Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Starty w maratonach. Biegają dla przyjemności

Agata Sawczenko [email protected] tel. 85 748 96 59
Dzięki dobremu dopingowi lżej się biegnie – nie ma wątpliwości Dawid Żamojtuk. Uważa, że życzliwość biegaczy i publiczności bardzo pomaga.
Dzięki dobremu dopingowi lżej się biegnie – nie ma wątpliwości Dawid Żamojtuk. Uważa, że życzliwość biegaczy i publiczności bardzo pomaga. Archiwum prywatne
Maraton to cel każdego, kto zaczyna biegać. Podobno każdy jest w stanie go ukończyć - wystarczy tylko dobre przygotowanie. Nieważne jest, czy ukończysz go pierwszy, czy ostatni. Każdy jest tu zwycięzcą.

Biegacze żartują, że pierwsze 32 kilometry maratonu to rozgrzewka, dopiero na ostatnich 10 zaczyna się prawdziwy wyścig. Są zawodnicy, którzy biegną te ostatnie kilometry w miarę sprawnie. Są tacy, którzy już człapią, są tacy, którzy idą. Są tacy, którzy kuleją, którzy siedzą na krawężniku, odpoczywają. - I dlatego maraton jest tak piękny, bo jest pełen dramaturgii, heroizmu i nieprzewidywalnych sytuacji - mówi Andrzej Zieniewicz, który biega już od 30 lat.

Andrzeja Zieniewicza znają - choćby z widzenia - wszyscy, którzy w Białymstoku mają cokolwiek wspólnego z bieganiem. Wysoka, szczupła sylwetka. Można go spotkać i w parku, i w lesie pod Białymstokiem, i na każdej biegowej imprezie. W charakterystycznych okularach, zawsze uśmiechnięty i przyjaźnie nastawiony wzbudza sympatię. W ciągu 30 lat przebiegł już 55 maratonów. W sumie startował ponad 660 razy. I nigdy nie zszedł z trasy. Gdyby zdjął wszystkie medale ze ściany - wypełniłyby pewnie całkiem spore wiadro. - Przez ten czas wszystko się zmieniło - treningi, zawodnicy, stroje, ludzie, odżywianie - mówi pan Andrzej. Ale początki jego biegania to całkiem nieskomplikowana historia. - Choć wcześniej myślałem, żeby do tego biegania dodać jakąś filozofię - śmieje się.

Niczym Forrest Gump

Całe życie lubił sport: koszykówka, rower, lekkoatletyka... - I tak wyszło w życiu, że miałem w sporcie sześć lat przerwy - opowiada.

Przerwa skończyła się, gdy 30 lat temu pojechał do Olecka na wczasy. - Tam jest stadion. I z takiej dzikiej ciekawości, żądzy - postanowiłem chociaż jedno kółko przebiec na tym stadionie. Włożyłem trampki. I to kółko przebiegłem, byłem jednak prawie nieprzytomny. A to tylko 400 metrów. Wówczas poczułem potrzebę ruchu, biegania. Potrzebowałem odskoczni, relaksu, takiego odpoczynku, który daje sport.

Zaczął biegać.

Przygoda z bieganiem Edwarda Skowery zaczęła się, gdy skończył pięćdziesiątkę. W pierwszych oficjalnych amatorskich zawodach wystartował trzy lata temu. To był bieg na pięć kilometrów. Potem przyszły dychy, jeszcze później dłuższe dystanse. W końcu pierwszy półmaraton. No i maraton - w sumie do tej pory przebiegł ich trzy.

- To jest charakterystyczne dla każdego rozpoczynającego bieganie - zawsze sobie stawia poprzeczkę wyżej. I prawdą jest, że marzeniem każdego człowieka, który rozpoczyna przygodę z bieganiem jest w perspektywie start w biegu maratońskim - przyznaje pan Edward.

Dlaczego bieg maratoński tak wszystkich inspiruje i jest tą metą, do której wszyscy zmierzają?

- Maraton to symbol zwycięstwa. A w moim odczuciu jest ciągle postrzegany przez ludzi poprzez pryzmat nadludzkiego wysiłku. To jest heroizm, maksymalne wyczerpanie fizyczne i psychiczne organizmu. Tu poprzeczka stoi bardzo wysoko. Wydaje się, że każdy, kto przekroczy linię mety maratonu, jest zwycięzcą. Każdy może podnieść ręce w górę w geście triumfu bez względu na uzyskany czas. I to jest chyba ten fenomen. To powoduje, że maraton jest dla wielu osób takim mistycznym dystansem - określa pan Edward.

Przemysław Sajewski, kolejny z białostockich biegaczy, mówi, że biegał od zawsze - tyle że od czasu do czasu - bardziej dla zabawy.

- Regularnie zacząłem biegać jakieś cztery lata temu i bez żadnej filozofii. Jak Forrest Gump - wstałem, założyłem trampki, krótkie spodenki i pobiegłem. I przebiegłem te paręset metrów. Zacząłem biegać coraz dłużej i coraz dłużej.

Przemek stara się biegać codziennie.

- Nie rozumiem ludzi, którzy mówią, że nie mają czasu na bieganie. Ja jestem przedsiębiorcą, mam rodzinę, ale ten czas zawsze znajdę. Oczywiście, nie siedzę w internecie, nie oglądam głupkowatych programów w telewizji. A jak moja ośmioletnia córka marudzi, że nie chce siedzieć w domu, bierzemy rower, ona jedzie, a ja biegam wokół niej te 20 kilometrów - śmieje się.

Przemek zapewnia, że maraton jest w stanie przebiec każdy - trzeba się do tego tylko odpowiednio przygotować. - Maraton jest jak ukoronowanie poprzednich trzech-pięciu miesięcy w życiu, kiedy wszystko jest ukierunkowane na ten jeden dzień. Sam maraton to jest praktycznie nic. O wszystkim decydują tygodnie, kiedy biegasz, kiedy trenujesz, kiedy przygotowujesz plan treningowy, realizujesz określone założenia dietetyczne. Pewne rzeczy wtedy nawet nie smakują, choćby golonka czy alkohol. Bo wiesz, że to ci przeszkodzi w biegu za cztery miesiące. Tak samo papierosy.

- Z przyjemności zostaje seks i lemoniada - żartuje pan Andrzej.

- To jest zakończenie, ta korona tych czterech miesięcy. Maraton jest jak wisienka na torcie, kropka nad i - dodaje Przemek.

Każdy ma inne podejście

Planu treningowego nie stosuje za to Dawid Żamojtuk, który w maratonach startuje od półtorej roku.

- Każdy ma do tego inne podejście - mówi. - Dla mnie bieganie to czysta przyjemność. Biegam trzy razy w tygodniu po 20 kilometrów - na tyle pozwala mi czas. Traktuję to czysto hobbystycznie i relaksacyjnie. Jest formą oderwania się od rzeczywistości, od codziennych problemów. Jednocześnie poprzez bieganie czuję, że mam jakąś krzepę, kondycję, mam wytrzymałość i to pozwala mi startować również w maratonach.

Pan Edward przyznaje, że lubi biegać w towarzystwie. Umawia się z kolegami z klubu biegowego Pędziwiatr na wspólne treningi. Motywują się nawzajem.

Pan Andrzej jest samotnikiem. - Treningi to taki luźny czas, kiedy można pomyśleć, poukładać sobie życie w głowie - mówi. - Kiedyś, gdy pracowałem w reklamie, zdarzało się, że pomysły nie przychodziły mi do głowy przy biurku, a wracałem z treningu i już całą pracę miałem zrobioną - śmieje się.

Wszyscy jednak podkreślają, że do startu w maratonie trzeba się porządnie przygotować.

Pan Andrzej po swoim pierwszym maratonie warszawskim cały tydzień wchodził po schodach tyłem.
Dawid raz uznał, że tak doskonale mu się biegnie, że już na początku biegu przesadził z szybkością. - I to się zemściło na mnie na 37 kilometrze, gdy zaczęły łapać mnie skurcze. I żeby nie kibice, którzy rozmasowywali mi obie nogi, bo stałem wygięty w łuk do tytułu, to przypuszczam, że bym przyczłapał tylko do tej mety - mówi. Tuż przed metą dogonił go wtedy kolega. Zakończyli bieg razem, trzymając się za ręce.

- I to jest właśnie takie fajne, budujące - że mimo że masz ciężkie chwile - są ludzie dookoła, którzy potrafią ci pomóc i fizycznie, i nawet psychicznie zmotywować do dalszego biegu. A samo ukończenie maratonu jest już jakby spełnieniem i ukoronowaniem. Człowiek czuje się mocniejszy, silniejszy, wie, że stać go na wiele i mimo przeciwności losu - czy to na trasie, czy w życiu, potrafi osiągnąć cel i być zadowolony.

O dobrej sile dopingu jest też przekonany Przemek. - Ja przebiegam maraton w nieco ponad trzy godziny. Ale są tacy, którzy poświęcają na to nawet sześć godzin i to dla nich naprawdę ogromny wysiłek. Zdarza się, że już zakończyłem bieg, umyłem się, zjadłem, ale idę na metę i biję im brawo, dopinguję. Taki zwykły gest powoduje, że oni dostają jakiejś dziesiątej siły i mimo że ostatnie kilometry szli, to do mety - dobiegają. Ze łzami w oczach, bo ktoś jeszcze starał się ich dopingować, ktoś docenił ich wysiłek. Każdy tam na mecie jest zwycięzcą. Ostatni jest często większym zwycięzcą niż ten pierwszy - nie ma wątpliwości Przemek.

W morzu endorfin

Maratony są coraz bardziej popularne na całym świecie. Podobno w pierwszym maratonie w Nowym Jorku w 1970 roku wystartowało zaledwie 30 osób. Teraz bierze w nim udział 40 tysięcy. - Tylko dlatego, że więcej nie zmieści się na trasie - mówi Przemek. I dodaje, że człowiek ma większą szansę wygrać w totolotka niż załapać się na niektóre maratony. - Czasem po kilku minutach nie ma już miejsc.

Sam chętnie wyjeżdża, by przebiec magiczne 42 kilometry. Ostatnio był w Barcelonie.

- Jadę z rodziną, zwiedzamy, odpoczywamy, a potem ja biegnę - opowiada. Sam wszystkich biegaczy zaprasza do Białegostoku. - Przyjeżdżają i są zdziwieni, bo okazuje się, że jest tu naprawdę pięknie.

Tak było na ubiegłotygodniowym maratonie w Białymstoku. Przyjechali ludzie z Polski i ze świata. Metę przekroczyło ponad 1700 osób.

- Bieg w gronie kilku czy kilkudziesięciu tysięcy osób to uczucie nie do opisania - mówi Przemek. - To kąpiel w morzu adrenaliny, morzu endorfin. Człowiek czuje się niesamowicie, kiedy obok ciebie biegną obywatele każdego państwa świata, każdej rasy, każdej religii i każdym wieku. W biegach maratońskich niesamowite jest też to, że my - amatorzy możemy biec obok zawodowców, mistrzów świata czy też brać udział w zawodach, w których pada rekord świata - jak zdarzyło mi się w ubiegłym roku w Berlinie, co nie jest to możliwe w żadnej innej dyscyplinie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny