25,92 proc. Tyle wyniosła frekwencja w referendum w sprawie prywatyzacji MPEC-u. Żeby głosowanie mogło być wiążące potrzeba 30 procent. Czy to oznacza, że białostoczanie mają gdzieś demokrację bezpośrednią i wolą, gdy decydują za nich politycy?
Doktor Sławomir Oliwniak: Ja tak nie uważam. Obecny próg wyborczy ma być obniżony. Prezydent RP złożył w marcu projekt, z którego wynika, że referendum powinno być ważne gdy weźmie w nim udział 30 procent tych, którzy poszli do urn w poprzednich wyborach.
Mimo wszystko, frekwencja na poziomie zaledwie jednej czwartej uprawnionych to nie jest powód do zachwytu.
- Trzeba patrzeć na to w nieco szerszym kontekście. Frekwencja była wysoka jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że polskie społeczeństwo dopiero uczy się demokracji bezpośredniej.
Uczy się już od 20-tu lat.
- Bez przesady. Partie, niezależnie od opcji politycznej, nie lubią społeczeństwa obywatelskiego i demokracji bezpośredniej. Politycy twierdzą, że jeżeli uzyskali legitymację w wyborach to są przedstawicielami obywateli. Stąd też referenda nie są przeprowadzane zbyt często.
Frekwencja była chyba jednak zbyt niska, by można było mówić, że w Białymstoku jest coś co można nazwać obywatelskością.
- Jak na pierwszy raz, nie było najgorzej. Taki poziom frekwencji nie jest jednak powodem do ogłaszania sukcesu przez inicjatorów referendum, ani nadinterpretacji jakiej dopuszcza się prezydent miasta. Twierdzi on bowiem, że ci, którzy nie poszli do urn dają mu legitymację do kontynuowania prywatyzacji MPEC-u. Przecież 93 procent tych którzy głosowali, opowiedziało się przeciw.
Prezydent powinien więc uznać wynik referendum pomimo tego, że nie przekroczono progu ważności?
- Tak. Przy takiej przewadze głosów na "nie“, prezydent - nawet z czysto pragmatycznych powodów - nie powinien tego lekceważyć. Tymczasem Tadeusz Truskolaski nawet nie zadał sobie trudu wytłumaczenia białostoczanom dlaczego chce sprzedać MPEC. Przecież w niektórych miastach takie przedsiębiorstwa już prywatyzowano. Takich protestów jak u nas, nie było nigdzie. Wcale nie wykluczam, że jeśli mieszkańcy uznaliby, że sprzedaż ma służyć realizacji określonych celów, to nie oddaliby więcej głosów na "tak“, niż na "nie“. Wtedy prezydent zostałby podwójnym wygranym.
Tymczasem Tadeusz Truskolaski już wcześniej zapowiedział, że nie weźmie udziału w referendum.
- Niektórzy komentatorzy określali to jako samobójstwo polityczne. Nawet bez używania takich wielkich słów, trzeba uznać, że prezydent zachował się nieelegancko, czy wręcz arogancko. Można to odczytać w ten sposób, że jest on obrażony, bo ktoś ośmielił się zakwestionować jego decyzję.
Pomijając kwestię frekwencji, czy wynik referendum można przełożyć na przyszłe wybory samorządowe? Jeśli tak, to 93 procent białostoczan zagłosuje przeciwko obecnym władzom miasta.
- Wynik referendum to na pewno żółta kartka dla prezydenta. Wwyborach samorządowych głosuje się jednak na konkretne wizje miasta. Tymczasem, w tym referendum ludzie opowiedzieli się przeciwko prawdopodobnemu wzrostowi opłat za ciepło.
Niektórzy twierdzą, że MPECbył sprawą drugorzędna. Chodziło o sprawdzenie czy białostoczanie nadal popierają prezydent po serii niezbyt popularnych decyzji.
- W pewnym momencie MPEC faktycznie nie był już najważniejszy. W wyniku aktywnej kampanii inicjatorów referendum i zupełnie niezrozumiałej postawie prezydenta, głosowanie stało się plebiscytem na zasadzie: lubię - nie lubię. Biorą pod uwagę wyniki jakie osiąga w wyborach samorządowych główna partia opozycyjna, widzimy, że przeciwko prywatyzacji musieli głosowali także ci, którzy wcześniej popierali prezydenta, a dziś są nim rozczarowani.
Gdyby więc wybory samorządowe były za tydzień, Tadeusz Truskolaski by przegrał?
- Tak. Wynika to też z pewnego trendu. Mieszkańcy są niezadowoleni z szeregu decyzji, co do zasadności których nikt nie próbował ich przekonywać. Chodzi chociażby o klikanie w autobusach, zmianę zdania w sprawie uchwały śmieciowej, czy budowę kosztownego przejścia podziemnego pod skrzyżowaniem ul. Sienkiewicza i al. Piłsudskiego. Nakłada się na to brak przemyślanej polityki komunikacji społecznej, choć zdaje się, że w magistracie jest odpowiedzialne za to biuro.
Tyle, że kto miałby wygrać z Tadeuszem Truskolaskim? Wostatnich wyborach zmiażdżył konkurencję.
- Wynik Dariusza Piontkowskiego był niski, ale pamiętajmy, że po pierwszej kadencji, Tadeusz Truskolaski był na fali wznoszącej. Zdarzały się oczywiście wpadki, ale nie było ich dużo. Mnie np. irytował i wciąż irytuje brak zdecydowanych działań w zakresie ochrony tkanki historycznej miasta. Białystok nie jest przecież własnością deweloperów. Mimo wszystko jednak białostoczanie wysoko ocenili pierwszą kadencję. Stało się tak przede wszystkim dzięki udanej przebudowie Rynku Kościuszki. I to pomimo tego, że projekt zmian powstał za rządów poprzednika Tadeusza Truskolaskiego.
Prezydent zdaje się jednak nie zauważać ulatującego poparcia.
- Być może wynika to z tego, że chce kandydować do Parlamentu Europejskiego? Chociaż z drugiej strony, powinien tym bardziej walczyć o głosy. W województwie warmińsko-mazurskim ich przecież nie zdobędzie.
Niezadowoleni zawsze mogą prezydenta odwołać.
- To prawda. By referendum w sprawie odwołania prezydenta było ważne wystarczy, że do urn pójdą trzy piąte mieszkańców, którzy w poprzednich wyborach głosowali na zwycięzcę. Prezydent straci swą funkcję jeśli zagłosuje za tym więcej niż połowa biorących udział. Suma głosów tych, którzy opowiedzieli się przeciwko sprzedaży MPEC-u wystarczyłaby więc do odwołania prezydenta.
Wwyborach zagłosowało na niego prawie 65 tys. osób. W referendum w sprawie MPEC-u wzięło udział 59 tys. białostoczan. Prezydent ma się więc czego bać?
- Z całą pewnością. Wyniki referendum pokazały, że jest grupa białostoczan, która jest zdolna odwołać prezydenta.
Dlaczego więc na karcie do głosowanie nie pojawiło się trzecie pytanie: Czy jesteś za odwołaniem Tadeusza Truskolaskiego?
- Na jednej z debat, inicjatorzy referendum powiedzieli, że nie to było ich celem. Niemniej, taki a nie inny wynik głosowania powinien być ostrzeżeniem zarówno dla Tadeusza Truskolaskiego, jak i lokalnych struktur PO. Prezydent robi bowiem wszystko, by jego partia przegrała wybory. Ato on był przecież jej lokomotywą wyborczą.
Może prezydent naprawdę wierzy w to, że ci którzy nie poszli na referendum popierają zarówno jego, jak i PO?
- Jego reakcja na wyniki wyborów świadczy o tym, że jest tak w rzeczywistości. Oznacza to, że w najbliższym otoczeniu prezydenta nie ma nikogo kto zrozumiałby procesy społeczne i chciał mu je wyjaśnić. Amoże doradcy są, a prezydent nie chce słuchać?
Albo doradcy potrafią tylko przytakiwać?
- Być może. Wkońcu Tadeusz Truskolaski jest ich pracodawcą. Dlatego też poleciłbym mu lekturę "Księcia“ Machiavelliego. Jest tam mowa o tym, że mądry władca potrzebuje głosów krytycznych, których nie powinien odbierać personalnie. Chodzi przecież o dobro miasta.
Na zorganizowanie referendum wydano 360 tys. zł. Czy można uznać, że pieniądze te poszły w błoto?
- Myślę, że nie. Warto było wydać te pieniądze chociażby po to, by ludzie uświadomili sobie, że mają realną siłę głosu. Gdybym był złośliwy, to powiedziałbym, że 360 tys. zł to jeden prezydencki bal mniej.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?