Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziewczynka przez tydzień tułała się po puszczy

Helena Wysocka [email protected]
Karina po tygodniowej tułaczce w lesie spędziła w szpitalach – suwalskim, gdyńskim i białostockim – prawie pół roku. Dziś, mimo okaleczonych stóp, bardzo dobrze radzi sobie z chodzeniem. – Rehabilitacja nie jest potrzebna – twierdzi babcia dziewczynki.
Karina po tygodniowej tułaczce w lesie spędziła w szpitalach – suwalskim, gdyńskim i białostockim – prawie pół roku. Dziś, mimo okaleczonych stóp, bardzo dobrze radzi sobie z chodzeniem. – Rehabilitacja nie jest potrzebna – twierdzi babcia dziewczynki. A. Chomicz
W dzień szukała drogi do domu. Nocą spała pod drzewami przykryta liśćmi, piła wodę z kałuży i jadła roślinki. Dziś powoli zapomina o horrorze, jaki przeżyła.

Karina, bo o niej mowa, ma też problem. Ortopedyczne buty, które zalecili lekarze są zdecydowanie za duże i ich nosy zakręciły się do góry. - Wygląda jak klaun, ale radzi sobie jakoś - twierdzą krewni. - Najważniejsze, że powoli zapomina o tym, co przeszła.
Sąsiedzi dodają, że dziewczynka musi poradzić sobie nie tylko z butami, ale też z tęsknotą za matką. Ta, od paru miesięcy przebywa w Niemczech. Podjęła się tam pracy w gospodarstwie.
Ma wrócić za pół roku.

- Dziećmi zajmują się dziadkowie i ojciec - mówi Tomasz Tomaszewski, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Augustowie. - Pomagamy im, jak tylko możemy.

Szukali w lasach, studniach i bagnach
Karina dziś ma 12 lat i mieszka w niewielkiej, położonej na skraju Puszczy Augustowskiej, wsi Rzepiski. Dwa lata temu była bodajże najbardziej rozpoznawalnym dzieckiem w kraju. Jej historia poruszyła serca milionów.

W połowie października 2010 r. Karinka zaginęła. Po powrocie ze szkoły zjadła obiad, założyła bluzę w czarną kratę i pobiegła do lasu. Ten zaczynał się po drugiej stronie piaszczystej drogi. Dziewczynka chciała uzbierać grzybów. Na obiad i dla zabawy. Uczyła się na nich liczyć. Do piętnastu szło jej gładko.

Kilka godzin później nieobecność dziecka zauważyli rodzice. Za oknem już ciemniało, zaalarmowali więc miejscową policję, a ta rozpoczęła poszukiwania. Funkcjonariusze, wspólnie ze strażakami i rolnikami z okolicznych wsi, przez cztery dni przeczesywali pobliskie lasy, łąki i pola. Sprawdzali bagna, rowy melioracyjne, studnie, opuszczone rudery oraz jeziora. W akcji użyto psów tropiących, kamer termowizyjnych, helikopterów, a nawet prywatnego samolotu bezzałogowego. Na próżno. Dziecko przepadło, jak kamień w wodzie. Mundurowi zaniechali poszukiwań i skupili się na działaniach operacyjnych. Pojawiły się bowiem podejrzenia, że dziewczynka została uprowadzona, a może nawet zamordowana.

- Szanse na to, że żyje są coraz mniejsze - przyznawali policjanci. - Tym bardziej, że jest zimno, a dziecko cierpi na padaczkę. Wyszło z domu bez lekarstw... No ale będziemy szukać do skutku - zapewniali.

Sześć dni później jadący krajową ósemką mężczyzna zauważył idącą poboczem wychudzoną dziewczynkę. Była około pięciu kilometrów od domu, brudna i wyczerpana. W ręku trzymała niewielkie, ulubione wiaderko. To samo, z którym wyszła niemal tydzień wcześniej z domu.
10-letnia Karina najpierw trafiła do suwalskiego, a później gdyńskiego szpitala. W tym drugim okazało się, że w odmrożone stopy wdała się gangrena. Trzeba było amputować palce. Przeszła dwie operacje.

Z pomocą dziecku pośpieszyło Stowarzyszenie Inicjatyw Społeczno-Gospodarczych im. Króla Zygmunta Augusta w Augustowie. Działacze uruchomili specjalne konto.
- Chcemy zebrać pieniądze przynajmniej na rehabilitację - tłumaczył Krzysztof Anuszkiewicz, prezes organizacji. - Rodzina od kilku lat pozostaje na garnuszku pomocy społecznej, w tym domu liczy każdy grosz. Karina ma dziewięcioro rodzeństwa!
Równocześnie zbiórkę pieniędzy przeprowadzała matka chorej dziewczynki. Datki przeznaczała na bieżące potrzeby.

- W naszej ocenie wydatki nie zawsze były uzasadnione - mówił Tomaszewski z ośrodka pomocy społecznej . - Nie podpisujemy się pod apelem tej kobiety o pomoc. Zachęcamy wszystkich, by wpłacali pieniądze tylko na nasze konto.

Prokurator szukał winnych
Sprawą Kariny zainteresowali się augustowscy prokuratorzy. Postępowanie było prowadzone w dwóch kierunkach. Śledczy sprawdzali przede wszystkim, czy dziewczynka nie była przez kogoś przetrzymywana. Tym bardziej, że w opinii lekarzy mogła nocować wśród zwierząt. Świadczyły o tym bakterie znalezione na jej ciele.

Prokuratorzy ustalali także to, czy opieka nad dzieckiem jest właściwie sprawowana. Rodzice już wtedy mieli ograniczone prawa. Pojawiły się podejrzenia, że dzieci zostaną im odebrane.
Kilka miesięcy później oba postępowania zostały umorzone. Karina opowiedziała, że przez niemal tydzień błąkała się po lesie. W dzień szukała drogi powrotnej do domu. Nocą spała pod drzewami, przykrywała się liśćmi. Piła wodę z kałuży, jadła jakieś roślinki.
Matce dziewczynki natomiast nie udało się zarzucić niedbalstwa. Gospodarstwo znajduje się na ścianie lasu, dzieci codziennie bawiły się między drzewami.

- Na wsi to normalne - broniła się kobieta. - Nie mogę bez przerwy bawić się z dziećmi, ponieważ mam też inne obowiązki.

Poza tym, nie wysyłała córki do puszczy. Tyle tylko, że straciła ją na kilka minut z oczu.
Umorzeniem zakończyło się też postępowanie w sprawie ewentualnego błędu, którego mieli dopuścić się suwalscy lekarze. Skąd takie podejrzenie? W ocenie fachowców z gdyńskiego szpitala, Karina zbyt późno trafiła do specjalistycznej placówki. Dlatego trzeba było ją okaleczyć, czyli amputować palce obu stóp. Prokuratorzy zlecili biegłym opracowanie opinii, ale ci nie potwierdzili stawianych medykom zarzutów.

Chodzi na skraj lasu
Dom, w którym mieszka Karina jest wysoki i obdarty z tynku. Ze starymi oknami i betonowymi, pełnymi bruzd schodami. Budynki gospodarcze są w jeszcze gorszym stanie. Dwa lata temu ogień strawił część dachu na murowanym chlewie. Na odbudowę brakuje pieniędzy. Zresztą, dach właściwie nie jest potrzebny. Rodzice Kariny nie hodują żadnych zwierząt.
- Teraz młodzi żyją inaczej, wygodniej - macha ręką babcia Kariny. - Ja do tego się nie mieszam.

W dużej, zimnej kuchni stoi inwalidzki wózek. Dziewczynka jeździła nim trochę tuż po powrocie ze szpitala. Teraz sprzęt tylko wadzi. - Biega na własnych nogach - śmieje się staruszka. - Jak się rozpędzi, to i zdrowy nie może jej dogonić.
Dwunastolatka uczy się w augustowskiej szkole. Dojeżdża tam gminnym busem. Wraca tak samo. Marzy o tym, by być pielęgniarką. Póki co, pomaga w domu, a od kilku tygodni chodzi na... grzyby.

- Nie zabłądzę - zapewnia Karina. - Szukam tylko na skraju, żeby widzieć dom i babcię.
Czego rodzinie potrzeba? - Mam wrażenie, że spokoju - uważa Tomaszewski.
Prezes stowarzyszenia dodaje, że na koncie Kariny są jeszcze pieniądze ze zbiórki. Około trzech tysięcy złotych. - Czekają na czarną godzinę - żartuje rozmówca. - Mam nadzieję, że szybko nie nadejdzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna