Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Winland. Po godzinach zmieniają się w średniowiecznych wojów

Magdalena Kuźmiuk [email protected]
W drużynie Winland są również kobiety. Posługują się łukiem równie dobrze jak mężczyźni.
W drużynie Winland są również kobiety. Posługują się łukiem równie dobrze jak mężczyźni. Anatol Chomicz
Na polu bitwy dzieje się magia. Gdy naprzeciw siebie staje 400 wojów, adrenalina, drzazgi lecą, słychać szczęk toporów. Człowiek czuje się jakby cofnął się w czasie o tysiąc lat - mówi Ottar, jarl drużyny Winland z Białegostoku.

Wojowie prezentują się... w internecie

Wojowie prezentują się... w internecie

Informacje o białostockiej drużynie Winland można znaleźć na ich stronie internetowej: www.winland.pl. Winlandczyków w akcji będzie można obejrzeć już w weekend w czasie Pikniku Militarnego. Stoczą potyczkę z innymi podlaskimi drużynami zafascynowanymi dziejami Wikingów i Słowian. Podlascy Wikingowie będą też tydzień później w Białostockim Muzeum Wsi.

Nord Elag, Nawia, Arkona, Milites Christi, Jomsborg Vikings Hird, Najemna Drużyna Toporników, Winland. Brzmi trochę jak z tolkienowskiego "Władcy Pierścieni"? Coś w tym na pewno jest. Bo Tolkien stworzył Śródziemie, a Winland, Elag, Nawia i inne drużyny wojów mają swój Midgard.

Midgard to fantastyczny świat, oparty na realiach historycznych Europy epoki Wikingów. Stworzył go Thorolf z Winlandu.

- Thorolf to pierwszy jarl, czyli wódz naszej drużyny. Założyciel Winlandu. W 1999 roku zaczął zabawę w Wikingów, którzy w tysięcznym roku dopłynęli do Ameryki i zaczęli integrować się z Indianami. To trwa do dziś - mówi Piotr Zembrowski, a w świecie Midgardu - Ottar.

- Winland to właśnie mityczna kraina Wikingów - dodaje Przemysław Gesinowski - Ivar.

Bo machać mieczem jest fajnie

Informatyk, przyszły chirurg, hotelarz, policjant, stomatolog, spec od alarmów po godzinach zrzucają swoje służbowe, codzienne ubrania i wcielają się we wczesnośredniowiecznych wojów. Mówią, że to zabawa, ale taka, którą traktują bardzo poważnie.

- Jako drużyna Winland odtwarzamy dzieje Słowian i Wikingów, a więc IX-XI wiek - wyjaśnia Ottar.

W Wikingów - jak mówi - bawi się już szmat czasu, bo od 15 lat. Ottar jest najważniejszą osobą w drużynie, wodzem.

- To są nasze prawdziwe korzenie, jeszcze przed chrześcijaństwem. Wtedy powstawały zręby naszej państwowości. Plemiona były silne, potrafiły oprzeć się najeźdźcom, prowadzić handel - opowiada z nieukrywaną fascynacją w głosie Ivar. W Winlandzie od ośmiu lat. Trafił tu, bo lubił sobie postrzelać z łuku.

Takich jak oni pasjonatów mrocznych czasów z okolic Białegostoku jest trzydziestu kilku. Każdy w Winlandzie przyjął historyczne imię. Jest Jorgsen, Olaf, Lothar, Jaromir, Fenrir i inni. Dla nich historyczne imiona są pierwszymi. Tak się do siebie zwracają, nawet jak nie noszą akurat kolczug i hełmów.

Kilka lat temu rozpoczęli budowę swojego grodu. Stanął niedaleko Czarnej Białostockiej.

- Wybudowaliśmy go sami, siłą naszych rąk i za własne pieniądze. Tylko raz użyliśmy współczesnej maszyny. Jak trzeba było wykopać fosę. W grodzie są chaty, mamy wieże, most zwodzony i stały, a wszystko otacza palisada - objaśnia jarl Ottar.

Po co wojom grody? A choćby po to, by można było o nie powalczyć. No i je zdobywać! Bo wojny, walki, potyczki to największa frajda dla midgardczyków.

- W Srebrnej Górze, na południu Polski, rozbijanie bramy grodu zajęło nam 2,5 godziny. Potem, jak weszła siła atakująca do grodu, to samo starcie trwało 5 minut. Byliśmy wściekli, ale przegraliśmy, bo wojowników było dwóch na jednego - wspomina Ottar.

Dlatego wymyślili, że będą trzy odsłony bitwy midgardzkiej: pierwsze zdobywanie grodu, drugie zdobywanie grodu i bitwa w polu.

- Wszystko po to, by nie było tak, że człowiek jedzie przez pół Polski, po trzech minutach boju dostaje strzał od łucznika, jest "martwy" i musi zejść z pola walki, do Walhalli - wyjaśnia dalej Ottar.

- Fajnie by było chociaż machnąć mieczem, jak już się przyjechało - dodaje ze śmiechem Ivar, który z racji całkiem pokaźnej brody przypomina trochę tolkienowskiego Gimliego.

Finalnie bój o gród w Srebrnej Górze wojowie z Winlandu wygrali. Już wiedzą, że pierwotni właściciele grodu będą chcieli go odbić. Szykują się. - Tylko tym razem to my będziemy w środku - śmieje się Ivar.

Średniowieczny woj z komórką przy uchu

Na podboje współcześni średniowieczni wojowie jadą najczęściej wynajętymi autokarami. Czy atakują przeciwnika z zupełnego zaskoczenia?

- Nie - mówi Ottar. - Korzystamy z dobrodziejstw XXI wieku. Mamy swoje forum internetowe, tam się dogadujemy. Są też przecież telefony komórkowe.

Jak długo trwa taka bitwa? - Ho, ho! Raz się nie skończyła! - śmieje się Ivar.

Wojowie są jednak zgodni. Walka jest bardzo męcząca. Zwłaszcza na polu w pełnym słońcu.

- Człowiek ma na sobie dodatkowe 20-30 kilogramów uzbrojenia - mówi Ivar.

- Kolczuga to 10 kilo, pod spodem przeszywanica - gruby, pikowany kaftan - jakieś 5-8 kilo, do tego lamelka, czyli metalowy pancerz z płytek zachodzących na siebie jak łuski smoka, no i do tego obowiązkowo hełm - uszczegóławia Ottar - Piotr.
Najważniejszy dla wojownika - po odwadze - jest honor. W czasie walki można uderzać przeciwnika tylko w określone miejsca. Nie bije się na przykład w twarz, czy w szyję.

- Ale najwrażliwsze miejsce na ciele dla mężczyzny jest punktowane - zdradza Ivar.

Uderzony "śmiertelnie" woj musi honorowo opuścić pole bitwy. Choć czasem się nie da.

- Jak bitwa rozgrywa się z wąskiej bramie, nie ma szansy, żeby wyjść. Trzeba położyć się na ziemi, zasłonić tarczą i czekać - radzi doświadczony Ivar.

- Ludzie depczą wtedy po tobie jak po chodniku - dodaje Ottar. - To nie są żarty, to sport ekstremalny. Uwielbiamy to!

I choć na polu bitwy panuje iście wojenna atmosfera, co rusz "leci mięso" z każdej strony - jak to u facetów, to wiadomo, że po każdej potyczce czeka wojów nagroda.

- To uczta! Pełna różnego mięsiwa. Miód, piwo leją się strumieniami. Rozmawiamy, przeżywamy bitwę, każdy opowiada o swoich odczuciach. Na wojnie się lejemy, ale i tak jesteśmy jak rodzina - opowiada rozmarzony wódz Ottar.

Atmosfera na takiej uczcie jest niesamowita. Wojowie rozbijają namioty z desek i płótna - wszystko epokowo odwzorowane, rozpalają ogniska. Nie ma wcale sztucznego oświetlenia.

- Ostatnio, jak byliśmy w Ogrodzieńcu, to było coś pięknego, bo w tle, na czarnym niebie odznaczały się jeszcze ruiny zamku. Po prostu magia! - rozmarza się drugi z winlandzkich wojów.

Najwięcej walk staczają latem. Zimą wojowie boją się o swoje miecze. Mogą popękać. Koszt takiego miecza waha się od 500 do 1500 złotych. Bywa, że jak sezon jest pechowy, to woj traci w boju nawet dwa takie miecze.

- Zimą przerzucamy się na topory - mówi Ivar.

Odtwarzają wszystkie aspekty życia, nie tylko walkę

Drużyna Winland jest samowystarczalna, bo każdy coś do niej wnosi. Nie każdy staje się wojownikiem. Niektórym lepiej od bitki wychodzi rzemiosło.

- Kolega przejął kuźnię po dziadku i robi nam hełmy. Ma do tego smykałkę. Inny klepie miecze - wylicza Ottar.

- Są ludzie, którzy szyją piękne rzeczy ze skóry, stroje, buty, robią srebrne ozdoby. Oferta dla odtwórców jest pełna. Zrobił się z tego dobry biznes - dodaje Ivar.

By być w dobrej formie, wojownicy Winlandu trenują bitkę dwa razy w tygodniu. Niektórzy są wręcz od tego uzależnieni. - Jak nie pójdę na trening, to jestem chory. Ale potrafię rozgraniczyć pasję od życia prywatnego. Mam wspaniałą żoną i dwie córki, którym poświęcam dużo czasu - przyznaje wódz Piotr.

- Siniaki, jakich nabawiamy się na takim treningu, mogą przerażać nasze żony, ale dla nas oznacza to tylko jedno: że trzeba popracować nad techniką - dodaje Ivar.

Bliscy wojów akceptują ich pasję. Żony często przyjeżdżają na imprezy, jakie odbywają się w grodzie niedaleko Czarnej Białostockiej. Najbliższa za tydzień, Winland będzie świętował Noc Kupały, czyli najkrótszą noc i najdłuższy dzień w roku. Z całej Polski zjadą się zaprzyjaźnione drużyny.

- Wieczorem rozpalimy ognisko. Nasz żerca Maryo - odpowiedzialny za kontakt z bogami, przygotowuje dla nich dary. Ofiary - zboże, mięso, składamy Welesowi, Mokoszy i Perunowi. To bóstwa słowiańskie. Mokosz to Matka Ziemia, Weles - pan lasu i zwierząt, a Perun to bóg wojny i nieba - tłumaczy Ivar.

Będzie przemówienie wodza Ottara, a potem biesiada do rana. Święto przesilenia letniego to ważny moment dla niewolników w drużynie. Bo tacy też są. Po spełnieniu kilku warunków mogą wreszcie stać się pełnoprawnymi członkami drużyny. Winlandczycy przyjmują bowiem nowych braci tylko dwa razy w roku - właśnie w czerwcu, a potem dopiero w czasie przesilenia zimowego.

- Zazwyczaj okres niewolnictwa trwa rok, półtora. Niewolnicy nie mogą nosić srebra, noża, ubierają się skromnie, w kolory ziemi. Fajnie by było gdybyśmy mogli ich jeszcze golić na łyso, bo tak kiedyś było. Ważne jest, żeby kandydat się sprawdził w bitwie i nie wystraszył przeciwnika. Ale może też zostać dobrym rzemieślnikiem. Konieczne jest też wykonanie jakiejś pracy na rzecz drużyny, no i trzeba napisać pracę historyczną związaną z okresem, który odtwarzamy. Bo historia to podstawa - mówi serio Piotr.

- Oczywiście, piszemy na komputerze, ale zawsze można sobie wybrać epokową czcionkę - dodaje ze śmiechem Przemysław - Ivar.

Czytaj e-wydanie »

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny