Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białostoczanki zawsze były wyzwolone

Adam Czesław Dobroński [email protected]
Wyzwolona białostoczanka na motorze w kwietniu 1949 roku.
Wyzwolona białostoczanka na motorze w kwietniu 1949 roku. Fot. ze zbiorów Pana Marka Jankowskiego
Dziewoja uśmiechnęła się, podniosła do góry spódnicę i zaśpiewała tak, że "pan dyrektor osłupiał". Białostoczanki zawsze były wyzwolone.

Pisanie o kobietach, to igranie z ogniem, ale historyk może się schować za źródła i twierdzić, zgodnie na ogół z prawdą, że tak przecież kiedyś pisano.

Najpierw rzut oka na fotografię z kwietnia 1949 roku, zdobytą przez Marka Jankowskiego. Nie ulega wątpliwości, to była białostoczanka wyzwolona.

Od czego? Od konwenansów, tradycji, strachu. No, bo chyba nie od mężczyzn, skoro jakiś chłopina musiał o ten wspaniały motor zadbać. Trzeba jednak przyznać, że pani motocyklistka prezentuje się wspaniale: uśmiech, kapelusik á la kask, rękawice, apaszka. Mniej radości rysuje się na twarzy starszej wiekiem pasażerki.

Jakie były białostoczanki przed wojną? Nie odkrywając Ameryki, można stwierdzić, że bardzo różne. A zaraz potem należy dodać, że oryginalne, jak miasto w którym mieszkały. Czyli mieszanka piękna (jak biały kościółek), romantyczności (planty), wzniosłości (czerwona fara), siły (jak cały garnizon, czyli 42 pułk piechoty, 10 pułk ułanów i na dodatek 14 dywizjon artylerii konnej).

Silne natury (Zwierzyniec), zaskakujące (jak Białka wiosną), zasobne w różności (niczym kramy przyratuszowe), zaradne (bardziej niż prezydent Seweryn Nowakowski i wszyscy urzędnicy magistraccy razem wzięci). Czasem jednak lekko zaniedbane (Pałac Branickich), nieco złośliwe (jako te osy przy wózku z lodami na Rynku Kościuszki), krzykliwe (jak gazeciarze uliczni). Tak można wyliczać długo, ale im dłużej, tym z większym ryzykiem oberwania rykoszetem.

Znawca nad znawcami (nazwisko znane redakcji) jest przekonany, że białostoczanki były jako miejscowa buza: białe, mętne i słodkie. Niestety, wpędzały w koszty!

W prasie najwięcej wzmianek o kobietach znajdowało się w kronice towarzyskiej i w dziale kryminalnym. Często padały ofiarami zwyrodnialców, ale w determinacji same zdobywały się na czyny śmiałe, także stojące w sprzeczności z prawem. Bronią niezwykle groźną były buteleczki z kwasem solnym i siarczanym, lub innym żrącym paskudztwem, skutecznie szpecącym twarze partnerów dopuszczających się zdrady. Niestety, niewiasty słabszego ducha truły się same (esencja octowa), lub - to nie żart - rzucały się w nurty Białki. Jeden z mostków na naszej rzece zwano mostem samobójczyń, tu kierowały swe ostatnie kroki nieszczęśliwie zakochane.

Złośliwi - oczywiście płci męskiej - twierdzili, że to był objaw typowego dla kobiet braku konsekwencji. Samobójczyni miała małe szanse, by utopić się, a większe na wstrząśniecie sumieniem i sercem swego kochasia.

Dziennikarze białostoccy pławili się "w temacie prostytucji". Pisali z oburzeniem o "ćmach nocnych", czasem im współczuli, a z pewnością byliby bardzo rozgoryczeni, gdyby tego "kwiatu" zabrakło.

Przyznaję, że pruderyjnie brzmią opowiastki z życia nocnego w Białymstoku. Nikt się nie dziwił tabunom pospolitych pijaków i obiboków, za to długo opowiadano, jak to w 1934 roku od strony ul. Supraskiej do fontanny podbiegła dziewoja ścigana przez młodziaków. Ci zaprzestali pościgu, gdy zobaczyli kilku spóźnionych gentelmanów.

Dziewoja uśmiechnęła się, podniosła do góry spódnicę i zaśpiewała tak, że "pan dyrektor osłupiał, pan inżynier ze zdziwienia tak szeroko otworzył gębę, że binokle spadły mu z nosa i potłukły się".

A propos wątków z tak zwanego półświatka, to opowiadano w Białymstoku o utworzeniu nowego stanowiska. Na ulicy Kilińskiego przechodzień zaczepił znanego w mieście lekarza chorób wenerycznych. Gość był nieco podpity i nachalny, a lekarza tytułował panem naczelnikiem. Ten koniec końców się wnerwił i wykrzyknął: Jakim naczelnikiem do stu piorunów. Odpowiedź można uznać za błyskotliwą. Naczelnikiem bezpieczeństwa miłosnego, nasz ty dobrodzieju!

Na górze stron białostockich gazet wymieniano panie nobliwe i szacowne. Żony dostojników wojewódzkich i miejskich, pani generałowa Kmicic-Skrzyńska. To one przewodziły akcjom charytatywnym, odwiedzały szkoły, przytułki i dwa razy do roku - przed wielkimi świętami - więzienie białostockie. Oczywiście występowały także na oficjalnych balach i uświetniały wszelkie uroczystości. W większości anonimowość zachowały panie z Koła Miłośników Historii, Literatury i Sztuki, Związku Pracy Obywatelskiej Kobiet, PCK, stowarzyszeń oświatowych i opiekuńczych.

Najmniej niestety wiemy o paniach, które ciężko pracowały. O matkach i babciach, o cichych bohaterkach szarych dni.

PS. Poproszę panów o konsultację. Pani na załączonej fotografii rzeczywiście jedzie, czy tylko pozuje? Może ktoś ma podobne zdjęcie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny