Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław Sojka - sługa poetów (mp3)

Agnieszka Kaszuba
Ciągle pracujemy. Aktualnie jesteśmy w naszym studiu nagraniowym w Górach Świętokrzyskich i powoli kończymy nagrywać nowy album, który ukaże się w przyszłym roku, na przełomie marca i kwietnia
Ciągle pracujemy. Aktualnie jesteśmy w naszym studiu nagraniowym w Górach Świętokrzyskich i powoli kończymy nagrywać nowy album, który ukaże się w przyszłym roku, na przełomie marca i kwietnia Fot.Andrzej Tyszko
Białystok kojarzy mi się ze szczególnie muzykalną publicznością - mówi Stanisław Sojka.

Kurier Poranny: Gra Pan teraz ze swoim synem. Drugi pracuje w waszej ekipie. Tata pracuje z dziećmi. Jak to jest?

- Taka sytuacja bardzo mi się podoba. A praca jest łatwa, efektywna. W zespole gra mój najstarszy syn Kuba. Jest perkusistą. Natomiast Antoni jest naszym dźwiękowcem.

Z tonu Pana głosu wnioskuję, że lubi mieć Pan synów przy sobie?

- Jest mi bardzo przyjemnie, biorąc pod uwagę, że moi synowie są bardzo przydatni w pracy.

Ale chyba nie tylko razem pracujecie? Czy przy okazji pojawiają się jakieś ważne rozmowy: o życiu, kobietach, uczuciach?

- To są jednak młodzieńcy, z którymi nie prowadzę takich rozmów jak chociażby z moimi przyjaciółmi, którzy są moimi rówieśnikami. Kuba i Antoni to moi synowie, ale są też młodzi. Rozmowa z nimi toczy się, odkąd zaczęli mówić, ale z zupełnie innej pozycji. Jesteśmy przecież innym pokoleniem, dlatego ja jestem raczej nastrojony na gotowość do rozmowy i moi synowie o tym wiedzą, natomiast oni prowadzą swoje życie i są już w innych okolicach w wielu aspektach. W związku z tym to nie jest tak, że my prowadzimy jakieś uzdatniające rozmowy.

Spodziewał się Pan, że synowie będą żyć z muzyki, tak jak Pan?

- Przyznam szczerze, że nie myślałem o tym i nigdy nie było czegoś takiego, żebym ich do muzyki nakłaniał. Oczywiście wyrastali w domu, gdzie muzyka miała i ma swoje bardzo ważne miejsce, była zawsze obecna. Dzięki temu oni są na swój sposób prawdziwymi melomanami. Mieli bowiem styczność nie tylko z tym, co teraz dzieje się w muzyce, ale również znają tradycje muzyki europejskiej i wiele innych zjawisk muzycznych tego świata. Po prostu wyrastali wśród muzyki, dlatego w naturalny sposób jest im bliska. Ale to, że będą muzykę robić profesjonalnie, że się jej poświecą, tego nie wiedziałem, jak również nie próbowałem ich do tego nakłaniać. Ale teraz jest wielka radość, że właśnie to robią.

Kuba i Antoni odziedziczyli po Panu jakieś cechy?

- Tak właśnie jest, że już w dorosłych dzieciach zauważa się mnóstwo aspektów własnych, to rzecz naturalna. Chłopcy siłą rzeczy przejęli i dobre, i niekoniecznie dobre moje skłonności, ale jakie dokładnie, to nasza tajemnica.

Z pozycji ojca nie próbuje Pan ich przestrzec przed tymi błędami, które sam Pan popełnił?

- Zawsze jestem do ich dyspozycji. Ale trzeba pamiętać, że oni są już całkiem dorosłymi mężczyznami. Dlatego myślę, że czas pouczania, a tym bardziej nakazywania czegoś dawno już minął. Chłopcy wiedzą, że mogą na mnie liczyć, że nie odeślę ich z kwitkiem i nie powiem, że nie mam czasu na rozmowę. Jednak zwracają się do mnie tylko wtedy, kiedy czują, że potrzebują mojej pomocy czy mojej rady, czy po prostu są ciekawi tego, co myślę. Ale to już inna rzeczywistość.

Teraz macie wspólny projekt muzyczny. Czy to Pan poszukuje nowych inspiracji?

- Dla mnie to kontynuacja i konsekwencja dawno wybranej przeze mnie drogi. Ten zespół, który obecnie się sformułował - Soyka Sekstet Blues - to formacja, w której gra nie tylko mój syn Kuba, ale także wybitny perkusista jazzowy Michał Zduniak, Zbyszek "Uhuru" Brysiak, skądinąd bardzo ciekawy muzyk nowej generacji, na gitarze Przemek Greger, wybitny kolorysta, a na basie zagra Mario Matysek. Muszę przyznać, że ta formacja jest dla mnie bardzo cenna i dawno nie osiągnąłem takiego konsensusu, jaki mam obecnie z tą załogą, a zespołów i projektów już kilka w życiu tworzyłem.

Co teraz robicie?

- Ciągle pracujemy. Aktualnie jesteśmy w naszym studiu nagraniowym w Górach Świętokrzyskich i powoli kończymy nagrywać nowy album, który ukaże się w przyszłym roku, na przełomie marca i kwietnia. Roboczo nazywa się "Jubileuszowy".

Mówi Pan, że z Sekstetem osiągnął konsensus. Czy to oznacza, że to już koniec poszukiwań i to ostateczna formacja, z którą się Pan zwiąże?

- Nie myślę o Sekstecie jako o ostatnim projekcie na mojej drodze muzycznej. Nie mam pojęcia, co dalej się będzie działo i co przyniesie los. Teraz natomiast mam przekonanie, że to formacja, która ma przed sobą długą drogę. My wprawdzie cały czas się zmieniamy, ale mamy wspólny mianownik, który jest wartością samą w sobie. Już dawno nie wydałem nowej płyty, właściwie od ostatniej minęły już cztery lata. Natomiast następnej wiosny ukaże się nowy album, który będzie krokiem naprzód. Ale nie wiem, co będzie dalej, w tym rozumieniu, że tego nigdy się nie wie. Gramy koncerty i to jest główny strumień mojej działalności.

Podczas tych koncertów gościł Pan wielokrotnie w Białymstoku. Z czym kojarzy się Panu nasze miasto?

- Myślę, że w Białymstoku byłem nawet kilkadziesiąt razy... To miasto kojarzy mi się ze szczególnie muzykalną publicznością. Tam niemały wpływ na pewne środowisko i pokolenie miał zespół Kasa Chorych i obecność takiego bluesowego ducha, co z kolei jest łącznikiem między Białymstokiem a Śląskiem, który też swego czasu wydał bardzo ciekawych artystów, nie jest bez znaczenia. Ale zupełnie obiektywnie rzecz biorąc, to Białystok jest piękną, podlaską siedzibą ze wspaniałą historią. Nie przypominam sobie, żeby u was odbył się jakiś zły koncert, a przecież takie każdemu się zdarzają.

To bardzo mi miło. Ale żeby te koncerty się udawały, trzeba mieć coś do przekazania. Gdzie Pan poszukuje inspiracji do swojej muzyki i swoich utworów?

- Życie jest wystarczająco inspirujące. Jak się uważnie i refleksyjnie żyje, to jest o czym mówić.

Mówił Pan różnymi językami artystycznymi w różnych etapach twórczości. Jak nazwałby Pan ten obecny?

- To bardzo trudne, nazwać jednym słowem to, co się teraz dzieje. Ale jeśli już to nazywać, to dwoma słowami. Po prostu "siła wieku". To kwitnący język, który kreował się przez lata, którego szukałem. W końcu się ujawnił i teraz mogę go używać do wyrażania refleksji.

Te refleksje są dość poetyckie...

- Ja przez ostatnie lata, jakoś tak się złożyło, zacząłem skłaniać się w kierunku poetów. Sam nie jestem poetą, można powiedzieć, że bywałem czy bywam, jednak kiedy się śpiewa pieśń, to najlepiej byłoby, żeby ona opowiadała o czymś, a przede wszystkim żeby było to coś istotnego. Dlatego w ostatniej dekadzie stałem się definitywnie sługą poetów i po prostu podaję ich teksty. W czytaniu o wiele trudniej dochodzi taki tekst do ludzi. Śpiew ułatwia percepcję i zrozumienie tekstu.

Czy "Tryptyk Rzymski", jeden z najsłynniejszych Pana utworów, powstawał także zgodnie z tą zasadą, że treści trudne łatwiej trafiają do odbiorcy z muzyką właśnie?

- Owszem. Przy tej okazji też się kierowałem tą zasadą.

Była też inna, może duchowa inspiracja?

- Tak szczerze mówiąc, to inspiracją do "Tryptyku Rzymskiego" był dla mnie telefon mojego przyjaciela, przedsiębiorcy budowlanego z Mazowsza, który jest człowiekiem bardzo kulturalnym i lubi poezję, więc któregoś wieczoru zadzwonił i mówi: Słuchaj, Staszek, przeczytałem właśnie "Tryptyk Rzymski" i tak sobie myślę, że może ty byś napisał muzykę do tego utworu. Wiedziałem wtedy, że "Tryptyk" został opublikowany, ale go nie czytałem, więc powiedziałem, czemu nie. Mogę sprawdzić, zobaczyć co się da z tym zrobić, przeczytam. I tak właśnie, zupełnie niepozornie, doszło do powstania "Tryptyku".

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny