Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzegorz Kasdepke: Kacper jest prawdziwy. Ma 20 lat

Agata Sawczenko
Gdy jadę samochodem z Warszawy do Białegostoku i gdy przekraczam most nad Bugiem, to się nagle czuję, jak mnie dopada jakiś spokój, jakbym wracał do swojej krainy dzieciństwa. I już się uśmiecham, bo po prostu jestem u siebie
Gdy jadę samochodem z Warszawy do Białegostoku i gdy przekraczam most nad Bugiem, to się nagle czuję, jak mnie dopada jakiś spokój, jakbym wracał do swojej krainy dzieciństwa. I już się uśmiecham, bo po prostu jestem u siebie Ivona Kaplan
Żeby sobie urozmaicić życie, w wymyślone historie czasem angażuję prawdziwe osoby z mojego życia. Gorzej, jeśli to osoba z rodziny i później ma pretensje. Jak tu wtedy usiąść przy świątecznym stole i zjeść tego karpia!

Grzegorz Kasdepke: O, jak miło widzieć na wyświetlaczu numer kierunkowy 85. Od razu wiedziałem, kto dzwoni.

Kurier Poranny: No właśnie - Białystok. Panie Grzegorzu, jak nazywa się babcia, którą Kacper - bohater serii pana książek, odwiedza w Białymstoku?

Babcia Bogusia. To moja mama, która wciąż mieszka w Białymstoku przy ulicy Kalinowskiego, przy której ja też się wychowałem. To jest ta ulica przy Wzgórzu Świętej Magdaleny, z którą spoufalałem się, nazywając ją bezczelnie Magdalenką, i zjeżdżałem po jej krągłościach na sam dół na sankach.

A te historie z opowiadań o Kacprze są prawdziwe?

Oczywiście. Prawdziwe na tyle, na ile mogą być prawdziwe wspomnienia z dzieciństwa. Bo zawsze mam wrażenie, że te wspomnienia obrastają trochę takimi mitami, które sami sobie tworzymy, cukrem miłych wspomnień.

Jednak trochę z tych białostockich wspomnień znalazło się w Pana książkach.

Bardzo się cieszę, że pani tak mówi. Bo miałem wrażenie, że trochę mego rodzinnego miasta nie dopieszczam w literaturze. Chociaż zawsze bardzo głośno i wyraźnie powtarzam, że jestem białostoczaninem mieszkającym w Warszawie. Jednak w tej Warszawie mieszkam trochę dłużej i prawdę mówiąc, gdy piszę książki dla dzieci, to częściej opisuję te warszawskie ulice. Białystok się pojawia tak naprawdę w dwóch moich książkach. Jedna z nich to „Kiedy byłem mały” - moja ulubiona książka. I oczywiście najmniej popularna...

Ja jej nie znam... Choć był czas, gdy czytałam synowi po kolei Pana książki.

Od razu przeczuwałem, że to będzie klapa wydawnicza. Mimo że Joannę Olech, Annę Onichimowską, Michała Rusinka i mnie do jej napisania namówił właśnie wydawca. Białystok pojawia się też w moim zbiorze „Opowiadania i bajki” - to przede wszystkim historie z mojej szkoły podstawowej nr 4. Ale mam w głowie jeszcze dwie białostockie historie, które chciałbym opowiedzieć - jedną dla dzieci, drugą dla dorosłych. Napisanie książki dla dorosłych obiecałem już 20 lat temu. I ciągle to odkładam. Może to już czas?

Powie Pan, o czym jest ta historia?

Nie, ani słowa nie powiem. Ponieważ pisarze są czasami przesądni, bajkopisarze szczególnie - zwłaszcza jeśli chodzi o ich pracę. Zauważyłem, że gdy zaczynam mówić o książkach, które zamierzam napisać, to potem ich nie piszę. Albo - co gorsza - pomysły wyfruwają i ja potem swój własny genialny pomysł znajduję u innego autora. I jeśli jeszcze - psia kość - ten autor napisał dobrą książkę z moim pomysłem, to mnie to doprowadza do szału. Nie to, że kradnie - broń Boże nie o to mi chodzi. Tylko pomysły mają to do siebie, że wędrują po różnych autorach. Więc ja wolę trzymać je na razie uwięzione w mojej głowie i gdy się wreszcie zdecyduję, to je zapiszę.

Gdy czytam Pana książki, mam wrażenie, że niektóre postaci znam. Taka na przykład nauczycielka z „Detektywa Pozytywki”...

Myślę, że chodzi o panią profesor Ryczaj z I ogólniaka.

Dokładnie!

Nie chciałbym zranić niczyich uczuć, ale ja bardzo nie lubiłem naszego liceum. Rzeczywiście byłem dość pyskatym - i pewnie irytującym - smarkaczem. Ale i tak wydaje mi się, że ze mną można było się dogadać. A naszej szkoły po prostu nie znosiłem. Jedną z nielicznych nauczycielek, którą naprawdę lubiłem - ona mnie też - choć była dość surowa, to profesor Ryczaj, z którą przegadaliśmy dziesiątki godzin na różne tematy, także dotyczące literatury. Ja wtedy wszystkim mówiłem, że będę pisarzem. A ona mi jakoś uwierzyła. I ja później w książkach o detektywie Pozytywce postanowiłem zrobić drobny ukłon w jej stronę i przedstawić ją tam jako surową, ale jednak lubianą postać

Często Pan tak robi?

Żeby sobie urozmaicić życie, w wymyślone historie czasami angażuję prawdziwe osoby z mego życia: członków mojej rodziny, przyjaciół, znajomych. To przyjemność nie tylko opisywania ich, ale również później satysfakcja, gdy te osoby odnajdują się w tekście. Tylko raz się spotkałem z negatywną reakcją. No ale na tyle książek - jedna porażka to niewiele.

Kto był niezadowolony?

Ktoś z najbliższej rodziny. W ogóle z rodziną to trzeba bardzo ostrożnie w książkach, w literaturze. Ponieważ każdy z nas patrzy na samego siebie troszeczkę inaczej niż inni patrzą. Każdy ma o sobie swoje własne wyobrażenie. I gdy potem znajduje swoje odbicie - zawsze w jakiś sposób wykrzywione przez wyobraźnię czy niedostatki talentu piszącego, to zawsze czuje, że to jest bardziej karykatura niż portret upiększający, no i czasami są takie różne pretensje. A jeżeli to jest jeszcze rodzina - to rany Boskie! Potem spotykam tę osobę przy świątecznym stole - no i jak zjeść karpia?!

A dziś lubi Pan nasze miasto?

Bardzo lubię. Im jestem starszy, tym bardziej lubię. Bardzo też trzymam kciuki za różne inicjatywy białostockie i za osoby, które mam wrażenie są takimi dobrymi duchami Białegostoku. Zawsze bardzo trzymałem kciuki za Andrzej Kalinowskiego, za jego znakomite targi książki, które odbywają się każdego kwietnia. Trzymam też kciuki za Teatr Lalek i Teatr Węgierki. Chciałbym, żeby podlaska opera przestała być źródłem żartów, a stała się poważną scenę. I żeby słynęła nie tylko z tego, że akustyka w niej nie jest najlepsza.

Chciałbym, żeby Białystok był jeszcze fajniejszym miastem. Martwię się jednocześnie tymi wszystkimi faszyzującymi ruchami, które obserwowałem jeszcze jako mieszkaniec Białegostoku. Więc ja się cieszę Białymstokiem, ale trochę się martwię. Ale liczę na to, że tak summa summarum miasto płynie we właściwą stronę.

Kacper jest prawdziwy, prawda?

O! Jak najbardziej Kacper jest prawdziwy! Musiałem, czekając na rozmowę z panią, zamknąć się w sypialni mojego naprawdę dużego mieszkania w Warszawie. On jest na końcu tego mieszkania i hałasuje na gitarze elektrycznej. Tak - Kacper jest duży, prawdziwy i fajny. Ale ma już lat 20, więc nie jest to źródło inspiracji.

20? Nikt mi nie uwierzy!

Daję słowo honoru! Faktem jest, że ja dość szybko sprawiłem sobie dziecko... No ale też już bez przesady - ja mam 43, on ma 20, więc to nie jest taka niebywała rzecz na tym świecie.

Panie Grzegorzu, ja nie o tym... Nie uwierzy mi nikt, kto zna książki o Kacprze. Bo dla całej Polski jest on małym dzieckiem.

Ostatnio znów coraz częściej czytam „Kacperiadę” na spotkaniach z dziećmi. Chcę sobie przypominać, jak to było fajnie, gdy mój syn był małym śmiesznym smarkiem.

Co pan mu najchętniej opowiadał o Białymstoku, co pan mu tu pokazywał?

Kacper, gdy przyjeżdżał do babci, to szczerze mówiąc był bardzo przez babcię anektowany. I ja czasem miałem tę przyjemność każdego rodzica zostawienia dziecku babci i pobyczenia się. Gdy z kolei przyjeżdżałem z Kacprem na wyprawę, rzekłbym, krajoznawczą, to ona zawsze łączyła ona podróż po Białymstoku z podróżą po Podlasiu. Poruszaliśmy się tymi najbarwniejszymi szlakami, jeździliśmy do Kruszynian, po białoruskich wioskach, do Terermisek w Puszczy Białowieskiej, gdzie swój dom ma Adam Wajrak , do Białowieży, nad Siemianówkę. Bardzo lubię przyjeżdżać na Podlasie, ponieważ rzadko w którym miejscu w Polsce, gdy latem jadę sobie na rowerze przez wioski, spotykam się z sytuacją, gdy ludzie podchodzą do furtki, do płotu, i zaczynają zagadywać - chcą porozmawiać. Strasznie to lubię. Ludzie nastawieni na kontakt. Białystok to dla mnie ludzie, to melodia języka, to smaki, to krajobrazy na pewno. Gdy jadę samochodem z Warszawy do Białegostoku i gdy przekraczam most nad Bugiem, to się nagle czuję, jak mnie dopada jakiś spokój, jakbym wracał do swojej krainy dzieciństwa. I już się uśmiecham, bo po prostu jestem u siebie.

Panie Grzegorzu - podobno jako dziecko nie lubił pan czytać. Jak pan wiec to teraz robi, że pana książki dzieci tak uwielbiają?

Może to właśnie dlatego? Ale rzeczywiście, gdy byłem dzieckiem, nie przepadałem za czytaniem - ku dużej rozpaczy mojej mamy. Moja mama jest naprawdę wytrawną czytelniczką, uwielbia literaturę. I to mama mnie później rozkochała w literaturze i muzyce klasycznej. Ale gdy jeszcze mieszkałem przy Kalinowskiego, w domu moich dziadków - z rodzicami i dziadkami, i dopóki miałem kolegów na podwórku, z którymi mogłem sobie ganiać, to szczerze mówiąc przedkładałem kolegów żywych nad te postaci papierowe z książek. I tak naprawdę zacząłem czytać dopiero dzięki temu, że rodzice kupili mi komiksy o Tytusie - komiksy, które mnie zafascynowały. Dzięki komiksom polubiłem sam proces przewracania kartek, odnajdywania tego, co jest na następnych stronach. To komiksy mnie wyuczyły czytania. Dlatego zawsze rodzicom narzekającym na dzieci, które nie czytają - radzę, żeby kupowali komiksy, bo to świetny początek przygody z czytelnictwem.

Poza tym, być może gdyby moi rodzice nie dostali nowego mieszkania i gdybyśmy się nie wyprowadzili z fajnego Kalinowskiego na byle jaką ulicę Palmową na osiedlu Dziesięciny, być może gdyby nie to, że nagle się stałem tym jedynym samotnym dzieckiem w bloku, być może nie czytałbym książek i nie zostałbym pisarzem...

Grzegorz Kasdepke - najgorętsze nazwisko polskiej literatury dla dzieci i młodzieży! Były redaktor naczelny magazynu dla dzieci „Świerszczyk”. Nieomal wszystkie jego książki zyskały status bestsellerów. Tworzył kryminały (o detektywie Pozytywce), książki fantastyczne (m.in. „Potworak i inne ko(s)miczne opowieści), romanse („Romans palce lizać“, „Serce i inne podroby“), horrory („Poradnik hodowcy aniołów“, „Kto zamawiał koszmarną przygodę?“ i inne), a także zabawne książki obyczajowe, które podbiły zarówno serca dzieci, jak i dorosłych (seria o Kubie i Bubie czy ukochane przez przedszkolaków tytuły o uczuciach i emocjach: „Horror, czyli skąd się biorą dzieci“, „Tylko bez całowania“. „Drużyna pani Miłki“ itd.). Łączny nakład wszystkich jego tytułów już dawno przekroczył 5 milionów egzemplarzy. Na podstawie książek „Kacperiada“ oraz „Kacper z szuflady“ studio Human Ark przygotowuje serial animowany. Dwie jego książki („Detektyw Pozytywka“ i „W moim brzuchu mieszka jakieś zwierzątko“) zostały wpisane na światową listę White Ravens.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny