Wojowie prezentują się... w internecie
Wojowie prezentują się... w internecie
Informacje o białostockiej drużynie Winland można znaleźć na ich stronie internetowej: www.winland.pl. Winlandczyków w akcji będzie można obejrzeć już w weekend w czasie Pikniku Militarnego. Stoczą potyczkę z innymi podlaskimi drużynami zafascynowanymi dziejami Wikingów i Słowian. Podlascy Wikingowie będą też tydzień później w Białostockim Muzeum Wsi.
Nord Elag, Nawia, Arkona, Milites Christi, Jomsborg Vikings Hird, Najemna Drużyna Toporników, Winland. Brzmi trochę jak z tolkienowskiego "Władcy Pierścieni"? Coś w tym na pewno jest. Bo Tolkien stworzył Śródziemie, a Winland, Elag, Nawia i inne drużyny wojów mają swój Midgard.
Midgard to fantastyczny świat, oparty na realiach historycznych Europy epoki Wikingów. Stworzył go Thorolf z Winlandu.
- Thorolf to pierwszy jarl, czyli wódz naszej drużyny. Założyciel Winlandu. W 1999 roku zaczął zabawę w Wikingów, którzy w tysięcznym roku dopłynęli do Ameryki i zaczęli integrować się z Indianami. To trwa do dziś - mówi Piotr Zembrowski, a w świecie Midgardu - Ottar.
- Winland to właśnie mityczna kraina Wikingów - dodaje Przemysław Gesinowski - Ivar.
Bo machać mieczem jest fajnie
Informatyk, przyszły chirurg, hotelarz, policjant, stomatolog, spec od alarmów po godzinach zrzucają swoje służbowe, codzienne ubrania i wcielają się we wczesnośredniowiecznych wojów. Mówią, że to zabawa, ale taka, którą traktują bardzo poważnie.
- Jako drużyna Winland odtwarzamy dzieje Słowian i Wikingów, a więc IX-XI wiek - wyjaśnia Ottar.
W Wikingów - jak mówi - bawi się już szmat czasu, bo od 15 lat. Ottar jest najważniejszą osobą w drużynie, wodzem.
- To są nasze prawdziwe korzenie, jeszcze przed chrześcijaństwem. Wtedy powstawały zręby naszej państwowości. Plemiona były silne, potrafiły oprzeć się najeźdźcom, prowadzić handel - opowiada z nieukrywaną fascynacją w głosie Ivar. W Winlandzie od ośmiu lat. Trafił tu, bo lubił sobie postrzelać z łuku.
Takich jak oni pasjonatów mrocznych czasów z okolic Białegostoku jest trzydziestu kilku. Każdy w Winlandzie przyjął historyczne imię. Jest Jorgsen, Olaf, Lothar, Jaromir, Fenrir i inni. Dla nich historyczne imiona są pierwszymi. Tak się do siebie zwracają, nawet jak nie noszą akurat kolczug i hełmów.
Kilka lat temu rozpoczęli budowę swojego grodu. Stanął niedaleko Czarnej Białostockiej.
- Wybudowaliśmy go sami, siłą naszych rąk i za własne pieniądze. Tylko raz użyliśmy współczesnej maszyny. Jak trzeba było wykopać fosę. W grodzie są chaty, mamy wieże, most zwodzony i stały, a wszystko otacza palisada - objaśnia jarl Ottar.
Po co wojom grody? A choćby po to, by można było o nie powalczyć. No i je zdobywać! Bo wojny, walki, potyczki to największa frajda dla midgardczyków.
- W Srebrnej Górze, na południu Polski, rozbijanie bramy grodu zajęło nam 2,5 godziny. Potem, jak weszła siła atakująca do grodu, to samo starcie trwało 5 minut. Byliśmy wściekli, ale przegraliśmy, bo wojowników było dwóch na jednego - wspomina Ottar.
Dlatego wymyślili, że będą trzy odsłony bitwy midgardzkiej: pierwsze zdobywanie grodu, drugie zdobywanie grodu i bitwa w polu.
- Wszystko po to, by nie było tak, że człowiek jedzie przez pół Polski, po trzech minutach boju dostaje strzał od łucznika, jest "martwy" i musi zejść z pola walki, do Walhalli - wyjaśnia dalej Ottar.
- Fajnie by było chociaż machnąć mieczem, jak już się przyjechało - dodaje ze śmiechem Ivar, który z racji całkiem pokaźnej brody przypomina trochę tolkienowskiego Gimliego.
Finalnie bój o gród w Srebrnej Górze wojowie z Winlandu wygrali. Już wiedzą, że pierwotni właściciele grodu będą chcieli go odbić. Szykują się. - Tylko tym razem to my będziemy w środku - śmieje się Ivar.
Średniowieczny woj z komórką przy uchu
Na podboje współcześni średniowieczni wojowie jadą najczęściej wynajętymi autokarami. Czy atakują przeciwnika z zupełnego zaskoczenia?
- Nie - mówi Ottar. - Korzystamy z dobrodziejstw XXI wieku. Mamy swoje forum internetowe, tam się dogadujemy. Są też przecież telefony komórkowe.
Jak długo trwa taka bitwa? - Ho, ho! Raz się nie skończyła! - śmieje się Ivar.
Wojowie są jednak zgodni. Walka jest bardzo męcząca. Zwłaszcza na polu w pełnym słońcu.
- Człowiek ma na sobie dodatkowe 20-30 kilogramów uzbrojenia - mówi Ivar.
- Kolczuga to 10 kilo, pod spodem przeszywanica - gruby, pikowany kaftan - jakieś 5-8 kilo, do tego lamelka, czyli metalowy pancerz z płytek zachodzących na siebie jak łuski smoka, no i do tego obowiązkowo hełm - uszczegóławia Ottar - Piotr.
Najważniejszy dla wojownika - po odwadze - jest honor. W czasie walki można uderzać przeciwnika tylko w określone miejsca. Nie bije się na przykład w twarz, czy w szyję.
- Ale najwrażliwsze miejsce na ciele dla mężczyzny jest punktowane - zdradza Ivar.
Uderzony "śmiertelnie" woj musi honorowo opuścić pole bitwy. Choć czasem się nie da.
- Jak bitwa rozgrywa się z wąskiej bramie, nie ma szansy, żeby wyjść. Trzeba położyć się na ziemi, zasłonić tarczą i czekać - radzi doświadczony Ivar.
- Ludzie depczą wtedy po tobie jak po chodniku - dodaje Ottar. - To nie są żarty, to sport ekstremalny. Uwielbiamy to!
I choć na polu bitwy panuje iście wojenna atmosfera, co rusz "leci mięso" z każdej strony - jak to u facetów, to wiadomo, że po każdej potyczce czeka wojów nagroda.
- To uczta! Pełna różnego mięsiwa. Miód, piwo leją się strumieniami. Rozmawiamy, przeżywamy bitwę, każdy opowiada o swoich odczuciach. Na wojnie się lejemy, ale i tak jesteśmy jak rodzina - opowiada rozmarzony wódz Ottar.
Atmosfera na takiej uczcie jest niesamowita. Wojowie rozbijają namioty z desek i płótna - wszystko epokowo odwzorowane, rozpalają ogniska. Nie ma wcale sztucznego oświetlenia.
- Ostatnio, jak byliśmy w Ogrodzieńcu, to było coś pięknego, bo w tle, na czarnym niebie odznaczały się jeszcze ruiny zamku. Po prostu magia! - rozmarza się drugi z winlandzkich wojów.
Najwięcej walk staczają latem. Zimą wojowie boją się o swoje miecze. Mogą popękać. Koszt takiego miecza waha się od 500 do 1500 złotych. Bywa, że jak sezon jest pechowy, to woj traci w boju nawet dwa takie miecze.
- Zimą przerzucamy się na topory - mówi Ivar.
Odtwarzają wszystkie aspekty życia, nie tylko walkę
Drużyna Winland jest samowystarczalna, bo każdy coś do niej wnosi. Nie każdy staje się wojownikiem. Niektórym lepiej od bitki wychodzi rzemiosło.
- Kolega przejął kuźnię po dziadku i robi nam hełmy. Ma do tego smykałkę. Inny klepie miecze - wylicza Ottar.
- Są ludzie, którzy szyją piękne rzeczy ze skóry, stroje, buty, robią srebrne ozdoby. Oferta dla odtwórców jest pełna. Zrobił się z tego dobry biznes - dodaje Ivar.
By być w dobrej formie, wojownicy Winlandu trenują bitkę dwa razy w tygodniu. Niektórzy są wręcz od tego uzależnieni. - Jak nie pójdę na trening, to jestem chory. Ale potrafię rozgraniczyć pasję od życia prywatnego. Mam wspaniałą żoną i dwie córki, którym poświęcam dużo czasu - przyznaje wódz Piotr.
- Siniaki, jakich nabawiamy się na takim treningu, mogą przerażać nasze żony, ale dla nas oznacza to tylko jedno: że trzeba popracować nad techniką - dodaje Ivar.
Bliscy wojów akceptują ich pasję. Żony często przyjeżdżają na imprezy, jakie odbywają się w grodzie niedaleko Czarnej Białostockiej. Najbliższa za tydzień, Winland będzie świętował Noc Kupały, czyli najkrótszą noc i najdłuższy dzień w roku. Z całej Polski zjadą się zaprzyjaźnione drużyny.
- Wieczorem rozpalimy ognisko. Nasz żerca Maryo - odpowiedzialny za kontakt z bogami, przygotowuje dla nich dary. Ofiary - zboże, mięso, składamy Welesowi, Mokoszy i Perunowi. To bóstwa słowiańskie. Mokosz to Matka Ziemia, Weles - pan lasu i zwierząt, a Perun to bóg wojny i nieba - tłumaczy Ivar.
Będzie przemówienie wodza Ottara, a potem biesiada do rana. Święto przesilenia letniego to ważny moment dla niewolników w drużynie. Bo tacy też są. Po spełnieniu kilku warunków mogą wreszcie stać się pełnoprawnymi członkami drużyny. Winlandczycy przyjmują bowiem nowych braci tylko dwa razy w roku - właśnie w czerwcu, a potem dopiero w czasie przesilenia zimowego.
- Zazwyczaj okres niewolnictwa trwa rok, półtora. Niewolnicy nie mogą nosić srebra, noża, ubierają się skromnie, w kolory ziemi. Fajnie by było gdybyśmy mogli ich jeszcze golić na łyso, bo tak kiedyś było. Ważne jest, żeby kandydat się sprawdził w bitwie i nie wystraszył przeciwnika. Ale może też zostać dobrym rzemieślnikiem. Konieczne jest też wykonanie jakiejś pracy na rzecz drużyny, no i trzeba napisać pracę historyczną związaną z okresem, który odtwarzamy. Bo historia to podstawa - mówi serio Piotr.
- Oczywiście, piszemy na komputerze, ale zawsze można sobie wybrać epokową czcionkę - dodaje ze śmiechem Przemysław - Ivar.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?