Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świat nam się zawalił

Alicja Zielińska
Rehabilitacja Tereski potrwa jeszcze długie miesiące
Rehabilitacja Tereski potrwa jeszcze długie miesiące Fot. Anatol Chomicz
Mieli być w Polsce dwa tygodnie, zrobić dzieciom zakupy do szkoły i wracać do Czech. W jednej chwili świat im się zawalił, kiedy pijany motocyklista najechał na ich córkę.

Od półtora miesiąca domem Teresy Panas stała się sala w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Białymstoku, gdzie leży dziesięcioletnia Tereska. Matka jest przy niej dzień i noc. Najgorsze minęło, stan córki poprawia się, ale czekają ją jeszcze długie miesiące rehabilitacji. Dziewczynka nie może chodzić, ma krwiaki, nie wiadomo, czy nie będzie powikłań po wypadku.

Przyjechali na wakacje

Teresa i Wojciech Panas od ponad 30 lat mieszkają w Czechach. Co roku latem odwiedzają swoich rodziców w Polsce. W tym roku przyjechali również, w piątek, 10 sierpnia. Byli u ojca pana Wojciecha we wsi Pańki koło Choroszczy. W niedzielę wybrali się do znajomych w pobliskim Rogowie. Tereska stała z innymi dziećmi na poboczu drogi. Nagle rozpędzony pijany motocyklista wjechał prosto w dzieci. Uderzył w Tereskę i drugą dziewczynkę.

- To było straszne, kiedy zobaczyłam, co się stało. Wszędzie krew. Zjechały się karetki pogotowia, jedna zabrała Tereskę, druga Jolę, a trzecia mnie. Byłam w szoku - opowiada pani Teresa. - Myślałam, że córka nie żyje. Na jej ciele nie było normalnego kawałka, wszystko potłuczone, poobijane.

Była w śpiączce

Przez kilka godzin lekarze z DSK walczyli o jej życie. Miała złamane kości twarzoczaszki, kość czołową, kości szczękowe, sytowe, podniebienne, przegrody nosa, żuchwę. Złamane były obojczyk i żebro, stłuczone płuca, w głowie cztery krwiaki - odczytuje rozległe obrażenia z protokołu prokuratury. O pierwszej w nocy jeden z doktorów powiedział tylko tyle: "Jeszcze serce bije". Była z mężem przygotowana na najgorsze. Kiedy pozwolono jej na moment wejść do sali, nie mogła patrzeć, wszędzie opatrunki, oczy jak kartofle, okropnie podbite. Serce pękało z bólu i rozpaczy.

Tereska trzy tygodnie leżała w śpiączce. Nie opuszczali jej ani na krok, całymi dniami siedzieli oboje przy łóżku, spali w samochodzie.

- Nic się nie liczyło, czy mamy co jeść, czy jest nam zimno. Dzień i noc zlewały się w jedno. Nie odróżniałam pór dnia. Modliłam się. Kiedy córka została przywieziona na neurologię, pracownik socjalny załatwił, żebym dostawała posiłki i mogła spać w jednej sali z córką. Jestem bardzo wdzięczna za to kierownictwu oddziału. Wszyscy są tu bardzo nam życzliwi - podkreśla.

Jechał pijany

Sprawca wypadku? Zna go. Ma 21 lat. Mieszka w Rogowie. Kiedy był małym chłopcem, pamięta, że nosiła go na rękach, bo miał aparat ortopedyczny na nóżkach. - Ale że tak wyrósł, nie wiedziałam, że pije alkohol - też nie - mówi smutnym głosem. Gdyby był trzeźwy, to bym sobie jakoś wytłumaczyła, wypadek, trudno. Ale on usiadł na motor pijany. A potem nawet nie zainteresował się stanem Tereski, nie odwiedził jej w szpitalu. Mówi, że przebaczyła mu, bo jest wierząca. Ale bólu i cierpienia córki oraz tego, co przeżyli, niczym im nie wynagrodzi. Jedynym zadośćuczynieniem byłoby tylko to, żeby przestał pić, żeby ten wypadek stał się dla niego nauczką na całe życie.

Policja nic nie mówi

Od wypadku minęło półtora miesiąca. Pani Teresa martwi się, że policja o niczym ich nie informuje. - Pisałam do komendanta posterunku w Choroszczy, odesłali mnie do Białegostoku. Musiałam interweniować u prokuratora. Dostałam postanowienie o wszczęciu śledztwa przeciwko kierowcy, ale to nie jest protokół z wypadku. Chcę wiedzieć, jak to się stało, czy stuknął ją przodem motoru, czy miał kask i uderzył nim Tereskę, skoro została tak mocno poraniona w głowę. Mogą być komplikacje, następstwa wypadku, potrzebuję więcej wiedzieć, a policja nawet się ze mną nie skontaktowała. Chcę mieć pełną dokumentację. Jestem w Czechach ubezpieczona, mogłabym zgłosić wypadek i dostałabym pieniądze. Przecież my nie mamy z czego żyć.

Zostali w Polsce

Wypadek córki przewrócił życie Panasów do góry nogami. Zostali w Polsce. Syn Dawid jest w Czechach, studiuje grafikę komputerową. Najmłodszy syn, Wojtek, upośledzony (urodził się z zespołem Downa), musi być z nimi, bo wymaga ciągłej opieki. Średni syn zostawił pracę i przyjechał, żeby pomóc.

Poznali się w pociągu, kiedy oboje jechali do pracy w Czechosłowacji na początku lat 70. Ona pochodzi spod Warszawy, on z Paniek koło Choroszczy. Pobrali się i zamieszkali w miasteczku Kutna Hora, 60 km od Pragi. Tam urodzili się ich trzej synowie i po wielu latach wyczekiwana córeczka. - Tereska jest podarunkiem od niebios - uśmiecha się pani Teresa. Bardzo chciała mieć córkę. Nawet postanowili z mężem, że wezmą dziewczynkę z domu dziecka. Formalności adopcyjne jednak się przeciągały. Chciano im dać dziecko tylko do opieki, a oni upierali się, że musi być całkowicie ich, i wtedy akurat zaszła w ciążę.

- Mimo nieuleczalnej choroby syna ja do tej pory nie wiedziałam, co to nieszczęście. Pogodziłam się z losem. Były chwile lepsze i gorsze, jak to w życiu, wszystko przyjmowałam z pokorą. A teraz nie wiem, co będzie - rozkłada ręce.

W Kutnej Horze mieli sklep obuwniczy. Lokal dzierżawili od miasta. Od wypadku sklep jest zamknięty. Kiedy go otworzą? - wzrusza ramionami. Mąż właśnie pojechał na parę dni do Czech. Wróci koło 10 października. Ale o prowadzeniu biznesu na razie nie ma mowy. Musi opiekować się Wojtkiem, ona musi być przy Teresce.

Chcą dokończyć leczenie córki

Jest poniedziałek, Tereska akurat ma lekcję w szpitalnej szkole. Mama czeka z wózkiem, kiedy pani nauczycielka skończy zajęcia. Dziewczynka bardzo dobrze mówi po polsku, właśnie uczy się czytać. Ale do całkowitego wyleczenia jeszcze długa droga. To widać, kiedy pani Teresa przenosi córkę z wózka na łóżko i zakłada jej na prawą nogę łuskę. Ten specjalny aparat służy do prostowania podkurczonej w kolanie kończyny. Tereska mocno zaciska zęby, żeby nie płakać. Każde poruszenie nogi sprawia jej ogromny ból. - Nie jest dobrze także z lewą stopą, nie może na niej się oprzeć, jest chwiejna - pani Teresa wskazuje na opatrunek. Na nerce pozostał krwiak. Wkrótce lekarze mają prześwietlić głowę.

Chcą, by córka dokończyła leczenie w Białymstoku. Wykupili ubezpieczenie, ufają lekarzom w DSK. Chcą, by tutaj także miała rehabilitację.

Życzliwi ludzie pomogli im znaleźć kawalerkę w pobliżu szpitala. Na wsi, u teścia, nie ma warunków, by córka mogła tam mieszkać. Jednka pobyt w Białymstoku będzie wymagał dodatkowych kosztów.

- Znaleźliśmy się w bardzo trudnej sytuacji, proszę o pomoc - mówi pani Teresa. - Pisałam już do różnych instytucji w Białymstoku. Dostałam odpowiedź, że pomagają w akcjach charytatywnych. Zrozumiałam, że ja nie mogę na nic liczyć. Zwróciłam się o pomoc do prezydenta Białegostoku. Jeszcze nie odpowiedział. Pomogli nam tylko prywatni ludzie. Przynosili ubrania, jedzenie. Wszystkim bardzo dziękuję. Przyjechałam przecież z jedną torbą, bo mieliśmy tu być tylko dwa tygodnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny