Prof. dr hab. Agnieszka Borzuchowska
Prof. dr hab. Agnieszka Borzuchowska
Profesor Agnieszka Borzuchowska, emerytowany Kierownik Zakładu Medycyny Rodzinnej i Pielęgniarstwa Środowiskowego Akademii Medycznej w Białymstoku, urodziła się 7 lipca 1933 roku w Szudziałowie. W latach 1961-1988 pracowała w Klinice Chorób Zakaźnych AMB, a następnie w latach 1988-2003 kierowała Zakładem Medycyny Rodzinnej i Pielęgniarstwa Środowiskowego AMB. Zaangażowała się w rozwój nowej dziedziny - medycyny rodzinnej. Widziała w niej szansę na medycynę holistyczną, ukierunkowaną na człowieka, z bliską relacją między lekarzem a pacjentem. Uhonorowana Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, odznaką "Za wzorową pracę w Służbie Zdrowia", Medalem Komisji Edukacji Narodowej. Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce wyróżniło Panią Profesor tytułem honorowego członka. W 2000 roku została laureatką trzeciej edycji Złotych Kluczy Kuriera Porannego, w kategorii "działalność społeczna".
Profesor Agnieszka Borzuchowska zmarła 14 grudnia, we własnym mieszkaniu. Jej śmierć była zaskoczeniem i dla znajomych, i dla najbliższej rodziny pani Agnieszki.
- Nie chorowała, na nic się nie skarżyła - wspomina jej brat, Janusz Borzuchowski. - Dosłownie w przeddzień ustalaliśmy termin wizyty u okulisty, bo Agnieszka chciała wymienić szkła w okularach na mocniejsze.
Kiedy 14 grudnia brat nie mógł od rana dodzwonić się do siostry, pojechał razem z żoną do jej mieszkania.
- W pierwszej chwili myślałem, że Agnieszka śpi - opowiada. - A ona już nie żyła. Odeszła spokojnie.
Zawsze pogodna
Każdy, kto znał Agnieszkę Borzuchowską, wspomina ją jako osobę uśmiechniętą, obdarzoną dużym poczuciem humoru. Do siebie i swojej ułomności podchodziła z dużym dystansem. Bardzo poważnie natomiast traktowała wszystko, co związane było z jej pracą. Pacjenci oraz praca na białostockiej Akademii Medycznej (później dopiero przemianowanej na Uniwersytet Medyczny) - to było jej życie, prawdziwe powołanie.
Janusz Borzuchowski pamięta swoją siostrę jako osobę od dziecka zmagającą się z ograniczeniami fizycznymi, bez słowa skargi poddającą się nie zawsze najlepiej prowadzonej rehabilitacji.
- Pamiętam, jak nasza mama, walcząc z jej deformacją kręgosłupa, zmuszała Agnieszkę do spania w gorsecie ortopedycznym. W końcu Agnieszka z niego wyrosła, ale i tak musiała w nim spać, co tylko potęgowało jej cierpienia.
Nawet dwie poważne operacje kręgosłupa, które Agnieszka Borzuchowska w młodości przeszła w szpitalu w Konstancinie, w jej opowieściach nie wiązały się z bólem. Taka już była: we wszelkich aspektach życia dostrzegała same pozytywy.
- Agnieszka bagatelizowała swoje kalectwo, należała do harcerstwa, jeździła na obozy - opowiada Janusz Borzuchowski. - Drwiny i kpiny, bo dzieci potrafią być okrutne w stosunku do kogoś, kto wygląda inaczej niż wszyscy, przyjmowała z pobłażliwym uśmiechem, jakby nie jej dotyczyły.
Powołanie: pomagać innym
Po maturze Agnieszka Borzuchowska zdała egzamin na wydział lekarski Akademii Medycznej w Białymstoku. Studia skończyła w 1958 roku. Jej pierwsza praca, to pogotowie ratunkowe i szpital w Sokółce. Jednak już w 1961 roku znalazła się w Klinice Chorób Zakaźnych AMB, gdzie nieprzerwanie pracowała do 1988 roku.
- To wtedy poznała ojca Edwarda Konkola, który w tamtym okresie zajmował się narkomanami - wspomina szwagierka, Halina Borzuchowska. - Agnieszka przyjmowała podopiecznych ojca Edwarda, nosicieli HIV lub chorych na AIDS.
Nazwisko Agnieszki Borzuchowskiej można tez znaleźć w raportach Służby Bezpieczeństwa pochodzących z lat stanu wojennego.
- Pani profesor była nieoceniona w tamtych czasach - mówi Stanisław Marczuk. - Nie tylko leczyła a nawet przyjmowała do szpitala ukrywających się działaczy Solidarności. Bardzo aktywnie włączyła się w pomoc przy rozdzielaniu darów płynących wtedy do Polski z Zachodu.
Wiedza i kompetencje Agnieszki Borzuchowskiej przydawały się szczególnie wtedy, gdy przychodził transport leków.
- Pani Agnieszka była duszą i siłą napędową grupy osób, które zajmowały się segregacja i rozdziałem medykamentów - wspomina Marczuk.
Ma w swoim archiwum zdjęcia ze spotkania przy ognisku, gdzieś w lesie nie opodal Białegostoku. Jest na nich Agnieszka Borzuchowska w otoczeniu białostockich działaczy solidarnościowego podziemia oraz gości z Francji - związkowców z regionu Poitiers, którzy organizowali i nielegalnie przemycali dary do Białegostoku.
Jak druga mama
- Mnie i moją siostrę ciocia Agnieszka rozpieszczała niesamowicie - mówi Barbara, córka Janusza Borzuchowskiego. Przyleciała z Waszyngtonu specjalnie na pogrzeb pani Agnieszki. - W domu pogrzebowym podchodzili do nas znajomi cioci i mówili: "O, myszonki bezogonki". Ciocia tak nas nazywała.
Kiedy rodzice nie chcieli czegoś kupić - wiadomo było, że kupi ciocia Agnieszka. Nawet kiedy Basia - już jako dorosła osoba - rozbiła cioci samochód, nie usłyszała żadnych wymówek i pretensji.
- Dobra materialne nie miały dla niej znaczenia. Dzieliła się chętnie tym co ma z każdym potrzebującym.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?