Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Za plecami kampanii prezydenckiej

Tomasz Maleta tmaleta@poranny. pl
Jeśli wojewoda Andrzeja Meyer  został  prawą ręką Roberta Tyszkiewicza, to  bez wątpienia z drugiej strony palmę pierwszeństwa dzierży szefowa biura regionalnej PO Anna Mierzyńska. Na zdjęciu: razem z Robertem Tyszkiewiczem podczas wizyty prezydenta Bronisława Komorowskiego w Białymstoku 28 lutego.
Jeśli wojewoda Andrzeja Meyer został prawą ręką Roberta Tyszkiewicza, to bez wątpienia z drugiej strony palmę pierwszeństwa dzierży szefowa biura regionalnej PO Anna Mierzyńska. Na zdjęciu: razem z Robertem Tyszkiewiczem podczas wizyty prezydenta Bronisława Komorowskiego w Białymstoku 28 lutego. Tomasz Maleta
Głosowanie 10 maja będzie dla partyjnych strategów pierwszym, "rozpoznanym w boju" testem, jak optymalnie za pół roku ułożyć listy do Sejmu.

Tylko ono może mieć przełożenie na wybory parlamentarne, bo druga tura prezydencka to swoisty plebiscyt zamazujący preferencje partyjne. Tak jak - w kontekście ubiegłorocznej, listopadowej elekcji do sejmiku - wynik osiągnięty przez jedynki podczas majowych eurowyborów. Jedynie poparcie uzyskane przez tzw. drugi garnitur było pierwszą, miarodajną oceną szans i zagrożeń samorządowych. Prawidłowość ta szczególnie odnosiła się do podlaskiej Platformy, która bez widoków na powtórzenie historycznego wyniku sprzed czterech lat, co najwyżej mogła zmniejszać ryzyko utraty całkowitego wpływu na układ sił w samorządzie wojewódzkim.

Sprzężenia zwrotne

Jeśli Anna Naszkiewicz osiągnęła w maju wynik, który uprawdopodobniał jej mandat z okręgu suwalsko-sokólskiego w jesiennych wyborach do sejmiku, to poparcie dla ówczesnego starosty siemiatyckiego Mikołaja Mantura nie rokowało raczej na sukces w południowo-wschodniej części regionu. A przecież był to najliczniejszy mandatowo okręg. Korekta po eurowyborach sprowadziła się do tego, że liderem (powiaty białostocki, hajnowski, bielski, siemiatycki, bielski, wysokomazowiecki) został wojewoda Maciej Żywno. Zmiany zaszły też w Łomży i Białymstoku. W stolicy regionu okazało się, że Włodzimierz Kusak może być co najwyżej lider listy w okręgu, ale w wyborach do rady miasta.

Podobne sprzężenia powoduje tegoroczna, podwójna elekcja. Co prawda działacze partyjni twierdzą, że na razie nie myślą o jesieni parlamentarnej, a całą aktywność koncentrują na kampanii prezydenckiej popieranych przez nich kandydatów. Jednak już teraz widać oznaki konsolidacji, która ma z jednej strony oczyścić szeregi z niepokornych, z drugiej strony jeszcze bardziej zewrzeć partyjne szeregi wokół regionalnego przywództwa.

W przypadku podlaskiej Platformy ankrą spinającą wybory prezydenckie i parlamentarne jest poseł Robert Tyszkiewicz, szef ogólnopolskiej kampanii Bronisława Komorowskiego. Nic dziwnego, że prapremiera prezydenckiej podróży dookoła Polski miała miejsce - tuż po wizycie w Japonii - 28 listopada na Rynku Kościuszki. Z perspektywy Roberta Tyszkiewicza jako szefa regionalnej Platformy wydarzenie wręcz symboliczne. Z mocnym akcentem i bardzo jasnym przekazem do aktywu partyjnego, którego przedstawiciele na spotkanie z walczącym o reelekcję prezydentem zjechali niemal z każdego zakątka województwa. Niektórych z dużą dozą prawdopodobieństwa zapewne zobaczymy na liście do Sejmu, której domknięcie leży w domenie przewodniczącego regionu. Jak bardzo duże ma to znaczenie wystarczy cofnąć się do wyborów sprzed czterech lat.

Tym razem bez powtórki

Jedynka na liście była zarezerwowana dla Barbary Kudryckiej. Ministerialna teka w rządzie Donalda Tuska nie dawała żadnego marginesu na ewentualne kwestionowanie jej pierwszeństwa. Dwójkę obsadził ówczesny szef podlaskich struktur Damian Raczkowski (przygotowywał listę), a dopiero trzecie pozycja - choć początkowo nie było to do końca pewne - przypadła posłowi Robertowi Tyszkiewiczowi. Czwartą zarezerwowano dla Bożeny Kamińskiej z Suwałk. Tercet za plecami minister szkolnictwa uzyskał mniej więcej podobne poparcie, ale indywidualnie cztery razy gorsze od Barbary Kudryckiej, a w sumie mniej o 10 tys. głosów.

W przypadku Roberta Tyszkiewicza o wiele bardziej miarodajne jest jednak porównanie z piątym mandatem, który dla Platformy zdobył Jacek Żalek. Uzyskał on o 2200 głosów mniej niż obecny lider podlaskiej PO. Jeśli jednak oba wyniki odniesiemy do ich kampanii wyborczej i potencjalnego znaczenia dla aktywu partyjnego i elektoratu oraz wcześniejszych osiągnięć w regionie, to pewny wydawałoby się mandat nie przyszedł tak łatwo Robertowi Tyszkiewiczowi. Preferencja ta ze względu na ordynację i konserwatyzm zachowań wyborczych elektoratu jest przynależna jedynce na partyjnej liście.

W tym roku Robert Tyszkiewicz jest w zupełnej innym położeniu. Nie dość, że nikt z podlaskiej Platformy nie jest ministrem w rządzie Ewy Kopacz, to jeszcze pełni on funkcję szefa białostockich i regionalnych struktur partii. Z tego tytułu jest aksjologicznym kandydatem do pierwszego miejsca na liście. Jeśli prowadzona przez niego kampania prezydencka zakończy się reelekcją Bronisława Komorowskiego i nie od razu zaowocuje dla jej autora perspektywą objęcia placówki dyplomatycznej w jednym z krajów Partnerstwa Wschodniego, to w zasadzie jego wpływ na kształt sejmowej listy podlaskiej Platformy będzie nie do podważenia nawet przez centralne władze partii.

Zwiastunem tego była już kampania samorządowa, za którą w wymiarze krajowym także odpowiadał Robert Tyszkiewicz. Na tyle udana dla Platformy, że szef podlaskich struktur był w stanie przekonać premier Ewę Kopacz do swojego kandydata na stanowisko nowego wojewody. O tyle było to istotne, że już wcześniej Andrzej Meyer jako sekretarz regionu PO stał na straży procedur partyjnych. Teraz prawa ręka przewodniczącego została też ostatnim bastionem władzy PO w regionie oddziałującym zarówno na niedawnych sojuszników, jak i tradycyjnych przeciwników politycznych. W tym kontekście należy także odbierać ostatnie - nie tylko w samej Platformie - ruchy kadrowe.

Wyzwania przewodniczącego

Pewność ponownego mandatu poselskiego nie oznacza, że Robert Tyszkiewicz już teraz wolny jest od dylematów wyborczych. Przede wszystkim musi sprostać wyzwaniu: jak ukształtować listę, by z jednej strony maksymalnie zyskać, a z drugiej, by odzwierciedlała cały region? Czy jednak zadośćuczynienie takiemu regionalizmowi nie spowoduje rozproszenia głosów? A może bardziej opłacalna będzie koncentracja tam, gdzie są najsłabsze ogniwa politycznych przeciwników? Jeśli tak to być może zamiast kompletować pełną listę z 28 nazwiskami, lepiej postawić na krótką ławkę pretendentów, ale sprawdzonych w swoich społecznościach? Stąd tylko krok do jeszcze większego zawężenia kręgu kandydatów, nawet jeśli oznaczałoby to mniej mandatów niż przed czterema laty: postawienia wyłącznie na najwierniejszy aktyw, ale zarazem osoby jeszcze bardziej zdeterminowane wokół przywództwa wyznaczonego półtora roku temu podczas zjazdu miejskiej i regionalnej Platformy.

To z kolei rodzi kolejny dylemat związany z reprezentowaniem środowisk mniejszości, których adwokatem czuje się Platforma. Instytucjonalnym wyrazem mecenatu była współpraca z Forum Mniejszości Podlasia. Wprawdzie obecnym posłem jest Aleksander Sosna, ale odziedziczył on mandat w spadku po Barbarze Kudryckiej, która w maju przeniosła się z Wiejskiej do Brukseli. Jeszcze nigdy przedstawiciel środowisk mniejszościowych startujący z listy PO nie uzyskał takiego poparcia, by zdobyć mandat w dniu głosowania. W odróżnieniu od Eugeniusza Czykwina, który startując z listy SLD od dwóch dekad jest sejmowym pewniakiem.

Wakaty do wzięcia

Wyzwanie jest tym większe, że do zagospodarowania będzie prawdopodobnie mandat po Adamie Rybakowiczu. Przedstawiciel Ruchu Palikota uzyskał go w 2011 roku wprawdzie kosztem SLD, ale części afiliowanej z białostockim środowiskiem prawosławnym. Jeśli Platforma chce bronić status quo sprzed czterech lat musi pokusić się o znacznie bardziej wyrazistego reprezentanta środowisk mniejszościowych niż Marek Masalski w roku 2007 czy Aleksander Sosna w 2011.

Tym bardziej, że już na starcie utraciła mandat, który od dwóch kadencji przypisany był do Jacka Żalka, a w zasadzie jego niebywałej zdolności przekonywania do siebie wyborców na przekór wszystkim okolicznościom. A ponieważ wielce prawdopodobne, że były poseł PO wystartuje jako koalicjant (ugrupowanie Jarosława Gowina) z listy PiS, można zaryzykować tezę, że wniesie pewny posag (pośrednim dowodem są wybory do sejmiku i mandat dla Emilii Żalek).

Tak jak zapełnienie wakatu po Jacku Żalku będzie wyzwaniem dla Platformy, tak dla PiS - wakatu po Mariuszu Antonim Kamińskim. Już wcześniej prezes Jarosław Kaczyński zapowiedział, że uczestnicy słynnej, choć zakończonej w niesławie, poselskiej kilometrówki do Madrytu, mają zamknięte drzwi do reelekcji z macierzystej listy. Jeśli sugerować się prawidłowością z poprzednich kadencji, schedę powinien przejąć jeden z białostockich radnych. Z dużą dozą prawdopodobieństwa zobaczymy go już w sobotę na Rynku Kościuszki tuż za plecami Andrzeja Dudy podczas spotkania kandydata na prezydenta z białostoczanami.

Ostatnie ruchy kadrowe

Platforma rozstała się z działaczami, którzy będąc jej członkami wystartowali w wyborach samorządowych z komitetów konkurencyjnych do macierzystego. Z jednej strony - z punktu widzenia każdej partii politycznej - sprawa wydaje się oczywista . Z drugiej spóźniona o kilka miesięcy - powinna zapaść w dniu rejestracji konkurencyjnego komitetu. Ten czas ma swoją wymowę zwłaszcza w kontekście sprawy Roberta Jóźwiaka. Partia chce go pozbawić członkostwa za to że wspierał w kampanii komitet Tadeusza Truskolaskiego, choć jego kłopoty zaczęły się w momencie gdy przyjął stanowisko wiceprezydenta Białegostoku bez rekomendacji kierownictwa struktur regionalnych.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny