Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bezrobocie w Polsce szczególnie dotyka młodych

Agata Sawczenko
szukała pracy pół roku i do tego nie pracuje w swoim zawodzie. Absolwenci mają trudności ze znalezieniem pracy.
szukała pracy pół roku i do tego nie pracuje w swoim zawodzie. Absolwenci mają trudności ze znalezieniem pracy. Wojciech Oksztol
Wejście na rynek pracy to dla absolwentów poważne wyzwanie. Rzeczywistość po studiach nie napawa optymizmem, szczególnie w Białymstoku, w którym liczba osób z wyższym wykształceniem stanowi liczną grupę osób bezrobotnych.

Szukają pracy

Szukają pracy

Na Podlasiu najczęściej rejestrują się specjaliści administracji publicznej (w 2010 roku takich osób było aż 340), pedagodzy (307), ekonomiści (255), prawnicy (154), specjaliści ds. zarządzania i organizacji (97), specjaliści ochrony środowiska (126) i absolwenci kierunków hotelarskich, typu specjaliści ds. organizacji usług gastronomicznych, hotelarskich i turystycznych (127 osób). Są też filolodzy obcojęzyczni (137) oraz historycy - 58 osób.

Najwięcej ofert pracy jest obecnie dla specjalistów administracji publicznej - 84 oferty. Choć jednocześnie w rejestrach pozostało jeszcze ponad tysiąc osób w tym zawodzie. Po około 20 ofert na całe województwo jest dla pedagogów, ekonomistów, prawników. Dużo więcej jest dla nauczycieli przedszkola (122), doradców rolniczych (51), grafików komputerowych (36).

Kasia CV zaczęła roznosić jeszcze przed obroną. Myślała: dostanę dyplom i od razu pójdę do pracy. Potem przekonywała sama siebie, że miesiąc, dwa, trzy bez pracy to jeszcze nie tragedia. Po roku wpadła w depresję: Świetne studia, świetny dyplom, a okazuje się, że nic nie znaczą. W końcu zaczęła pracować na czarno. I tak już pracuje cztery miesiące.

Kasia prosi, by nie podawać jej nazwiska. Opowiada, że gdy zaczynała studia, wszyscy ją przekonywali, jaki to świetny wybór: dla anglistów praca zawsze będzie. I zarobki wysokie.

Praca za grosze

Przez pięć lat rzeczywistość się zmieniła. Angliści zaczęli coraz częściej rejestrować się w urzędach pracy. Już nie są przedstawicielami zawodu deficytowego.

Kasi po studiach udało się załapać na staż w firmie. Po trzech miesiącach pracy za kilkaset złotych okazało się, że na tym współpraca się kończy. - Chcieli mieć darmowego pracownika - nie ma wątpliwości Kasia. Wtedy jeszcze miała nadzieję na normalną pracę. Teraz pozbyła się wszystkich złudzeń. Najpierw miesiąc popracowała bez umowy w jednej ze szkół językowych. "To okres próbny" - tłumaczono jej. Wiedziała, że to nielegalne, ale przymykała oko.

- Wymiękłam, gdy dostałam wypłatę: połowę tego, na co się umawialiśmy - mówi. Teraz stawia na prywatne korepetycje. I tłumaczenia dla zaprzyjaźnionej firmy. Oczywiście na lewo - bez umowy, bez faktury.

Rok poszukiwań to norma

Anna Ekiert-Kowalczuk pedagogikę wczesnoszkolną skończyła dwa lata temu. Już po miesiącu miała pierwszą pracę. Etat na dziewięć miesięcy dostała w firmie, która organizowała szkolenia za pieniądze unijne. Potem zaproponowano jej przedłużenie umowy - ale pracować miała już w Warszawie, bo szefowie firmy uznali, że na białostockim rynku zarobić się nie da.

- Byłam wtedy świeżą mężatką. Nie wyobrażałam sobie takiego rozwiązania: ja w Warszawie, mąż w Białymstoku. Odmówiłam - opowiada pani Anna.

Zarejestrowała się w urzędzie pracy. Kolega podpowiedział jej, że może się starać tam o dofinansowanie do podyplomowych studiów.

- Wybrałam zarządzanie zasobami ludzkimi - mówi. Na studiach Anna nauczyła się podstawowej rzeczy: jak czytać przepisy, żeby je zrozumieć i jak je później wcielać w życie. Jednocześnie cały czas wysyłała CV.

- Odpowiedziało mi zaledwie kilka firm. Byłam może na sześciu rozmowach kwalifikacyjnych - liczy.
Szczęście uśmiechnęło się po pół roku. Dostała pracę: i z ludźmi, i z papierami - taką, jaką chciała.

Teraz, z perspektywy czasu, przyznaje, że pół roku bez pracy to długo.

- Choć teoria mówi inaczej. Znajomi, którzy na studiach mają zajęcia z poszukiwania pracy, dowiadywali się na nich, że rok poszukiwań to norma.

Trzeba mieć szczęście

Beata Olszewska skończyła pedagogikę specjalną. Na studia poszła z pasji. Chciała więc i pracę mieć zgodną z wykształceniem. Ale to marzenia. - Myślałam sobie czasem, że może to jednak nie moja droga. I gotowa byłam się przekwalifikować w zamian za obietnicę zatrudnienia - przyznaje, że szukanie pracy to ciężka praca. Tym bardziej, że tego na studiach humanistycznych nie uczą.

Beata wstawała rano, wkładała do torby plik dokumentów i szła na przystanek. Zaczynała się pielgrzymka - roznoszenie podań i CV. Bo ogłoszeń o tym, że ktoś ma pracę dla pedagoga, nie ma. Poszukiwania trzeba prowadzić na własną rękę.

Dopisało jej szczęście. Od razu po studiach załapała się na staż w integracyjnym przedszkolu. Potem na drugi - w ośrodku pomocy społecznej. Za oba płacił urząd pracy. I za oba grosze. - Dostawałam około 600 zł, potem trochę więcej - wspomina Beata.

Jednak nie uważa tego czasu za stracony, choć po obu stażach okazywało się, że jednak na stałe nikogo nie potrzebują.

- Zdobywałam doświadczenie. I to w dodatku w swoim zawodzie - mówi. - A poza tym, gdy nie ma się innej perspektywy, nawet 600 zł nie wydaje się sumą tak małą. Oczywiście, gdy masz taką komfortową sytuację, że mieszkasz jeszcze z rodzicami i nie interesują cię rachunki - dodaje.

Bo żeby utrzymać się za te pieniądze, to nie ma przecież mowy.

- Ale to i tak lepsze niż bezsensowne czekanie - upiera się Beata. - Bo pracę wtedy jeszcze trudniej byłoby znaleźć.

W końcu nad Beatą ulitował się znajomy. Zatrudnił ją w swojej restauracji - oczywiście na czarno.

- Zostałam barmanką - wspomina Beata. - To było dla mnie zajęcie z kosmosu, nigdy wcześniej niczego podobnego nie robiłam. Ale doświadczenie robi swoje. Nauczyłam się być odważną i jakoś to było.
Później znalazła pracę w sklepie. Oczywiście po znajomości, nie ma co ukrywać. Tam miała umowy o dzieło przedłużane co miesiąc. Na swoją wymarzoną pracę w wyuczonym zawodzie, jakby w sumie policzyć - czekała dobrze ponad dwa lata.

Dyplomowani bezrobotni

Co czwarty bezrobotny w Polsce to osoba w wieku do 24 lat. Na Podlasiu takich osób w lutym było ponad 17 tys. Wśród nich jest bardzo wielu absolwentów studiów wyższych.

- Aż około 30 proc. rejestrujących się absolwentów ma skończone wyższe studia - mówi Marzena Wasilewska z Wojewódzkiego Urzędu Pracy.

To bardzo dużo zważywszy na to, że wśród ogółu absolwentów ci z wyższym wykształceniem stanowią zaledwie 10 proc. Urzędy pracy są w stanie zaproponować im tylko to co, innym - kursy doszkalające. Na prawo jazdy, fryzjerskie, handlowe, marketingowe, uczące prac biurowych. Takie umiejętności absolwenci wyższych studiów albo już mają, albo zwyczajnie ich nie potrzebują.

Jeszcze do niedawna za to bardzo chętnie korzystali ze staży, za które płaciły powiatowe urzędy pracy. Tym bardziej, że taka forma zatrudnienia bardzo odpowiadała przede wszystkim pracodawcom. Rzadko który do urzędowych 700-800 zł dorzucał kilka złotych od siebie. Mieli więc pracownika nie dość że za darmo, to jeszcze takiego, który bardzo się starał, chcąc się pokazać z jak najlepszej strony. Bo na pracy mu przecież zależało.

- W ubiegłym roku zorganizowaliśmy 1700 takich staży - mówi Piotr Matusiak z Powiatowego Urzędu Pracy w Białymstoku. - Wniosków było dużo więcej.

Mniej pieniędzy na staże

W tym roku pieniędzy na takie rozwiązania urząd pracy ma dużo mniej. Wystarczy na około 500 staży. A wniosków do tej pory wpłynęło ponad 700.

Absolwenci z wyższym wykształceniem rejestrują się przede wszystkim w czerwcu, lipcu i sierpniu. Sporo jest ich również w styczniu, kiedy kończy się przecież semestr.

- W ciągu roku do urzędów pracy zgłasza się ponad 14 tys. absolwentów, w tym prawie 5,5 tys. absolwentów szkół wyższych. W samym Białymstoku jest ich ponad 2 tys. - mówi Marzena Wasilewska.

Samozatrudnienie

Oferty pracy dla osób z wykształceniem co prawda pojawiają się ale to kropla w morzu potrzeb. A ekonomiści przewidują, że pracy na etatach będzie coraz mniej: firmy już tak nie zatrudniają, a w wielu instytucjach przewidywane są wręcz zwolnienia.

- Trzeba po prostu szukać możliwości zakładania własnej firmy. Na świecie to już jest normalne, że 70 proc. nowych miejsc pracy stanowi samozatrudnienie - mówi prof. Robert Ciborowski, dziekan wydziału ekonomii Uniwersytetu w Białymstoku. Jednak przyznaje, że prowadzić nową firmę w Polsce wcale nie jest łatwo. Młody człowiek zakłada firmę. Jeszcze nic nie zarobił, a już musi płacić ZUS. Przy zakładaniu firmy nadal jest mnóstwo barier.

Jego zdaniem, trzeba uświadomić młodym, jak bardzo ważna i potrzebna jest przedsiębiorczość. - Młodzi mają mnóstwo pomysłów na biznes. Niestety, gdy przychodzi do realizacji, to rzeczywistość jest czasami trudna do przeskoczenia.

Prof. Ciborowski zdaje sobie oczywiście sprawę, że nie każdy ma predyspozycje, by prowadzić firmę. W takim przypadku trzeba postawić na dobre wykształcenie. Dobre, czyli elastyczne.

- Takie, po których jest dużo możliwości wyboru. Tak jak właśnie chociażby ekonomia, po której można na przykład i prowadzić własną działalność, można iść do firmy, do instytucji, można być doradcą - wylicza profesor. I radzi, by cały czas się doszkalać, pozyskiwać nowe umiejętności i wiadomości.

- Najgorsze jest, jak sobie wybieramy jeden kierunek studiów, w dodatku bardzo marginalny, o małym zakresie oddziaływania. Najlepiej, jeśli skończymy dwa-trzy kierunki i jeszcze dodatkowe szkolenia.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny