Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Helena D. usypiała i okradała staruszki

Magdalena Kuźmiuk [email protected] tel. 85 748 95 12
Usypiała i okradała staruszki
Usypiała i okradała staruszki sxc.hu
Wpraszała się do mieszkań pod różnymi pretekstami. Obiecywała, że pomoże wyleczyć chore nogi albo że bada jak żyją starsi ludzie. Odurzała tabletkami nasennymi i okradała. Złodziejka właśnie usłyszała wyrok.

W akcie oskarżenia prokuratura zarzuciła Helenie D. zwykłą kradzież. Sąd jednak skazał ją za znacznie poważniejsze przestępstwo i zagrożone surowszą karą - za rozbój. Bo Helena D. odurzała swoje ofiary tabletkami nasennymi i dopiero, gdy traciły kontakt z rzeczywistością, plądrowała ich mieszkania.

- Tego typu zachowania niszczą nasze społeczeństwo od środka. Dojdzie do sytuacji, w której nikt nikomu nie będzie już wierzył - przestrzegał w uzasadnieniu wyroku sędzia Marek Dąbrowski.

Sąd zdecydował, że Helena D. powinna trafić do więzienia na cztery lata i dwa miesiące.

Dosypała lek nasenny do herbaty

Pierwszą ofiarą Heleny D. padła ponaddziewięćdziesięcioletnia Anna. To było 12 października 2011 roku. Starsza pani mieszka z synem na obrzeżach miasta w małym, całkiem niepozornym domu z dużym ogrodem.

Gdy Helena D. zapukała do jej drzwi, pani Anna była akurat sama. Syn dużo podróżuje i akurat wyjechał na jedną z takich wypraw.

- Wieczorem zadzwoniłem do mamy jak zwykle. Ale mama bardzo dziwnie rozmawiała. Od razu zorientowałem się, że coś jest nie tak. Mimo, że ma już swoje lata, jest bardzo elokwentną osobą, bystrą. A wtedy nie mogłem się z nią porozumieć - opowiada pan Andrzej, syn Anny.
Okazało się, że kilka godzin wcześniej panią Annę odwiedziła kobieta w średnim wieku. Przedstawiła się jako pracownica pomocy społecznej. Chciała zapytać o stan zdrowia Anny, o komfort życia. Wzbudziła zaufanie na tyle, że Anna zaprosiła ją do środka.

- Kobieta zaproponowała mamie herbatę ze wspaniałym dodatkiem. To miała być jakaś substancja smakowa, którą ona dosypała. Mama nie lubi żadnych udziwnień, pije tylko czarną herbatę, więc ta jej nie smakowała. Na szczęście upiła tylko kilka łyków - mówi Andrzej.
Ale to wystarczyło Helenie D. Bo Annę nagle zamroczyło. Zrobiła się senna. Traciła kontakt z rzeczywistością. Oszustka powiedziała starszej pani, że jeszcze chwilę u niej zostanie, bo chce poczekać na koleżankę, która kończy podobny wywiad u sąsiadów.

- Mama opowiadała potem, że choć była odurzona, to widziała, co się dzieje. Nie umiała jednak zareagować. Przyjmowała wszystko bezkrytycznie. Aż w końcu zasnęła - opowiada syn Anny.
Helena D. miała dużo czasu, żeby przeszukać dom Anny. Z szafki z bielizną ukradła starszej pani kilka tysięcy złotych - emeryturę, którą babcia odkładała, by pomóc wnukom.

Jak wybierała ofiary?

Po wizycie Heleny D. Anna dochodziła do siebie przez kilka dni. Miała nudności, zawroty głowy, trudności z koncentracją. Schudła cztery kilogramy. Do przyjazdu syna staruszką zaopiekowali się sąsiedzi. Wezwali lekarza. Do domu przyjechali też policjanci. Wzięli odciski palców, które potem trafnie powiązali z inną sprawą.

- Kilka miesięcy później policjanci znów przyjechali, pokazali mamie cztery zdjęcia kobiet - dwie z nich były niemal identyczne - mama od razu bezbłędnie wskazała tą, która ją okradła - przyznaje syn Anny.

Do tej pory zagadką pozostaje dla niego to, dlaczego Helena D. wybrała akurat jego matkę. - Może obserwowała dom. Może wcześniej podpytała sąsiadów. Bo jak była u mamy, to w pewnym momencie zapytała ją, czy nie zna innych starszych osób w okolicy, które są w potrzebie - zastanawia się Andrzej.

Teraz Anna zamyka bramkę na podwórko. Do obcych podchodzi już z rezerwą.

Leżała na mrozie

81-letnią Marię Helena D. zauważyła w sklepie. 18 października 2011 roku zagadnęła do niej, sugerując, że starsza pani na pewno znała jej matkę. Ze sklepu rozmowa przeniosła się na ulicę. Helena D. ruszyła za Marią w stronę jej domu. Oszustka tak ją zagadała, że weszła razem z Marią do środka.

Kilka godzin później prababcię przyszedł odwiedzić 12-letni Paweł. Dom był akurat po drodze ze szkoły, więc Paweł miał zwyczaj, by do niej zaglądać. Maria mieszkała na jednym z osiedli domków jednorodzinnych w Białymstoku. Miała wprawdzie 81 lat, ale była bardzo samodzielna.

- Potrafiła za bułeczką pojechać autobusem do hipermarketu, bo tam taniej - wspomina wnuk Marii, Grzegorz.

Gdy jego syn Paweł zaszedł do babci, zastał drzwi otwarte na oścież, w środku nie było nikogo. Zadzwonił do taty. Grzegorz polecił, by pobiegł sprawdzić u sąsiadki. Może babcia wychodząc do niej, zapomniała zamknąć drzwi. Sąsiadki w domu jednak nie było.

- Wracając, syn zauważył na trawniku but. Babcia leżała nieopodal w krzakach - między płotem a iglakami. Choć było zimno, ubrana była w lekkie, domowe ubranie. Syn pomyślał, że może zasłabła, idąc w stronę bramki. Wezwałem karetkę - opowiada Grzegorz.

Kiedy dojechał, z babcią nie było kontaktu. Była sina, wyziębiona. Ratownikom z pogotowia udało się ją docucić. Maria powiedziała, że upadła. Nie wspomniała o odwiedzinach. Lekarz kazał zabrać ją do domu i ogrzać.

Wtedy do mieszkania Marii przyjechała żona Grzegorza. To ona zorientowała się, że coś jest nie tak. Bo na stole stały dwie szklanki po herbacie i i pączki. - Babcia raczej nie była towarzyską osobą. Niczym nie częstowała gości - przyznaje Grzegorz.

Minęły dwie godziny, a babci się nie polepszało. - Zdałem sobie sprawę, że coś musiało się stać. Wezwałem jeszcze raz karetkę i policję. Babcia trafiła do szpitala. Zacząłem się rozglądać po domu. Babcia zawsze nosiła na szyi woreczek, w którym miała dokumenty i pieniądze. Nigdy go nie zdejmowała. Bywało, że kładła się z nim spać, taka była przezorna. Zobaczyłem, że nie ma karty do bankomatu. Jej dowód był w innym pokoju - opowiada wnuk Marii.

Dopiero potem okazało się, że 81-latka została okradziona. Helena D. zabrała 300 złotych i kartę do bankomatu, miała też PIN do niej. Z konta ukradła jeszcze 3000 złotych.

- Dopiero, jak po tygodniu babcia wyszła ze szpitala, pojechaliśmy do banku, sprawdzić stan konta, skoro karta zniknęła. Wcześniej wprawdzie ją zastrzegłem, ale złodziejka zdążyła wypłacić pieniądze. Znów zadzwoniłem na policję. Dopiero wtedy policjanci zaczęli zbierać dowody, zabezpieczyli monitoring z bankomatu - opowiada Grzegorz.

Nigdy nie doszła do siebie

Maria już nigdy nie odzyskała sił - ani umysłowych, ani fizycznych. W krótkich przebłyskach świadomości opowiadała Grzegorzowi o wizycie Heleny D. Że w trakcie rozmowy oszustka poprosiła o herbatę i proponowała jakieś tabletki. Gdy ona odmówiła, nieznajoma miała jej wepchnąć pigułki do ust.

- Pytała babcię, gdzie ma pieniądze, czy listonosz przynosi emeryturę. Mówiła, że pomoże tak to załatwić, żeby nie trzeba było chodzić do bankomatu. Skąd znała PIN? Przypuszczam, że babcia mogła jej go zdradzić albo powiedziała, gdzie ma zapisany kod. Babcia była w takim stanie, że każdą informację można było od niej uzyskać - mówi wnuk Marii.

Z dnia na dzień stan starszej kobiety pogarszał się. Wymagała całodobowej opieki. Przestała chodzić. Kontakt z nią był praktycznie niemożliwy. Zmarła niespełna rok później.

W uzasadnieniu wyroku w sprawie Heleny D. sąd nie przyjął, że działanie oszustki było bezpośrednią przyczyną pogorszenia się stanu zdrowia, a potem śmierci Marii. Ale sędzia Marek Dąbrowski podkreślał, że dla starszej osoby nawet krótkotrwała choroba związana z pobytem w szpitalu może mieć nieodwracalne skutki.

Policja wciąż ostrzega

Helena D. odurzyła i okradła także panią Lubę, mieszkankę centrum Białegostoku. 6 lipca ubiegłego roku oszustka dosiadła się do niej w parku. Zaproponowała wyleczenie schorowanych nóg. Luba zgodziła się i zaprosiła Helenę D. do domu. W mieszkaniu Helena D. podała jej lek z dwubenzoazepiną - co ustalił sąd. Gdy gospodyni zasnęła, złodziejka splądrowała jej mieszkanie. Zabrała ponad 3000 złotych w gotówce i biżuterię wartą kilka tysięcy złotych.

- Pokrzywdzone wierzyły oskarżonej. Helena D. miała umiejętność przekonywania, wykorzystała ich zaufanie, łatwowierność - powiedział w uzasadnieniu wyroku sędzia.

Przestrzegał, że nieprawdą jest, że tego typu przestępstwa popełniają tylko młodzi ludzie. Potwierdzają to też policyjne statystyki. Wynika z nich, że do oszustów, wykorzystujących popularną metodę na wnuczka, dołączają fałszywi pracownicy spółdzielni czy gazowni, urzędnicy, akwizytorzy, a nawet listonosze.

- Mimo naszych apeli, cały czas zdarza się, że ludzie zapominają o podstawowych regułach ostrożności - przyznaje podinsp. Andrzej Baranowski, rzecznik podlaskiej policji.

Radzi, by nie podpisywać żadnych umów in blanco. Sprawdzać tożsamość odwiedzającego nas sprzedawcę czy pracownika np. gazowni. A najmniejszą pożyczkę pieniędzy kochanemu wnuczkowi trzeba weryfikować u członków rodziny.

- Każdą sytuację, kiedy podejrzewamy, że mogliśmy paść ofiarą przestępstwa, powinniśmy zgłosić policji. To daje możliwość szybszego ścigania i ujęcia sprawcy. Nieinformowanie o tego typu zdarzeniach jest przyzwoleniem dla sprawcy i umacnia w nim poczucie bezkarności - dodaje podinsp. Baranowski.

Niektóre imiona zostały zmienione

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny