrodku wczasowym w Otominie. Na imię mu Siergiej, podał mu nawet numer telefonu komórkowego.
I teraz śledczy długo zajmują się numerami. Ustalają, kto do kogo dzwonił, kto do kogo wysyłał SMS-y w dniu, w którym zażądano haraczu od Tomasza D. Czas kończyć sprawę. Najpierw policja zatrzymuje Białorusina. Przyznaje się i wydaje Marcina L. Biznesmen wszystkiemu zaprzecza. Areszt dla obydwu.
Sąd
Jest 11 września 2007. Budynek Sądu Okręgowego w Gdańsku. Na salę rozpraw strażnicy wprowadzają w kajdankach 29-letniego biznesmena z Białegostoku. Biała koszula, granatowy garnitur. Czy sąd uwierzy w tę elegancję i tłumaczenie, że skoro ma 30 tysięcy dochodu miesięcznie, po co mu jakieś dziesięć tysięcy haraczu?! Nie to, co Siergiej. Szary sweter i tylko sto dolarów...
Marcin L. uśmiecha się z ławy oskarżonych do dziewczyny w czerwonej kurtce, brata i kolegów z Białegostoku. Siedzą w ostatnim rzędzie, na ławce dla publiczności.
- Wszyscy tacy w Białymstoku? - dopytuje adwokat Siergieja, który przy "napakowanych" gościach wydaje się być chucherkiem.
- Mój Siergiej to bystry i ciekawy człowiek - mówi tajemniczo.
Siergiej jest bardziej rozmowny. Może odpowiadać na pytania. Grzeczny jak w czasie pamiętnej wyprawy na obiad w Pruszczu. - Przeprosiłem pana Tomasza za tę sytuację - przypomina sądowi.
- Jak tego nie zrobisz, wydam cię policji w Grodnie - Siergiej tłumaczy łamaną polszczyzną, dlaczego pojechał do Pruszcza.
Skąd się wziął w Polsce? Przyjechał do Białegostoku w marcu. "Pomieszkiwał" u mamy Marcina, na daczy w Lipowym Moście. Pomagał na działce, czasami strzelali z Marcinem do tarczy z pistoletu, który kupił na dworcu. Tym samym groził Tomaszowi D. Co się z nim stało? Leżał na parapecie w domku, na tej działce.
- Wszystko nie z mojego zamiaru - przekonuje Białorusin. - Ja żałuję tego. Marcin L. obiecywał mi, że po załatwieniu wszystkiego on się ze mną rozliczy. I to było ostatnie zadanie.
- Zapłacił? - pyta sędzia.
- Nie. Nie wiem, dlaczego on ze mną tak postąpił - Siergiej jest zasmucony.
Wstaje drugi oskarżony. - Nie przynaję się - odpowiada biznesmen. - Żadne interesy mnie z Siergiejem nie łączyły. I nigdy nie był żadnym menedżerem w Grodnie, tylko pracownikiem fizycznym. Chciał, abym załatwił mu robotę, ale trafił na martwy sezon. Dopiero w maju moja mama zaproponowała mu zajęcie. Jakieś drobne prace, układanie schodów z bali.
To była czysta konkurencja
Ich znajomość popsuła się, kiedy Siergiej poprosił o pięć tysięcy dolarów pożyczki. Nie pożyczył, bo wiadomo, taki raz jest, innym razem go nie ma, a to pieniądze. I w ogóle, sąd powinien wiedzieć, że jest poważnym człowiekiem. Biznesmen Marcin L. rozwiewa wszystkie wątpliwości. Po pierwsze, przyłapał Siergieja, jak korzystał z jego laptopa. Niby miał coś wysłać, a przy okazji zaczął sprawdzać dane klientów. Po drugie, posprzeczali się i chodziło o pieniądze, które Białorusin chciał pożyczyć. Potem zaczął nachodzić, straszyć, że spali, zabije. Przesyłał SMS-y. Jednym słowem: pretensje, że go przegoniłem. I najważniejsze. - Ja nie znam pana D. osobiście. Fakt, w mojej firmie pracuje osiem osób, które były pracownikami pana D., więc w tym Pruszczu dużo nabroiłem, otwierając oddział, ale to są tylko działania konkurencyjne.
Czy sąd mu uwierzy? We wtorek nie zgodził się wypuścić Marcina L. z aresztu. Adwokat proponował sto tysięcy poręczenia majątkowego. Nie, ma siedzieć.
Historia sędzi Barbary L.
Pięć lat temu, po długim postępowaniu przed sądem dyscyplinarnym, przestała być sędzią, a sądziła 24 lata. Została ukarana za niejasne związki ze światem przestępczym. M.in. chodziło o rolę, którą odegrała w sprawach, w które zamieszany był jej mąż. Działał w samochodowej branży.
Z protokołu przesłuchania
Siergiej o matce biznesmena: Basia, Barbara, większość kolegów Marcina tak się do niej zwracała.
Marcin L. o pokrzywdzonym: Nie wiem, w jakim celu z mojego komputera ktoś wchodzi na komputer pana Tomasza. Jestem wrabiany w jakąś aferę, a ja poważne interesy prowadzę. Ja nie jestem figurantem.
Co sprawdza prokuratura w Pruszczu Gdańskim?
- Czy spółka Tomasza D. poniosła straty z powodu przetwarzania jej danych przez firmę Marcina L.?
- Czy byli pracownicy Tomasza D., a obecnie firmy Marcina L., ujawnili tajemnicę przedsiębiorstwa? Mieli to zrobić na rzecz konkurencyjnej firmy Marcina L.
- Czy jeden z byłych pracowników Tomasza D., obecnie z firmy Marcina L., składał fałszywe zeznania i czy groził Tomaszowi D. i jego rodzinie?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?