Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dojlidy, Marczuk, Biała - kąpieliska w Białymstoku

Adam Czesław Dobroński [email protected]
W 1948 roku taka plaża była na Marczuku
W 1948 roku taka plaża była na Marczuku Archiwum prywatne
Stryjeczny brat opowiadał, że widział, jak Eugeniusz Bodo i Adolf Dymsza grali na plaży w Dojlidach w oczko, a przed nimi stała butelka wódki firmy Baczewski. Zakąszali rozmaitościami masarskimi z tekturowego pudełka - wspomina Jerzy Koszewski.

Białystok, niedziela 19 sierpnia, gorąco jak na równiku. Wołodzia spod Michałowa, współspacz z akademika mawiał, że w taki skwar to jajecznicę można smażyć na przyokiennym parapecie, a sól bieli się na łysinie. Rzeczywiście, czoło miał wysokie, a fantazja dopisywała mu niezmiennie, choć mijał już dziesiąty rok jego "pożycia" w Domu Studenta Uniwersytetu Warszawskiego przy ul. Kickiego.

Przy tej okazji pozdrawiam sentymentalnie byłe dziewoje i byłych młodzieńców, co to na Kica spędzili lata studenckie. Wprawdzie w siermiężnej epoce, ale stolica i wówczas dała się lubić.

Miasto nad rzeką

Wiadomo powszechnie, że Białystok leży nad rzeką Białą i nawet zawdzięcza jej swoją nazwę, tudzież legendę z księciem litewskim Giedyminem w roli głównej.

W rodzinie państwa Kaczorowskich przetrwała opowieść, jak to prezydent Ryszard przywiózł do grodu rodzinnego dorodne córy: Jagodę i Alę. Urodziły się obie w Londynie, znały Białystok jedynie z opowieści swego ojca. Utrudzone spacerowaniem pewnie chciały odpocząć nad rzeką, która - jak wynikało z owych gawęd tatusiowych - niemal dorównywała sławie Wiśle, nie mówiąc już o Tamizie. Zaskoczenie było okrutne, bo jak to możliwe, by takie duże miasto leżało nad rzeczką, którą rozpędzony jeleń mógłby przeskoczyć. To może dlatego jeleń był pierwszym znakiem herbowym naszego miasta?
Żarty na bok, Białka potrafiła czynić wcale groźne powodzie, przyciągnęła ku sobie elektrownię i mnóstwo fabryk włókienniczych, nad nią wyznawcy mojżeszowi stawiali szałasy, a był także mostek upodobany przez białostoczanki nieszczęśliwie zakochane lub uwiedzione i porzucone. Z notatek prasowych wynika, że rzucały się co jakiś czas z owego mostku do Białki, ale czy skutecznie, to już nie jest takie pewne.

Dodam jeszcze, że naszej rzeczułce towarzyszyły w centrum miasta stawy, z tego największego (tu obecnie Teatr Dramatyczny im. Aleksandra Węgierki) jeszcze w połowie XIX stulecia miasto czerpało dochody poprzez wydzierżawianie prawa do łowienia ryb. Mokradła otaczały zamek (pałac), a za Branickich opowiadano w Europie cuda o kanałach parkowych, po których pływały gondole, zaś w jednym z nich o mało nie zakończył życia król August III Sas. Opiewali i urok kaskad oraz fontann.

Można również przytaczać wspominki o przedwojennych rozkoszach nad czystą odnogą Białej na Białostoczku i o uciechach sobotnio-niedzielnych nad Dolistówką tudzież nad stawami na Marczuku, o pławieniu się chłopaków w gliniankach, a koni za koszarami przy ul. Bema, o kąpielach w Ignatkach zapamiętanych dobrze przez letników żydowskich. Także o zalotach młodych na nadrzecznych łąkach w Jurowcach, wyprawach całymi rodzinami do Supraśla, a i do brzegów Narwi przecież nie było daleko.

Przez Białystok przepływało kilka strug, oczka wodne były niemal w każdej dzielnicy, moczary sięgały do torów po drugiej stronie dworca.

Dojlidy

To temat odrębny, podjął go właśnie Jerzy Koszewski, ziomek znany i twórczej natury.
"Moje spotkanie ze stawem w Dojlidach miało miejsce w 1939 roku za sprawą stryjecznego brata Czesława Koszewskiego. Zobaczyłem pomost wiodący w głąb stawu i zapamiętałem idącą po nim szybkim krokiem ładną panią oraz płynącego obok chłopaka z ognistą czupryną. Okazało się, że był to Zenek Borowski, wkrótce mój kolega z domu nr 1 przy ul. Sobieskiego.
Stryjeczny Czesław opowiadał, że widział, jak sławni aktorzy Eugeniusz Bodo i Adolf Dymsza grali na plaży dojlidzkiej w oczko ("21"), a przed nimi stała butelka wódki renomowanej firmy Baczewski. Zakąszali rozmaitościami masarskimi z tekturowego pudełka. Otaczających ich fanów od czasu do czasu prosili: "Więcej powietrza". Czy to prawda?

Za to stryjeczny brat dawcy tej relacji - Zygmunt Koszewski pracował na Dojlidach za okupacji niemieckiej; jego szefem był Oskar Liedke, po wojnie profesor wychowania fizycznego w Liceum Administacyjno-Handlowym w Białymstoku. Pan profesor opowiedział swemu uczniowi Jerzemu Koszewskiemu scenę mrożącą krew w żyłach. Jakowyś kajakarz zanadto zbliżył się do innego kajaka i niechcący uderzył siedzącego w nim wioślarza. Miał pecha, bo poszkodowanym okazał się esesman. Ten narobił krzyku na całą plażę, uznał się za niedoszłą ofiarę zamachu. Śmiertelnie przestraszony wioślarz dopłynął jak mógł najszybciej do brzegu i zbiegł do pobliskiego domku. Niemiec zaś wezwał kamratów gestapowców, ci otoczyli plażę i zaczęli sprawdzać wszystkich, którzy jeszcze tam pozostali.

Panowie Oskar i Zygmunt wykazali bystrość umysłu, zdołali ukryć ubranie "zamachowca". Zawiedzeni takim obrotem sprawy gestapowcy kazali obu pracownikom stawić się na przesłuchanie w "piętnastce", czyli katowni przy ul. Sienkiewicza 15. Jednak dalszych konsekwencji nie było. Pan Jerzy zachęca, by sprawca tego zdarzenia - jeśli żyje - zechciał się podzielić swymi wrażeniami.

Makabreska

Przepraszam, teraz nastąpi opowieść Jerzego Koszewskiego z akcentem nieprzyjemnym, więc bardziej wrażliwych upraszam o przerwanie lektury.

"Latem 1952 roku staw dojlidzki służył do hodowli karpi, ale plażę nawiedzali dzicy miłośnicy kąpieli słonecznych i wodnych. Znalazłem się tam i ja wraz z kolegą szkolnym Romkiem Malinowskim, późniejszym prezesem ZSL i marszałkiem Sejmu. Postanowiliśmy popłynąć na drugi brzeg. Po jakimś czasie Romek zawołał, bym zagruntował, bo on już nie ma sił. Przestraszyłem się, Romek to kawał chłopa i na dokładkę gładko ostrzyżony, a ja ważyłem ledwie ponad 50 kg. Zagruntowałem, dna nie dosięgłem. Romek wnet powtórzył prośbę, a ja znów dna nie wyczułem. Co będzie, jak zacznie tonąć?!
Na szczęście po przepłynięciu jeszcze paru metrów mogliśmy stanąć na nogach i bezpiecznie podejść do brzegu.
To jednak nie koniec dreszczowca. Na brzegu bowiem, na drewnianej platformie, leżały martwe konie (szczegóły pomijam, bo pewnie nikt nie zrezygnował z dalszej lektury).

Całą tę operację nadzorował strażnik z flintą. Zdjął ją z ramienia i z groźną miną kazał nam odpłynąć z powrotem. Romek na to: "Strzelaj pan, my nie mamy sił, jesteśmy do cna wyczerpani". Strażnik ulitował się nad nami, wróciliśmy piechotą na plażę. Myślę, że Romek Malinowski miał tylko przejściowy kryzys, bo jednak pływakiem (politycznym) okazał się dobrym.
Dziś plaża na Dojlidach ma wysoki standard, jedynie proponuję wydzielić pod płotem miejsce dla palaczy, bo petów leży dużo, a dym tytoniowy snuje się jak mgła poranna". O czym doniósł Jerzy Koszewski - stary pływak.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny