Nie miałam złudzeń. Wiedziałam, że moim obowiązkiem jest podjęcie jedynej możliwej w tej sytuacji decyzji. Nowotwór rozsiany po całym ciele nie dawał wyboru. Siedziałam głaszcząc jej jedwabistą, srebrzystą sierść, kiedy lekarz podawał jej dożylnie środek mający łagodnie i bezboleśnie przeprowadzić Myszkę na drugą stronę tęczy. Zasypiała, równo oddychając, z głową na moich kolanach.
Tak kończyło się prawie czternaście lat spędzonych razem z tą uroczą suczką.
Lipiec 1994. Białostockie schronisko dla psów. Chodzimy między cuchnącymi w upale klatkami. W każdej kilka psów, błagających o litość: szczekaniem, skomleniem, wyciem, wspinaniem się na kraty. W kącie jednej z klatek dostrzegamy cudną, srebrzystoszarą główkę - reszta psa schowana jest za budą. Tylko patrzy migdałowymi oczami. Nie wiemy, czy to on czy ona, wszystko jedno. Decyzja zapada natychmiast - bierzemy. Za chwilę pielęgniarz wlecze sparaliżowane strachem, wychudzone, niemal łyse stworzenie. Ówczesny kierownik schroniska patrzy zdumiony: - Po co pani redaktor taką sierotę bierze? Za trzy dni do piachu by poszła. Pani poczeka, może jakiś rasowy się znajdzie, dam znać.
Jednak biorę sierotę. Najpierw wyleczyliśmy ją z uporczywych biegunek. Potem zaczęła jej rosnąć piękna, długa i jedwabista sierść. Po dwóch miesiącach przeszła przez środek pokoju, a nie tuląc się do ścian, jak dotychczas. I pierwszy raz szczeknęła. Tyle się potem wydarzyło, w ciągu tych lat...
- Zabiera ją pani? - zapytał lekarz. - To już? Zabieram, oczywiście.
To było dwa lata temu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?