Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Swojsko i kolorowo. Jak to na bazarze

Maryla Pawlak-Żalikowska [email protected]
Konkurencja spowoduje, że bazary z odzieżą mogą zanikać, ale na popularności będą zyskiwać te ze świeżymi produktami
Konkurencja spowoduje, że bazary z odzieżą mogą zanikać, ale na popularności będą zyskiwać te ze świeżymi produktami Andrzej Zgiet
Na białostockich bazarach łatwo nie jest. Handlowcy z Kawaleryjskiej zgodnie twierdzą, że gdyby nie Białorusini, to by pewnie nie przetrwali. Na Madro mówią, że nawet Białorusinów tam nie ma. Ale i tu, i tu ludzie walczą, gdyż często ten handel to całej ich życie. I na dodatek nie chcą iść z wyciągniętą ręką po zasiłek lub zdawać się na łaskę krewnych, bo emerytura nie starcza im na życie.

Jest parę minut po godzinie 9. Niedziela. Z grupą ok. 20 osób wysiadam na pętli "siódemki" przy Ciołkowskiego. W zwartym szyku przebijamy się przez jeszcze świeże po remoncie asfalty na drugą stronę ulicy, gdzie, kilka metrów od szkieletu rosnącego obok stadionu miejskiego, widać już największe targowisko w Polsce północno-wschodniej. Jeszcze zwartą grupą przebijamy się obok pierwszych stoisk ze skarpetami i bielizną wszelkich kolorów i rozmiarów, ale po chwili wchłaniają nas bazarowe ścieżki.

Moją uwagę przyciąga stoisko, gdzie wiszą miękkie, pastelowe bawełny: topy, tuniki, sukienki w charakterze powszechnie teraz określanym jako Italian Style. Wyciągam rękę do cud urody bluzki za 30 zł, a sprzedawczyni od razu podpowiada, że wisząca obok tunika kosztuje teraz nie 70 a 50 zł. Mój zakupoholizm jest jednak uwięziony na smyczy braku gotówki. - Bankomat? Jest - odpowiada mi pani. - Ale gdzieś tam daleko, koło biura, od strony Kawaleryjskiej.

Pozostaje mi więc na razie zwiedzanie "platoniczne", bez finansowego zaangażowania. Przesuwam się między setkami stoisk i stylów. Ubrań jaskrawych, stonowanych, syntetycznych i bawełnianych czy lnianych. Sukienki, garnitury, fantastyczny wybór wszelkiej maści jeansów, odzieży dziecięcej i dla dorosłych, zgodnej z najnowszymi trendami i trącącej weselem ze sztachetą w garści. Ceny wyjściowe jak na trwających właśnie wyprzedażach w galeriach handlowych. Stoisk z owocami i warzywami nie ma, ale za to chemia - na każdym kroku. Proszki, płyny z Niemiec i Belgii - z podtekstem, że w każdym jest więcej proszku w proszku i płynu w płynie, bo są robione przez Niemców i Belgów na niemieckie i belgijskie rynki. A nie na eksport. Niektóre marki widzę po raz pierwszy.

- Ale klienci je znają - zapewnia pan Andrzej, który od kilkunastu lat handluje na Kawaleryjskiej męskimi koszulami i koszulkami. - I Polacy, i Białorusini są dziś klientami. którzy się znają. Ale Polaków jest niewielu. Można powiedzieć, że gdyby nie polityka Łukaszenki, to nie wiem, czy byśmy przeżyli - pół żartem , pół serio ocenia mój rozmówca i jest to opinia potwierdzana potem przez kolejne osoby.- Widać, że ludzie tam jakimś cudem mają kasę, a brakuje im towaru w dobrych cenach. Mają go u nas - dodaje.

Z przebieralni u pana Andrzeja wychodzi młody człowiek w popielatej bawełnianej koszuli, w bardzo modnym dziś fasonie, który dopiero co widziałam na wieszakach najpopularniejszych marek w galerii. Płaci 70 złotych. Dostaje paragon.

- Radzę ci dziewczyno, najpierw przymierz i wtedy decyduj - sprzedawczyni sukienek zachęca do zakupu młodą ładną kobietę o mocno obfitych kształtach. Przemawia do niej bezceremonialnie, ale tonem przyjaznej ciotki: - To fason idealny dla ciebie. Góra przykryje te balerony, a dołem pokażesz swoje ładne nogi!

- Ale tekst! - chichocze stojąca obok mnie kobieta, macająca letnią sukienkę w kolorze denim. - Wyobraża sobie pani, żeby te panienki w galeriach handlowych coś takiego komuś rzuciły?

Ale tu atmosfera jest inna. Bezpośredniość graniczy czasem z obcesowością. Ludzie spędzają obok siebie kawał życia. Działa sąsiedzkie wspomaganie: - Właścicielka akurat na chwilę odeszła, ale jak mogę pomóc? - przytrzymuje mnie swoim zainteresowaniem pani ze stoiska z butami, gdy gmeram obok w wieszakach z mięsistymi, idealnymi w góry polarami. - Te bluzy tylko 70 zł.

Idę za zapachem prawdziwej skóry do pawilonu z torebkami. Żywego ducha.

- Tak już trzeci dzień - odpowiada na moje pytanie elegancka kobieta, która zastępuje właścicielkę. - Naprawdę jest trudno handlować - opowiada odwijając z pokrowca plecaczek z miękkiej, czarnej skórki. Cena wyjściowa 200 zł. - Jest trochę Białorusinów. Polacy głównie w weekend i głównie oglądacze.

Krążąc po kolejnych ścieżkach wpadam na panie, które jechały razem ze mną "siódemką". Mają kilka ciuszków w reklamówce i "polują" dalej. - Można znaleźć świetne rzeczy - mówi jedna z nich, sądząc po ubraniu o sporych wymaganiach estetycznych. - Wszędzie można się potargować. Minimalny upust to 5 złotych.

- Uprzedzam, ja mam niewyparzony język - pani Krystyna zajmuje przestronny pawilon na rynku zarządzanym przez spółkę Hetman, a nie miejskiego Lecha. Ma na wieszakach i bawełny, i lny, i jedwabie. - Przesuń ten dekolt tak o, na ramię, żeby seksowniej było - poucza nastolatkę, która przyszła tu z rodzicami kupić jakiś fajny ciuch o nietuzinkowym fasonie. Tata dziewczyny próbuje utargować jakąś kwotę, ale pani Krysia jest twarda: 45 złotych to i tak świetna cena - mówi spuszczając tylko złotówkę. I już na mój użytek komentuje: - Mam naprawdę fajne rzeczy. A tu ludzie ze wsi przyjeżdżają i się nie znają. A kradną! Na potęgę! W przebieralni jeden ciuch na drugi założą i próbują tak wyjść. A przecież u nas nie ma w drzwiach bramek sygnalizujących kradzież. Aż kamerę sobie zainstalowałam.

Pan Wojciech odchodzi od stoiska z kawą: - Mam taką ulubioną oryginalną niemiecką, która tu kosztuje 17 zł, a w mieście 35! Paragon? Sprzedawca dawał, ale machnąłem ręką. Różnie z tym tu bywa, ale przecież kawy do reklamacji i tak nieść nie będę.

Dwa dni później odwiedzam drugi białostocki rynek - Madro. Przy stoisku m.in. z pościelą, szlafroczkami siedzi pani Elżbieta. Emeryturę ma na zawrotnym poziomie, nieco ponad 1100 zł. - Chciałam dorobić - opowiada. - Oszczędności całego życia włożyłam w biznes na targowisku przy Wierzbowej, gdzie mieliśmy umowy podpisane do 2018 roku. Przepadło z likwidacją tamtego rynku. Dobrze, że nas tu przygarnęli.

- Tu Białorusini nie przychodzą, a Polaków niestety nie za wielu - kobieta przesypuje w dłoniach dziecięce ubranka. - Tak długo czekały na klienta na słońcu, że przyblakły i po 3 zł wyprzedaję.
Zarówno pani Ela, jak i dwie inne sprzedawczynie w Galerii Madro, nowym dużym budynku oddanym we władanie handlowcom, narzekają na znajdujące się na tym terenie chińskie centrum handlowe. - Odbiera nam klientów - mówią kobiety. Handlują odzieżą i przyznają, że takim bazarom nie sprzyjają ani godziny otwarcia (do 16), ani moda młodych na zakupy w galeriach. - Przychodzi mama z córką i już sięgają po bluzkę czy sukienkę, gdy młoda mówi, że chce zrobić zakupy w galerii. Nawet gdy jest tam to samo. W dodatku droższe.

- Z drugiej strony, jak się samemu prowadzi ten interes pracować od 8 do 18 to za długo - mówi jedna z pań. - A z kolei zacząć później też bez sensu, bo ci klienci, którzy jednak do nas trafiają, mają zakodowane, że jak rynek, to od rana.

Bazarowe targowanie nie jest łatwym kawałkiem chleba, ale jaka branża teraz nim jest? Bogdan Budzisz, dyrektor Targowiska Miejskiego przy Kawaleryjskiej zwraca uwagę, że rynek podniósł się już z gorszej sytuacji. Gdy w końcu lat 90. wprowadzono wizy na granicy wschodniej, liczba najemców spadła z 1400 poniżej tysiąca, a dziś jest ich tutaj ponad 1800. I dzięki temu spółka będzie mogła milion złotych zainwestować m.in. w modernizację parkingów. - To co teraz mogłoby zmniejszyć ruch Białorusinów, to np. kurs dolara - rozważa dyrektor. - Ale są jeszcze Litwini czy Łotysze. Jest ich mniej, ale nie mają żadnych ograniczeń w handlu.

- Bazary mają ten sam potencjał, co bary mleczne - ocenia Anna Plewa, prezes Madro. - Odwiedzają je zarówno ci, którzy potrzebują ziemniaków, jabłek i szczypiorku, jak i ci, którzy poszukują oryginalnego, niesieciowego swetra, butów czy płaszcza. Nasz bazar musiał jednak przejść modernizację, dzięki której nabrał bardziej estetycznego wyglądu, nie zamieniając się jednak w klimatyzowaną i drogą galerię handlową.

- Zastanawiając się nad przyszłością targowisk trzeba wyraźnie oddzielić te z odzieżą, obuwiem czy artykułami przemysłowymi od branży warzywno-owocowej - podsumowuje Andrzej Kondej, ekspert w dziedzinie handlu i marketingu. - W tym pierwszym mamy do czynienia z sytuacją utrzymywania się, ale z tendencją do zanikania, bo wiadomo, że większość klientów przejmują jednak sieciówki, które potrafią być tanie, a także secondhandy, które są coraz ładniejsze czy wchodzące właśnie na białostocki rynek outlety. Niemniej w mniejszych miastach targowiska są tradycją handlową, która utrzyma się pewnie jeszcze bardzo długo. Natomiast w branży spożywczej spodziewałbym się trendu rozwojowego bazarów, bo tu działa rosnące postrzeganie polskiej czy wręcz regionalnej żywności jako lepszej i zdrowszej niż ta dostępna w wielkich sklepach.

Czytaj e-wydanie »

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny