Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zawyki zimą. Kiedyś na wsi było dobrze

Marian Olechnowicz [email protected] tel. 085 715 45 45
Warto, choć na chwile zatrzymać się i pospacerować wokół zawyckiej kaplicy, pogrążonej w zimowej szacie
Warto, choć na chwile zatrzymać się i pospacerować wokół zawyckiej kaplicy, pogrążonej w zimowej szacie Fot. Marian Olechnowicz
Wieś, otulona śniegiem, skuta mrozem, jakby zamarła w oczekiwaniu na ciepło. Ludzie pochowali się w domach, grzejąc się przy kaflowych piecach. Tylko od domu do domu podąża wiejską drogą ksiądz, bo to przecież czas kolędy.

Helena Litwińczuk od lat mieszka w Białymstoku. Kiedyś kończyła łapskie liceum pedagogiczne i swoją życie związała ze szkołą. Teraz co tydzień przyjeżdża do rodzinnych Zawyk, aby pomagać ojcu. Lubi te powroty na wieś i ciepło opalanego drewnem pieca. No i te obrazy rzeźbione na szybach przez mróz.

- Oj, kiedyś mieszkało się na wsi dobrze - zaczyna swoją opowieść. - Już późną jesienią kobiety wstawiały do kuchni warsztaty tkackie. I krążyły od warsztatu do płyty pieca, kradnąc czas. Bo to przecież i ugotować też należało. Jako mała dziewczynka lubiłam podkładać sama do pieca. Ciekawił mnie żar i popiół iskrzący, który spadał do popielnika. A gospodyni zawsze rano wstawała przed innymi. Musiała w piecu rozpalić, wodę do mycia i strawę podgrzać.

Drewno na opał i drzazgi do podpałki, to była robota dla mężczyzny. Pod szopą leżały ładnie poukładane szczapy.

Jedli, jak to na wsi

Kiedyś wystarczyło zajrzeć do garnków stojących na piecu u jednej gospodyni. Wiadomo, że u innych było to samo. Tak było na wsi.

- Na śniadanie było coś ciepłego na kostce ugotowane - wspomina pani Helena. - albo mleko z pęczakiem lub kaszą. Czasem groch szybko na sucho ugotowany.
Potem tłuszczem ze skwareczkami podgrzanym okraszony. Nieraz na stole były kluski z tartych kartofli. Do tego mleko, albo zasmażka. Matki zaganiały swoje dzieci do tarcia, a te wybierały tylko większe, bo łatwiej było zetrzeć. Obiadu nie było o stałej godzinie, bo to dzieci wracały ze szkoły o różnej porze, albo gospodarz spóźniał się ze stodoły - tłumaczy, doglądając ojca, któremu podała śniadanie.
Masło robiono własne, a wieczory były długie, więc maślanice stały w sionce.

Często na stole był krupnik i kapuśniak z ziemniakami. Nieraz też wystarczały tylko tłuczone i kraszone kartofle. Dzieci lepiły z nich jakieś postaci, rzeźby, aż matka pogoniła do jedzenia. Do tego było mleko lub przysmażone skórki z solonej słoniny. Wszystko stało ciepłe aż do wieczora, bo przecież do pieca i tak coraz podkładano.
Ruch w kuchni był duży, gdy gospodyni robiła własny chleb. Z pieca chlebowego szło ciepło na całą izbę, a jeszcze bardziej zapachy łaskoczące podniebienie. Najsmaczniejszy był taki z duszą, czyli kawałkami solonego boczku, którym chleb z boku okładano. Pyszny był do jedzenia, lekko wilgotny i jeszcze ciepły.

Przy chlebie zawsze była też babka ziemniaczana. Smaczna na gorąco, po wyjęciu z pieca, albo pokrojona na plasterki i podsmażana.

- Pamiętam przepyszne chałuszki. - mówi pani Helena. - To placki ziemniaczane w kształcie prawosławnej prosfory. Moja mama rysowała nawet na nich krzyżyki. W smaku były jak kartoflane kopytka. Do dziś uwielbiam smak pysznych placków drożdżowych i racuszków. Zimą bardzo mi smakowały placki kartoflane, pieczone na rozpalonej płycie. Moja mama robiła nieraz kluseczki z gotowanych ziemniaków, z sosem. Po prostu pycha. Jedni od drugich uczyli się gotowania, córki od matek, sąsiadki od sąsiadek - mówi Helena Litwińczuk.

Co tam w spiżarni?

W Zawykach każdy miał zagon z truskawkami. Najlepsze zaś były “anansówki" lub “sangana". Nigdzie już takich nie ma. Szkoda, bo były bardzo słodkie. Stąd też w spiżarni stały rzędem słoiki z konfiturami. Ale nie tylko truskawkowymi. Gospodynie robiły soki i konfitury z jagód i czarnego bzu - bo lecznicze.

Grzyby suszone były też, a jakże. W workach wisiały nad piecem, aby robaki się nie zalęgały. W każdym domu były suszone jabłka, gruszki i śliwki. Do ciast i kompotów. W sadach rosły przecież złote i szare renety, bojketny, hodoraki, kiczlówki i czubatki. Te ostatnie były o smaku winnym. Stare to wszystko gatunki, dziś całkiem zapomniane. Popularne były antonówki, oliwki, lagierówki i kosztele.

Jesienią robiono zapasy orzechów laskowych, bo obrzeża sadów gęsto leszczyna porastała. Z grusz popularne były strabelki i cytrynówki. Najlepsze gatunki rosły w sadzie pańskim na Reńszczyźnie. Stąd mieszkańcy Zawyk nieraz brali szczepy.

Coś na choroby

- Na zimowe przeziębienia zawsze dobry był kwiat lipowy - wspomina Helena Litwińczuk. - Najwięcej lip do dziś rośnie przy zawyckim kościółku. I tam ludzie kwiaty zrywali. Po maliny chodziło się do lasu pańskiego, albo na kolonię za wsią. Dobry był przy chorobie napar z łodyk malinowych - tłumaczy pani Helena. - Sok z czarnego bzu dawano przy kaszlu. Zbierano i suszono miętę i piołun. Pędziły nieraz dzieciaki krowy z pastwiska, po drodze zrywając kwiaty dziurawca. Gospodynie suszyły je, ukrywając przed słońcem, aby na leczniczych wartości nie stracił. A kiedy ktoś naprawdę zaniemógł, to mu felczer, czyli Tańki ojciec, bańki stawiał - ojciec Heleny potwierdza kiwając głową.

Trudne czasy, czyli wojna

- Ten felczer był to człowiek wojenny, żonę sobie przywiózł aż z Krymu - opowiada pani Helena coraz dopytując swego ojca. - Życie przeżyła przy mężu, ale po polsku nigdy nie nauczyła się mówić. Ich córka wyszła za mąż za sowieckiego żołnierza. Ten został schwytany przez Niemców, ale uciekł z transportu. Ukrywał się w stawie gdzieś pod Nowosiólkami. Uratował się, ale pijawki go strasznie oblazły i krwi utoczyły. Wybiedzony, na pół żywy, przyszedł na kolonię do Cieśluków. Ci go odżywili i sołdat poszedł dalej, na Konopińszczynę. Tam poznał Zosię, swą żonę. Chyba długo ze sobą nie pożyli, bo Rosjanin do zdrowia nigdy nie powrócił - wspomina.
W lasach wokół Zawyk ukrywali się Żydzi z Suraża. Przyszedł kiedyś Żyd z rodziną i prosił Cieśluków na kolonii o przechowanie: - Chciał, by ratowali jego dziecko, obiecywał walizkę bogactw. Kilka dni siedzieli w pobliskim lesie na Konopińszczynie, ale zaraz powstała tam ścieżka z daleka widoczna. Dlatego groźna i niebezpieczna. Wkrótce Żydzi wynieśli się, a na Młyniskach napotkał ich patrol niemiecki. Zabili tych Żydów na miejscu. Szkoda ludzi, ale takie były czasy - dodaje pani Litwińczuk.

Karnawał w Zawykach

Mniej w gospodarstwie było roboty, był więc czas na potańcówki. Do Trzech Króli chodzili po wsi młodzi z "herodami" i "Cyganami". Ci ostatni zawsze coś z izby podkradli, a gospodarze musieli to wykupić, albo szukać gdzieś pod remizą.

- Wesoło było. Do remizy szli wszyscy, młodzi i starzy. Grała kapela. Na harmonii pedałówce, potem nawet guzikówce grywał Szymon Siemieńczuk. Dobrze wyuczył też swego syna Antka. Mistrzem gry na bębnie był Antoni Pańkowski, a czasem bywał z nim na zabawach Janek Pańkowski, który z kolei miał akordeon klawiszowy - wylicza nasza rozmówczyni. - Na skrzypcach grywał Dymitr Staśkowski. Potrafił zgrać każdą melodię, czy to polską czy białoruską.
Nieraz bawiono się też w starej, drewnianej szkole. I też dobrze było, wesoło, że aż muzyka i śpiew niosły się po okolicy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny