Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stare podwórka mają duszę. Monika Kwiatkowska i Mateusz Tymura opowiadają o projekcie

Z Moniką Kwiatkowską i Mateuszem Tymurą, prowadzącymi warsztat "Historia naszego podwórka - miejska gra w teatr przedmiotu", rozmawia Urszula Krutul
Warsztaty w porozumieniu z Fundacją Flap People prowadzili instruktorzy teatralni: Mateusz Tymura (pierwszy z prawej), Monika Kwiatkowska (w środku) i Paulina Karczewska (z lewej). Wszystko pod czujnym okiem Michała Strokowskiego (z tyłu), prezesa Fundacji Flap People.
Warsztaty w porozumieniu z Fundacją Flap People prowadzili instruktorzy teatralni: Mateusz Tymura (pierwszy z prawej), Monika Kwiatkowska (w środku) i Paulina Karczewska (z lewej). Wszystko pod czujnym okiem Michała Strokowskiego (z tyłu), prezesa Fundacji Flap People. Andrzej Zgiet
Takie podwórka jak to przy Warszawskiej trzeba ratować, bo to poniekąd jest nasza tożsamość. I jeżeli będziemy niszczyć takie rzeczy, to zapomnimy w którymś momencie o tym, gdzie jest nasza historia.

Obserwator: Co sprawiło Wam najwięcej problemów w trakcie warsztatów i prób do spektaklu w Podwórkowym Domu Kultury?

Mateusz Tymura: Największym problemem było chyba to, że mieliśmy za małą, stałą grupę warsztatowiczów. Wyzwanie, którego się podjęliśmy, to jest robota na miesiąc. I to z grupą przynajmniej sześciu stałych osób, z których każdy byłby odpowiedzialny za coś konkretnego.

Monika Kwiatkowska: Problemem było to, że najpierw przychodziły dzieciaki i starsi, tworzyliśmy sporą grupę, z którą zaczynaliśmy pracę i szło fajnie. Po czym - jako, że są wakacje oni wyjeżdżali np. na obóz i przychodziła nowa grupa, z którą zaczynaliśmy od początku.

M. T.: - Praktycznie codziennie miałem telefony od mam, pań przedszkolanek. Pytały, czy warsztaty są aktualne. I właściwie dwa dni temu, zaraz przed końcem zajęć, zadzwoniła pani - z pytaniem czy można się przyłączyć i czy znajdzie się miejsce dla grupy dwudziestu 6-latków. Niestety, musiałem odmówić. To już był taki moment ekstremalny, że wszystko było w rozsypce. Ale zazwyczaj jest tak, że przed premierą wszystko jest w rozsypce i dopiero później jakoś to idzie. Dosłownie jak na wariackich papierach. Ale, mimo stresu, to też jest fajne.

Jak wyglądały warsztaty?

M. T.: - Dzieci nie narzekały. Jadły masło z chlebem i solą, aż im się uszy trzęsły (śmiech). Było tak naprawdę jak u mnie w dzieciństwie, kiedy spędzałem wakacje na wsi u babci. Pamiętam, że największym przysmakiem był pomidor zerwany gdzieś ze szklarni, pajda chleba z masłem i solą. Jeszcze jak się udało na oranżadę w woreczku uzbierać, to już w ogóle był luksus. Momentami nawet my, prowadzący te warsztaty, bawiliśmy się jak za starych dobrych lat.

M. K.: - W ramach warsztatów przypominaliśmy dzieciom stare gry. Bawiliśmy się w chowanego, kluchy, berka, uczyliśmy ich grać w kręconki, skakać na skakance i grać w gumę. Niektóre dzieci nie wiedziały czym jest trzepak i dlaczego obrósł taką legendą.

Warsztaty zakończyliście swoistym spektaklem.

M. T.: - Scenariusz powstał w trakcie warsztatów. Na początek zebraliśmy sporo nagrań mieszkańców tej kamienicy i ludzi, którzy przychodzili do nas powspominać. Odwiedził nas m.in. pan Tadzio z którym przegadaliśmy kilka godzin. Pani Irena - 93-latka, najstarsza mieszkanka tego budynku, która pamięta doskonale czasy wojny.

M. K.: Zbieraliśmy te informacje, a później, na ich bazie stworzyliśmy kilka etiud, zdarzeń teatralnych, poprzetykanych tymi nagraniami.

M. T.: Formuła spektaklu jest bardzo luźna, mieści się tu wiele konwencji. Jest gra w żywym planie, jest też trochę instalacji multimedialnych. Może nie jest to rzecz spektakularna, czy superartystyczna. Ale dzięki warsztatom i temu, co udało nam się stworzyć nauczyliśmy się dużo. Podobnie jak warsztatowicze.

M. K.: - Poznaliśmy historię tego miejsca, powiązaną z historią Białegostoku - co nieco o wojnie, co nieco o PRL-u. Wszystko w kontekście tej kamienicy.

M. T.: - Jest w tym spektaklu dużo anegdotek, jak np. malowanie krawężników w czynie społecznym na 1 Maja. Nie robimy wielkiego teatru. Mam nadzieję, że robimy pożyteczny. Jesteśmy przekonani, że nasze działanie ma sens. Chodziło tu bardziej o odkrywanie historii, bycie ze sobą przez te dwa tygodnie. Najciekawsze jest to, że dzieci po warsztatach przychodziły tu same żeby się bawić. To miejsce zaczęło znowu ożywać. Wymalowaliśmy okna - wstawiliśmy tam kwiatki, firanki. Umieściliśmy też cienie w oknach, jak się odpowiednio podświetli to można odnieść wrażenie, że ktoś tam jest. Panią Karolinę ze sklepu ubrań używanych, który mieści się w kamienicy przy Warszawskiej, też zaangażowaliśmy do spektaklu. Jest jedną z bohaterek dawnych lat - panią Nadzią, modystką, która rzeczywiście tutaj mieszkała. W naszych działaniach chodziło też o to, żeby ludzie, którzy przyszli na warsztaty nie zobaczyli tutaj wraku, tylko przytulne miejsce. Włożyliśmy dużo pracy, żeby przywrócić mu choć trochę świetności. Mamy nadzieję, że Zarząd Mienia Komunalnego, administracja budynku nie pozwolą na to, żeby budynek podupadał, żeby przestał istnieć.

Spektakl będzie można jeszcze zobaczyć?

M. T.: - Raczej jest to jednorazowa sprawa. Z różnych przyczyn. Ale chcemy to udokumentować, zgromadzić dużo zdjęć. A później część z nich wkomponować tutaj w strukturę budynku.

M. K.: - Takie też było założenie, żeby po warsztatach został tutaj jakiś ślad. Namalowaliśmy grę w klasy, syrenkę, czy chociażby te żywe okna - to wszystko tutaj zostanie. Chcemy, żeby ludzie, którzy tutaj przyjdą i zobaczą te malunki, czy jakieś zdjęcie umieszczone w komórce, zastanowili się, co tutaj było.

Dlaczego warto ratować takie podwórka jak to przy Warszawskiej?

M. K.: - To poniekąd jest nasza tożsamość. I jeżeli będziemy niszczyć takie rzeczy, to zapomnimy w którymś momencie o tym, gdzie jest nasza historia. Może to, co mówię, wygląda na slogany. Ale te budynki i podwórka naprawdę są piękne i wyjątkowe. Fajnie się na nie patrzy, wkomponowują się w krajobraz. Jest tu przyjemnie i cicho. Tutaj człowiek odpoczywa, takie miejsca mają swoją duszę.

M. T.: - Przypominają mi się wypowiedzi ludzi, którzy nas odwiedzili. W spektaklu pojawiają się słowa pana, który tutaj mieszkał, a teraz mieszka w okolicy ul. Klepackiej. Powiedział: "z wielkiej kultury wpadaliśmy w wielkie bagno". Wspomniał, że atmosfera, mieszkańcy, spotkania tutaj na podwórku przy Warszawskiej były serdeczne i doskonale je pamięta. A drugi pan powiedział, że temu miejscu nie zaszkodziła wojna, ale może zaszkodzić pokój. I właśnie to się teraz dzieje. Warszawska to przecudna ulica. Trochę żałuję, że kiedy robiono tutaj remonty, nie zostawiono kasztanów, które rosły na potęgę i kostki brukowej, która była na ulicy. Dałoby to niesamowity klimat. Może warto pomyśleć o historii, zamiast ślepo brnąć w nowoczesność. Trafiliśmy tu w sumie z naszymi działaniami przypadkiem, a okazało się, że lepiej trafić nie mogliśmy, bo to miejsce, o którym trzeba mówić, które trzeba ratować.

Czy za kilkanaście lat może dojść do takiej sytuacji, że trzeba będzie ratować podwórka przy blokach z wielkiej płyty?

M. T.: - To ciekawe i trudne pytanie. Prowadziliśmy kiedyś zajęcia w blokach i w tych dzieciach była niesamowita energia, olbrzymi potencjał, była spora rywalizacja i sporo skrajnych zachowań w grupach. To jest ciekawy mikroklimat i świat, który też warto poznać. Wydaje mi się, że w pewnym momencie, kiedy pojawi się koncepcja Białegostoku, w którym będą szeregowe domy z prywatnymi ogródkami, kiedy każdy będzie żył sam dla siebie to możliwe, że trzeba będzie takie podwórka też ratować. Ale to czarna wizja (śmiech).

M. K.: - Myślę, że te podwórka na blokowiskach nie zawsze były wyjątkowe. Kiedyś myślano, że wystarczy postawić huśtawkę i tyle. Fajnie, kiedy pojawiają się jakieś modernizacje i place zabaw są zagospodarowywane w twórczy sposób. Jestem jak najbardziej za tym. Wiadomo, że każdy ma jakieś wspomnienia, i jak wchodzi nowe to jest bunt. Ale jeśli jest to twórcze, to może warto zaryzykować? Denerwuje mnie za to, że takie miejsca jak podwórko przy Warszawskiej jest niszczone tylko po to, żeby postawić parking, czy kolejną galerię handlową. Natomiast czy ratowałabym takie podwórko przy blokowisku? Myślę, że nie. Bardziej starałabym się je unowocześnić.

M. T.: - Myślę, że każde miejsce ma swój czas. Na podwórko przy Warszawskiej czas przyszedł teraz. Żyjemy w takich czasach, że zaczyna podobnych miejsc brakować, a nie każdy zdaje sobie sprawę z ich wartości. Niewykluczone, że przyjdzie taki moment, że te żelbetonowe konstrukcje na nieodsiarczonej stali radzieckiej okażą się domkami z kart, sypiącymi się na zabój i trzeba je będzie ratować jak Wenecję. Ale jeżeli przyjdzie taka potrzeba, to na pewno znajdą się ludzie, którzy przyjdą i będą działać.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny