Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Renata Przygodzka, wiceprezydent Białegostoku: Dam radę

Aneta Boruch
Wielokrotnie przekonałam się, że im więcej mam obowiązków, tym bardziej jestem zorganizowana - mówi Renata Przygodzka, wiceprezydent Białegostoku
Wielokrotnie przekonałam się, że im więcej mam obowiązków, tym bardziej jestem zorganizowana - mówi Renata Przygodzka, wiceprezydent Białegostoku Anatol Chomicz
Moim marzeniem jest sprawić, by Białystok rzeczywiście stał się miastem rozpoznawalnym i żebyśmy nie spotykali się już z komentarzami, że u nas po ulicach krążą białe niedźwiedzie - mówi Renata Przygodzka, wiceprezydent Białegostoku.

Kurier Poranny: Rozejrzała się już Pani w magistracie?

Prof. Renata Przygodzka: Na razie tylko na czwartym piętrze u pana prezydenta i piątym, na którym ciągle się jeszcze gubię, czyli tam, gdzie urzędują jego zastępcy. Zakładam, że pan prezydent będzie uprzejmy i przedstawi mnie dyrektorom departamentów i kierownikom biur, za które będę odpowiedzialna jako wiceprezydent.

Ten krok wymagał od Pani niełatwych decyzji, w tym pożegnania z prestiżowym Uniwersytetem Jagiellońskim.

- Tak, to prawda. Ale myślę, że nie powinnam również ukrywać, że moje zatrudnienie w Krakowie było kontraktowe, na czas określony. To oznaczałoby, że gdy skończy się mój kontrakt, to skończy się moja praca, bo władze Uniwersytetu Jagiellońskiego podjęły decyzję o niezatrudnianiu pracowników naukowych na drugich etatach. Chociaż ogłoszono konkurs na stanowisko profesora już na pierwszym etacie i byłam bardzo do niego zapraszana. Rozważałam nawet przez jakiś moment tę ofertę. Nie ukrywam, że była bardzo nęcąca. Ale byłaby to dużo większa rewolucja w życiu, przede wszystkim dla dzieci, bo oznaczałaby konieczność przeniesienia się do Krakowa.

Na Uniwersytecie w Białymstoku stracę posadę prodziekana. Obecna kadencja kończy się w sierpniu tego roku i nie wiem, jaka byłaby następna decyzja dziekana. Zatem nie było pewności, że prodziekanem mogłabym zostać na kolejną kadencję.

Doszło do ciekawego obrotu spraw: do tej pory na Uniwersytecie w Białymstoku była Pani szefem prezydenta, teraz role się odwrócą.

- Tak naprawdę szefem na uczelni jest dziekan i pan rektor. Wiadome jest, że jako prodziekan do spraw nauki koordynowałam osiągnięcia naukowe jednostki, której przewodzi pan prezydent. Relacje w pracy układały się nam poprawnie. Nigdy nie miałam zastrzeżeń do pracy prezydenta, mam nadzieję, że on również nie będzie ich miał do mojej pracy.

Jaka Pani jest w pracy?

- Bardzo wymagająca, przede wszystkim od siebie ale także od innych. Lubię uczciwe relacje. Jestem odpowiedzialna, jak mówię: a, to mówię też b, czyli jestem konsekwentna. Ale potrafię też przyznać się do błędu i śmiać się sama z siebie.

Wśród obowiązków przypadła Pani m.in. wrażliwa społecznie działka, jaką jest mienie komunalne. Jakie ma Pani pomysły na działanie w tej sferze?

- Nikt nagle nie wybuduje większej ilości mieszkań, ale można starać się bardziej racjonalnie zarządzać tymi, które są. I przyglądać się sytuacji poszczególnych rodzin, czyli oceniać czy i na ile ci, którzy mają dostęp do takich mieszkań, spełniają kryteria. I czy niektóre takie rodziny mogłyby przynajmniej myśleć o próbie znalezienia własnego lokum.

Dla niektórych jest to bardzo wygodny układ, niewielkie czynsze. I to nie jest dobre. Nie ukrywajmy - mieszkanie od gminy jest to bardzo poważne wsparcie. Są rodziny, które nigdy nie pomyślały nawet o posiadaniu własnego mieszkania. I nie ukrywajmy - są rodziny, które nadużywają pomocy publicznej.

A potem okazuje się, że brakuje mieszkań dla tych, którzy naprawdę potrzebują wsparcia, bo w rodzinie pojawiła się choroba czy nie z własnej winy osoby takie znalazły się w trudnej sytuacji życiowej. A jednak podstawowy element bezpieczeństwa każdej rodziny to jest lokum.

Będzie Pani również koordynować współpracę miasta z organizacjami pozarządowymi. Według jakiego klucza zostanie zagospodarowany przeznaczony dla nich budynek przy ulicy św. Rocha 3?

- Bardzo się cieszę z tego zakresu moich obowiązków, bo jestem aktywnym działaczem tego środowiska.

Moim zdaniem trzeba stworzyć taki model współpracy pomiędzy samorządem, a organizacjami, aby rzeczywiście spośród wielu wyłapać te, które działają z misją, ideą i przesłaniem. Bo są i takie, które próbują trochę nadużywać takiej działalności i chcą po prostu na tym zarobić.
Jak zostanie zagospodarowany ten budynek, na razie jeszcze nie wiadomo. Chciałabym zaprosić do rozmowy w tej sprawie pracowników Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych, ale także same organizacje, by wspólnie wypracować założenia dotyczące wykorzystania tego budynku.

Nie wyobrażam sobie sytuacji, że jakaś organizacja znajdzie tam po prostu siedzibę i będzie w niej urzędować, a miasto będzie płacić. Chodzi bardziej o taki model, który będzie też zmuszał organizacje do poszukiwania innych źródeł finansowania.

Jak Pani ocenia dotychczasową promocję miasta? Bo od teraz to Pani będzie się nią zajmować.

- To nie jest łatwe pytanie. Jestem promotorem kilku prac magisterskich, które traktowały o wizerunku miasta, o budowie marki. Miasta, które były opisywane w tych pracach, to były przede wszystkim Kraków, Poznań, Lublin. Nie ukrywam, że aktywność promocyjna tych miasta jest nieprawdopodobna.

No to o czymś świadczy, że tematem takich rozważań nie był Białystok...

- Teraz jedna z moich magistrantek będzie prowadziła badania dotyczące opinii mieszkańców na temat wizerunku Białegostoku i postrzegania go. Dużo się w mieście zmieniło, ale to nie jest efektem promocji tylko zmian w nim zachodzących.

A wiele działań można połączyć z budowaniem wizerunku. Mam na myśli działania kulturalne, poważne imprezy, które mogą wypromować miasto.

A Pani serce bije bliżej Jagiellonii czy może Pozytywnych Wibracji?

- Trudno tak jednoznacznie się określić. Ale myśląc o skutecznej promocji miasta przede wszystkim próbowałabym stworzyć kreatywny zespół, który będzie planował kolejne kroki, działania. Najłatwiejszą metodą jest zlecenie działań na zewnątrz, a przecież niektóre fajne pomysły mogą przychodzić samym urzędnikom.

Myślę, że zaproszę przede wszystkim grupę osób, związanych z kulturą, organizacjami sportowymi, po to, żeby wspólnie stworzyć wizję promowania miasta. Z tego, co wiem temu obszarowi poświęcono niewiele miejsca w strategii rozwoju miasta.

W moim przekonaniu to co już dziś robimy w różnych obszarach, gdyby było spójne, zintegrowane, nakierowane na nieco bardziej medialny odbiór, przyniosłoby miastu o wiele większe korzyści, łącząc przyjemne z pożytecznym. Czyli z jednej strony budując miasto, możemy wbudowywać w to trwałe imprezy, które będą odbywały się cyklicznie i będą wizytówką miasta.
Zorganizowała już Pani swoje życie prywatne w związku z nowym stanowiskiem?

- Pranie będę robić wieczorem i szybko wieszać, a obiad szykować na dwa dni (śmiech).
Dzieci powiedziały: tak, po tym, gdy dowiedziały się jako pierwsze o propozycji, że będę wiceprezydentem. Ta akceptacja oznaczała również przyjęcie wszystkich, nawet tych niezbyt wygodnych, układów, które pojawią się już w trakcie mojej nowej pracy.

Te obciążenia będą, zwłaszcza w tym semestrze z racji dużej ilości zajęć dydaktycznych na uczelni. To oznacza, że będę przychodziła na uczelnię po pracy w urzędzie. Czyli do czerwca będę miała 12-godzinny dzień pracy. Zatem, gdy dzisiaj wstałam rano i uświadomiłam sobie, że już do końca kadencji będę musiała budzić się wcześnie, to trochę smutno mi się zrobiło. Ale pomyślałam też sobie: dam radę!

Zresztą wielokrotnie już się przekonałam, że im więcej mam zajęć, tym lepiej jestem zorganizowana. Do tej pory, pracując na uczelni, byłam bardzo samodzielna. Większość robiłam sama. Teraz zakładam, że kompetentni urzędnicy będą dla mnie podporą i oparciem w pełnieniu obowiązków, które na mnie nałożono.

Natomiast w domu mam cudownie zorganizowaną córkę, która już dzisiaj właściwie przejęła prowadzenie go. Córa jest dla mnie wielką wyręką i wsparciem. Syn jako czternastolatek też jest bardzo samodzielny. Najfajniejsze rozmowy prowadzi się nam w kuchni, kiedy syn uczy się gotować. Fantastycznie robi spaghetti, teraz uczy się robić naleśniki i potrafi już coś, co mi się nigdy w życiu nie udało, czyli obraca je podrzucając patelnią. To takie przyjemne momenty, nasze pięć minut, kiedy po prostu budujemy relacje. Uważam, że to najważniejsze w życiu. Wymaga to czasu i energii, ale uważam, że warto. Bo na prawdziwe, szczere uczucia coraz mniej mamy ostatnio czasu. Ale mam nadzieję, że w tej hierarchii spraw, które pojawią się w związku z nową funkcją, na te rodzinne zawsze znajdę chwilę.

Co Pani prezydent i profesor lubi robić po godzinach?

- Uwielbiam pływać i jeździć na rowerze. Obiecuję sobie od roku, że kupię kijki do nordic walking, ale jakoś jeszcze nie doszłam do sklepu (śmiech).

Wakacje staram się spędzać aktywnie. Moje ukochane góry to Bieszczady. Znalazłam grupę cudownych pasjonatów, moich serdecznych przyjaciół, którzy tak samo je kochają. I od kilku lat lądujemy w Bieszczadach, przeżywając cudowny czas, kiedy schodzimy z Caryńskiej. Mamy wtedy poczucie niesamowitego szczęścia. I chyba Bieszczady kochają nas z wzajemnością, ponieważ co rok mamy przepiękną pogodę, łącznie z temperaturami po 30 stopni.

Uwielbiam też dobrą muzykę, dobrą książkę. Choć ostatnio niestety mam czas na niewiele poza literaturą naukową, ale są momenty kiedy staram się coś przemycać. Na przykład, gdy jeździłam do Krakowa, uwielbiałam momenty, kiedy padała mi bateria w komputerze. Miałam usprawiedliwienie, że nie muszę już pracować i sięgałam z przyjemnością po książkę. Lubię trylogię "Dom nad rozlewiskiem", choć to niekoniecznie ambitna lektura. Ale tego rodzaju książki są bardzo budujące, pozwalają wierzyć w przyszłość. Pozwalają znaleźć optymizm w otoczeniu, które nie zawsze jest optymistyczne. Pokazują, że niezależnie od problemów, które dotykają nas w życiu, możemy budować nową jakość. I ja, pozytywnie zawsze naładowana po tego typu lekturach, wstaję rano i walczę z kolejnym dniem, jak każda kobieta, Matka-Polka, odpowiedzialna za pracę i budowanie rodziny. I robię to z wielką satysfakcją.

Co Pani uważa za swoje największe dotychczasowe osiągnięcie?. A co będzie dla Pani sukcesem w białostockim magistracie?

- Mój największy sukces to moje dzieci. Może to banalne, ale prawdziwe. Tak naprawdę wiem, że to dzięki nim osiągnęłam to, co osiągnęłam. Bo dążenie do budowania bezpieczeństwa dzieci motywowało mnie do kolejnych działań w moim życiu.

Z kolei sukces zawodowy to moja samodzielność zawodowa. Co prawda nie jest to jeszcze pełne, bo nie ukrywam, że moim marzeniem jest uścisk dłoni prezydenta, ale tym razem już nie miasta tylko kraju w związku z profesurą belwederską. Byłoby to dopełnienie całej ścieżki kariery. I taki miałam plan, jeszcze zupełnie niedawno, że do pięćdziesiątki to mi się uda. Nie wiem czy teraz mi się to trochę nie odwlecze w czasie. No, ale coś za coś.

Natomiast jeśli chodzi o urząd, to moim marzeniem jest sprawić, by Białystok rzeczywiście stał się miastem rozpoznawalnym i żebyśmy nie spotykali się już z komentarzami, że u nas po ulicach krążą białe niedźwiedzie.

Marzyłoby mi się, żeby o Białymstoku usłyszeli wszyscy nie tylko przy okazji sukcesów Jagiellonii, ale też np. osiągnięć naszego Teatru Lalek, Filharmonii czy imprez kulturalnych. Poza tym chciałabym, aby ktoś kiedyś stwierdził: kurczę, to dobrze, że postawiono na kobietę.

Czytaj e-wydanie »Lokalny portal przedsiębiorców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny