Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zawód: żebrak

Urszula Dąbrowska
Żebraków z innych krajów na ulicach Białegostoku jest coraz mniej. Wyjechali na Zachód?
Żebraków z innych krajów na ulicach Białegostoku jest coraz mniej. Wyjechali na Zachód? Fot. Wojciech Oksztol
Kiedy żebraczka zmarła, pod jej domem zaczęło kręcić się mnóstwo ludzi. Przyjeżdżali obejrzeć jej mityczny majątek.

Po Białymstoku krążyły legendy o tym, ile milionów trzyma pod łóżkiem, w jakie luksusy opływa. Oglądali, a tu bidna chatka, papą kryta, na wąskim zagonie.

Babcia Janeczka była dziadem kościelnym. Dla wielu uczęszczających na niedzielne nabożeństwa do fary stanowiła nieodłączną część pejzażu. Naubierana w chusty i kufajki, z chomontem reklamówek pełnych darów od dobrych ludzi, z nieodłącznymi kulami, była tam zawsze. Niektórzy dawali jej jałmużnę właśnie z przywiązania. Zdziwili się więc, że po ubiegłorocznych świętach Bożego Narodzenia znikła. Żebraczka nie chciała przegapić gwiazdkowych żniw. Zaziębiła się, zapadła na zapalenie płuc i zmarła. Dożyła 76 lat.

Żywot Janeczki

- Pani Kruczkowa, a jaka to dzisiaj pogoda? Co mówili w telewizji, bo wczoraj to się strasznie w pracy zagrzałam - Janeczka przechylała się przez płot i wypytywała sąsiadów. - Jak to dziś się ubrać?

- Żebractwo traktowała jak zwyczajną pracę zarobkową. Wychodziła rano, wracała o 18. Objuczona torbami. Myślę, że się jej nie wstydziła.

Za młodu babcia Janeczka pracowała w białostockiej fabryce włókienniczej. Kiedy firma padła, zatrudniła ją Spółdzielnia Mieszkaniowa "Mickiewicza". Sprzątała klatki. Wtedy zauważyła, że ludzie wyrzucają wiele pożytecznych rzeczy do śmietnika. Gromadziła je w domu. Zdarzył się wypadek. Złamała biodro, trafiła do szpitala. Kiedy wyszła, syn wysprzątał jej mieszkanie z rupieci, więc pojawiła się na skrzyżowaniu pod Astorią. Przesiadywała na śmietniku z karteczką: "Zbieram na operację stawu biodrowego". Tykała przechodniów obcesowo swoją kulą i domagała się głośno datków. Potem przeniosła się pod kościół. Szczególnie nachalnie atakowała weselników. Operacji biodra nigdy sobie nie zrobiła. Po podwórku chodziła bez kul, dopiero jak wychodziła za swój płot, szła do autobusu czy do pracy, to już podpierając się, sapiąc.

Wąska działka w centrum miasta to jedyny majątek jaki pozostawiła. Kupił ją już jakiś deweloper.

Nie jestem żebraczką

Anka się nie narzuca. Ubrała się w mini i złotą bluzkę. Na nią zarzuciła zgrzebny sweterek, żeby nie było za wyzywająco, ale i żeby nie było biednie. Ma mocno umalowane oczy. Przechadza się na wysokich obcasach pod urzędem marszałkowskim na Wyszyńskiego.

- Proszę, to obrazek dla pani, z Ojcem Świętym - podaje przechodzącej ulicą kobiecie. Ta bierze karteczkę i znika w tłumie. - Niech pani weźmie jeszcze ze św. Krzysztofem - dogania ją Anka i, zanim tamta się oddali, recytuje: - Jeśli pani może, to proszę mnie wesprzeć. Zbieram na pielgrzymkę do Watykanu. Nie wystarcza ze studenckich pieniędzy - uśmiecha się przymilnie.

Anka nie chciała się przedstawić. Przyjechała tu z Wałbrzycha na wakacje. Rozmawiać za bardzo nie może, bo zaraz przyjedzie po nią chłopak i zabierze ją na kawę. Kiedy pada pytanie, czy takie żebranie jest trudne, robi wielkie oczy.

- Nie jestem żebraczką - grzecznie się sprzeciwia. - Ja nie stoję z wyciągniętą ręką po kościołem. Nie zbieram na jedzenie, mam się za co utrzymać. Ja daję obrazki. Jak ktoś chce mi za nie zapłacić kilka złotych, to dobrze, a jak nie, to trudno.

W Białymstoku jest pierwszy raz. Wcześniej była ulicznym akwizytorem, chodziła po domach.

- Mam doświadczenie - mówi - Lubię ludzi, jestem otwarta. Łatwo mi to przychodzi.

Mówi, że wcześniej nigdy nie zbierała tak pieniędzy. To pierwszy raz. Ale umie porównać hojność białostoczan i obywateli innych miast. Wypadamy nie najgorzej. Ze znawstwem stwierdza, że dużo jest nieuprzejmych osób.

- Tak pół na pół - szacuje. - Nie boli, jak ktoś mówi "nie, dziękuję" i odchodzi. Boli, jak ktoś wyzywa od wyłudzaczy, naciągaczy. Ale tu w Białymstoku jedna pani tak mnie przytuliła i mówiła: "Dziecko kochane, niech cię Bóg ma w opiece." To się zdarza rzadko.

Anka planuje zebrać około tysiąca złotych. Do tej pory, przez trzy tygodnie, uzbierała 700. Do Watykanu wybiera się, by zobaczyć grób Jana Pawła II, bo to obowiązek każdego Polaka.

Zawstydziła mnie

Pan Marian, przedsiębiorca z ulicy Lipowej, zaproponował kiedyś żebrzącemu młodemu chłopakowi, żeby pomógł mu rozładować dostawczy wóz.

- Miał może z 18 lat. Był czysto ubrany. Chciał pieniędzy na bilet do domu. Powiedziałem mu: "Pomóż mi z towarem, zapłacę" i podałem wcale niezaniżoną stawkę - opowiada pan Marian. - Chłopak pokazał mi tzw. faka i przeniósł się kilka kamienic dalej.

Marta Świeć, początkująca nauczycielka, postanowiła kiedyś żebraczkę sprawdzić. Ta ostatnia przychodziła do mieszkania i prosiła o jedzenie, środki chemiczne, bo ma małe dzieci, chorują, jest sama, nie ma pieniędzy. Za którymś razem pani Marta poprosiła kobietę, by jej pokazała swój dom. Zapakowała torbę ubrań, trochę produktów spożywczych.

- Było mi wstyd, kiedy przyjechałyśmy na miejsce - mówi. - Ta kobieta mieszkała w ruderze na Starosielcach. Kiedy przyjechałyśmy, jej córka, może 12-letnia, rozpalała w piecu jakimiś pakułami. Wokół stołu ganiała trójka młodszych chłopców. Przedstawiała mi ich z czułością. Kazała im mi dziękować. Pojęłam swoją butę. Teraz zawsze mam dla niej przygotowaną reklamówkę. Zbieram po rodzinie paragony, bo może za nie dostać jakiieś pieniądze w opiece.

Dobre są ludzie, dobre

83-letnia Jadwiga Ostrowska rano wsiada w pociąg z Małkini do Białegostoku. Drżącą ręką odlicza 13 złotych na podróż. Ustawia się zawsze w tym samym miejscu, przy wejściu na wiadukt kolejowy, przy końcu ulicy św. Rocha. Jest schludnie ubrana, nie po żebraczemu. Na głowie ma jasną chustkę, nosi sprany sweter. Stoi z wyciągniętą ręką, prosi przechodniów o wsparcie. Większość omija ją łukiem.

- Sympatyczna jest, nienamolna, nie przeszkadza - mówi ekspedientka z pobliskiego sklepu. - Stoi tu często, w piątki i soboty zawsze. Czasami sama jej dwa złote wrzucę. Wiem przynajmniej, że na wódkę nie idą.

U nóg babci stoi kilka toreb, bo ludzie jej znoszą jedzenie, ubrania

- Dzisiaj pomidorki dostałam - pokazuje. - Dobre są ludzie, dobre... Życie mi ratują. Dają mnie, oj dają - w ręce trzyma dwie monety dwuzłotowe. - Jeden buty przyniesie, drugi chleba - uśmiecha się bezzębnymi ustami. Tylko pijaków się boi, co koło dworca krążą. Czasami napadają, straszą, każą pieniądze oddawać. Dawniej pracowała u bogatych gospodarzy na roli. Jak się zestarzała, wyrzucili ją. Mieszka w letniej kuchni w Małkini. Dostaje z opieki 180 złotych. Z żebrów, po odliczeniu pieniędzy na pociąg, przywozi jakieś 40 złotych. - Węgiel na zimę kupię, pończochy ciepłe, bo już marznę - wylicza. - Na leki nie wydaję, zdrowa jestem. Tylko noga połamana, klęknąć nie mogę, ale chodzę. Rodziny żadnej nie mam. Sama jestem, samiuteńka na świecie - przeciera chustką załzawione oczy. - Dają mi ludzie, tyle dają...

Nie zawsze pieniądze

Żebraków na ulicach Białegostoku jest coraz mniej.

- Rzeczywiście, znikli gdzieś Rumunie, Cyganie - przyznaje Stefan Sochański z białostockiej straży miejskiej. - Pewnie wyjechali na Zachód. Nie wiem, gdzie.

Żebracze eldorado jest w Warszawie. W Białymstoku nie pojawili się też obywatele z Bałkan, którzy okupują teraz bogatsze miasta na zachodzie kraju.

- Wiele prawdy jest w stwierdzeniu, że gdzie są bogacze, są i żebracy - mówi Maciej Tefelski, socjolog. - Co by znaczyło, że tutaj społeczeństwo nie jest tak rozwarstwione. Ale są też inne przyczyny, że zjawisko to zanika. Pomoc ludziom w niedoli ma coraz bardziej zinstytucjonalizowany charakter. Pomagamy przez Czerwony Krzyż, Caritas, media. Poza tym, bieda przestaje być stylem życia. Przejmujemy trendy z Zachodu, z jego etosem pracy, gdzie o pozycji społecznej człowieka decyduje to, jaką ma pracę.

W Białymstoku zostali tutejsi żebracy, przygnieceni biedą, chorobą, niedolą. Najbardziej malownicze postacie przesiadywały zawsze przy farze. Pomaga im siostra Urszula.

Pod farą przesiaduje brodaty dziadek, czy zima, czy lato - ubrany w kożuch. Nie jeden białostoczanin, czekając na autobus, usłyszał od niego "wiąchę", kiedy odmówił jałmużny.

- To chory człowiek - mówi siostra Urszula. - Zachorował jeszcze w szkole. Ma opiekunów, ale trudno z nim sobie poradzić.

Pana Mareczka, ostatnio chodził w różowej kurtce, siostra Urszula nie widziała od lipca. Nie wie, co się z nim dzieje. Był alkoholikiem. Raz było z nim lepiej, raz gorzej. Kiedyś pomagał nawet siostrom w przygotowywaniu zupy. Niedawno policjanci na Sienkiewicza znaleźli zwłoki bezdomnego. Może to on? Siostra Urszula dowie się od innych żebraków. Przychodzą i mówią: "Siostro, ten już na obiad nie przyjdzie."

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny