- To był odruch. Sądzę, że każdy policjant zachowałby się tak samo - mówią skromnie asp. sztab. Marek Mancewicz i jego żona - mł. asp. Joanna Mancewicz.
On w służbie od 1999 r. Przez wiele lat był przewodnikiem psa służbowego. Potem wyjechał na misję do Kosowa. Po powrocie, od marca br. objął stanowisko dyżurnego w sztabie Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku. Ona - w tej samej jednostce od 2007 r. Pracuje w wydziale ruchu drogowego.
Razem z rodziną udali się na wakacje na urokliwą Słowację. Po dwóch tygodniach urlopu wracali do Polski. Była sobota 7 września, wieczór. W okolicy miejscowości Ružomberok, w historycznym regionie Liptów, właśnie doszło do wypadku. Około godziny 21, jak wynika z późniejszych ustaleń słowackich służb, 35-kierowca na skrzyżowaniu nie ustąpił pierwszeństwa innemu pojazdowi. Doszło do zderzenia, po czym osobówka przebiła barierki wiaduktu, a następnie dachując spadła około 8 metrów w dół.
Policjant po służbie zatrzymał złodzieja
Kilkanaście sekund po tym do miejsca dojechali Podlasianie. Zatrzymali się widząc rozbite auto na pomoście. Dopiero po chwili dostrzegli, że na dole leży drugi samochód.
- Zobaczyliśmy, że w środku znajduje się zakleszczony pasami i ranny kierowca. Auto się dymiło. Nie było czasu na zwłokę. Trzeba było mężczyznę szybko wydostać - relacjonuje asp. sztab. Marek Mancewicz.
Ktoś przybiegł z gaśnicą. Inny Słowak, świadek wypadku, bezskutecznie próbował otworzyć jedne z drzwi. Udało się to z drugiej strony. Pan Marek wyjął scyzoryk i rozciął pasy, które unieruchomiały mężczyznę i wyciągnął go za nogi na zewnątrz. Kierowca był przytomny.
Wtedy do akcji wkroczyła pani Joanna, posiadająca przeszkolenie z zakresu kwalifikowanej pierwszej pomocy. Sprawdziła obrażenia Słowaka pod kątem ran i złamań. Okazało się, że nie było konieczności tamowania krwi, ani unieruchomiania kończyn czy kręgosłupa. Przy dotknięciu kierowca skarżył się jedynie na ból barku. Miał też zadrapania na głowie.
Mł. asp. Mancewicz ułożyła mężczyznę w bezpiecznej pozycji i do przyjazdu słowackich służb ratowniczych kontrolowała jego funkcje życiowe.
- Miał dużo szczęścia. Kiedy zobaczyłem w jakim stanie jest auto, nie wiedziałem, czy uda się mu jeszcze pomóc - komentuje pan Marek. W trakcie akcji próbował ustalić, czy nie ma więcej poszkodowanych. W pobliżu była rzeka, w wodzie mógł być pasażer, który w trakcie dachowania wypadł z auta. Dopytywany kierowca potwierdził, że jechał sam.
Sytuacja wydawała się opanowana. Po paru minutach na miejscu pojawiła się tutejsza policja i straż pożarna. Białostoccy policjanci przekazali im rannego. Za pozwoleniem, udali się w dalszą podróż.
Takiego zakończenia urlopu chyba nikt się nie spodziewał.
- Kolejny raz funkcjonariusze udowodnili, że policjant zawsze jest na służbie i musi być przygotowanym na niespodziewane interwencje i niesienie pomocy drugiemu człowiekowi - podkreśla mł. asp. Katarzyna Zarzecka, oficer prasowy KMP w Białymstoku.
Bohaterowie tej historii uważają, że zrobili tylko to, co do nich należało. Mł. asp. Joanna Mancewicz, z racji służby w wydziale ruchu drogowego, doskonale wiedziała, jak się zachować w obliczu wypadku i jak profesjonalnie pomóc poszkodowanym. Otrzymała nawet medal od strażaków za zasługi dla pożarnictwa, za sprawne poprowadzenie akcji ratunkowej na drodze S8 z 2016 r.
- Chwale się, bo jestem dumny z żony - uśmiecha się asp. sztab. Marek Mancewicz.