Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niespotykana para. Kaczka i gęś zniosły jajka

Janka Werpachowska
Para - kaczka i gęś
Para - kaczka i gęś Michał Radziszewski/ OTOP
W Poczopku, w którym siedzibę ma Nadleśnictwo Krynki, istnieje od kilkunastu miesięcy przytulisko dla rannych ptaków. Przynoszą je mieszkańcy okolicznych wsi, przywożą białostoczanie. Ponad 50 udało się wyleczyć. Po rehabilitacji wróciły do swojego środowiska. Kilkanaście zostanie tu na zawsze.
Nadleśniczy Waldemar Sieradzki mógłby o ptakach opowiadać w nieskończoność. Marzy, aby do podlaskich lasów wróciły gatunki już prawie nieobecne, które
Nadleśniczy Waldemar Sieradzki mógłby o ptakach opowiadać w nieskończoność. Marzy, aby do podlaskich lasów wróciły gatunki już prawie nieobecne, które przegrały z cywilizacją. Wojciech Oksztol

Nadleśniczy Waldemar Sieradzki mógłby o ptakach opowiadać w nieskończoność. Marzy, aby do podlaskich lasów wróciły gatunki już prawie nieobecne, które przegrały z cywilizacją.
(fot. Wojciech Oksztol)

Ktoś przywiózł do Azylu dla Ptaków przy warszawskim ogrodzie zoologicznym poranioną kaczkę i gęś. Razem z ptakami przekazał historyjkę, bardzo chwytliwą, bo nawet Teleekspres się zainteresował tym przypadkiem. Podobno był to kaczor zakochany w gęsi. Jego uczucie było tak silne, że nie wahał się szarżować na psa, który atakował jego wybrankę. W rezultacie oba ptaki zostały poranione - kaczor bardziej. Tę historię poznała cała Polska, dzięki telewizyjnej relacji.

Dyrektor warszawskiego zoo, Andrzej Kruszewicz, przywiózł nietypową parę do Poczopka. Bo cóż po zwykłym drobiu domowym warszawskiemu ogrodowi zoologicznemu. A na wsi będą u siebie.

- Dopiero kiedy ptaki trafiły do nas, prawda wyszła na jaw - śmieje się nadleśniczy Waldemar Sieradzki.
Fachowcy z Poczopka uwierzyli fachowcom z warszawskiego zoo. Ale kiedy w gniazdach zajmowanych przez tę nietypową parkę znaleziono jajka i kacze, i gęsie, okazało się, że to nie miłość, a przyjaźń. I na dodatek babska.

- Ptaki, całe i zdrowe, żyją tu z nami od kilku tygodni. Rzeczywiście są nierozłączne. Mają swoją własną zagródkę.

Mamy dług wobec dzikiej przyrody

Pomysł stworzenia Ptasiego Azylu w Poczopku zrodził się w głowie Waldemara Sieradzkiego trzy lata temu.

- Ale okazało się, że to nie był dobry czas na takie inicjatywy. Szudziałowscy radni uznali, że ośrodek będzie się znajdował zbyt blisko gospodarstw i że będzie stanowił zagrożenie dla drobiu. Bo wtedy jeszcze na hasło "ptak" od razu rodziło się pierwsze skojarzenie: ptasia grypa - mówi nadleśniczy. - Pomysł upadł. Jednak w okolicy a także w miastach naszego województwa często znajdowane są ranne, kontuzjowane ptaki. Samo życie sprawiło, że od kilkunastu miesięcy mamy tu, na terenie nadleśnictwa, kilka wolier, w których kurują się ptaki po wypadkach. Chociaż to nie jest jeszcze szczyt marzeń, jeśli chodzi o warunki, mamy całkiem niezłe wyniki. A fakt, że niektórzy ptasi pacjenci z warszawskiego zoo są transportowani do nas, żeby tutaj dochodzić do zdrowia i przystosowywać się do powrotu do swojego naturalnego środowiska, też o czymś świadczy.

Dyrektor warszawskiego zoo, doskonały ornitolog Andrzej Kruszewicz, chętnie podsyła swoich pacjentów do Poczopka.

- To jest bardzo owocna współpraca, bo ja zawsze mogę liczyć na pomoc i dobrą, fachową poradę ze strony pana Kruszewicza - mówi Waldemar Sieradzki. - Ba, dopóki nie poznałem lekarza weterynarii i jednocześnie ornitologa Dariusza Poznańskiego z Białegostoku, to ptaki wymagające operacji, na przykład amputacji skrzydła, transportowaliśmy do Warszawy, do dyrektora Kruszewicza. A na nasze tereny dzięki niemu trafiło piętnaście pustułek, kilkanaście sów uszatych, myszołowy, jastrzębie, gołębie grzywacze. Żyją gdzieś teraz w okolicy.

Każdy ptak, opuszczający przytulisko w Poczopku - tak chętnie mówi o tym miejscu nadleśniczy Sieradzki, zostaje zaobrączkowany, żeby wiadomo było, skąd pochodzi i jaka jest jego historia.
Ratowanie zwierząt dziko żyjących to zagadnienie, które budzi kontrowersje wśród przyrodników, leśników i ekologów. Są tacy, którzy twierdzą, że należałoby pozostawić wszystko naturze. Że w przyrodzie musi być selekcja naturalna: osobnik chory lub ranny albo się wyliże, albo nie.

- A ja uważam inaczej - mówi Waldemar Sieradzki. - Selekcja naturalna to może była, ale bardzo dawno temu. Odkąd my, z naszą cywilizacją, brutalnie ingerujemy w przyrodę, odtąd już nie ma mowy o selekcji naturalnej. I jeżeli ptak rozbija się o przewody wysokiego napięcia lub zostaje potrącony przez samochód, to naszym obowiązkiem jest mu pomóc. Wyleczyć i przywrócić środowisku. A jeżeli z naszej winy stał się kaleką do końca życia, to musimy mu zapewnić godne bytowanie w warunkach niewoli.
Dotychczas w Poczopku zdrowie odzyskało około pięćdziesięciu ptaków - te wróciły do swojego naturalnego środowiska. Obrażenia około dziesięciu pacjentów okazały się zbyt poważne, aby ptaki w pełni odzyskały siły. Są zdrowe, ale niepełnosprawne. W naturze by zginęły. Dlatego rezydują w wolierach przy nadleśnictwie. Mają tu zapewnioną dobrą opiekę do końca swoich dni.

Powstaje ptasi raj

Po pierwszej nieudanej próbie stworzenia szpitala i sanatorium dla rannych dzikich zwierząt nadleśniczy Sieradzki wcale nie zrezygnował ze swojego pomysłu. Ponieważ nadleśnictwo Krynki przejęło kiedyś od Agencji Rynku Rolnego atrakcyjne tereny w okolicach miejscowości Studzionka, postanowił, że właśnie tam powstanie ptasi azyl.

- Jest już oficjalnie zatwierdzony projekt i nazwa: Ośrodek Rehabilitacji Ptaków i Małych Ssaków. A lokalizacja jest wręcz symboliczna: kilkaset metrów dalej prorok Ilja budował swój raj na ziemi, miasto Wierszalin.

To dzięki temu bliskiemu sąsiedztwu z magicznym miejscem, udało się Waldemarowi Sieradzkiemu namówić Piotra Tomaszuka, aby właśnie tam wystawił we wrześniu widowisko plenerowe odnoszące się do wydarzeń sprzed lat: kariery i upadku proroka Ilji i miasta Wierszalin.

- Liczę na to, że będzie to prawdziwe wydarzenie artystyczne, że duch miejsca sprawi, iż artyści z Teatru Wierszalin zechcą tu wrócić za rok i w następnych latach - marzy Waldemar Sieradzki.
Generalna Dyrekcja Lasów Państwowych bardzo przychylnie potraktowała projekt nadleśniczego Sieradzkiego. A pieniądze na jego realizację się znalazły w Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i w Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska w Białymstoku.

- Bez tych instytucji nie byłoby o czym marzyć - przyznaje Waldemar Sieradzki. - To jest zbyt małe przedsięwzięcie, żeby występować o fundusze unijne. Chociaż nie wykluczam, że w przyszłości napiszę większy projekt, bo marzy mi się ośrodek, który nie tylko będzie leczył ptaki i drobne ssaki, ale też będzie się zajmował przywracaniem do naszego ekosystemu gatunków, które powoli znikają, a nawet takich, których praktycznie już się tu nie spotyka.

Powstający w Studzionce Ośrodek Rehabilitacji Ptaków i Małych Ssaków to nie jest bardzo kosztowna inwestycja. Budynki, na bazie których będzie funkcjonował, istnieją. Stworzenie profesjonalnego gabinetu lekarskiego, z izbą przyjęć, z salką operacyjną - to będzie koszt około osiemnastu tysięcy złotych. Budowa nowych wolier pochłonie z pięćdziesiąt tysięcy.

- Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska sfinansuje zakup profesjonalnego ambulansu, przystosowanego do transportu dzikich ptaków - mówi Waldemar Sieradzki. - Być może koszt utworzenia gabinetu lekarskiego wydaje się niski, ale to dzięki temu, że nie ma potrzeby wyposażać go w bardzo drogi sprzęt diagnostyczny. Kiedy będzie trzeba, to z aparatu rentgenowskiego czy usg skorzystamy w którejś z lecznic w Białymstoku. Nam jest potrzebny przede wszystkim dobry sprzęt chirurgiczny. Są już pewne ustalenia z Uniwersytetem Medycznym w Białymstoku, że za niewielką cenę będziemy mogli odkupić narzędzia chirurgiczne, wycofywane z klinik. One są w bardzo dobrym stanie, ale, jak na potrzeby nowoczesnego szpitala, może już przestarzałe. Dla nas będą idealne.
Dzisiaj nadleśniczy najbardziej się cieszy z tego, że ośrodek już powstaje, ruszy może nawet w czerwcu. I że nareszcie będzie miał własnego lekarza weterynarii, który doskonale zna się na anatomii ptasich pacjentów i wie, jak z nimi postępować.

- Darek Poznański już teraz bardzo nam pomaga, ale w Studzionkach będzie naszym nadwornym weterynarzem - obiecuje Sieradzki.

Edukować trzeba nie tylko dzieci

Po łące między dwoma stawami a budynkiem nadleśnictwa spaceruje stadko bocianów. Któryś podskakuje, próbuje zerwać się do lotu - ale nic z tego. Jedno skrzydło go nie słucha.
- Te bociany to najliczniejsza grupa rezydentów w Poczopku. Odkąd białostocki Akcent Zoo przestał przyjmować boćki, które z różnych przyczyn nie odleciały jesienią, wszystkie trafiają do nas. Ale co do niektórych to mam podejrzenia, że im się już nie chce nas opuszczać. Mogłyby odlecieć, ale po co, kiedy tu mają dach nad głową i wikt - śmieje się nadleśniczy.

Bociany w Poczopku mają zegarki w brzuchu. Doskonale znają pory karmienia. Kiedy pracownik odpowiedzialny za to trochę się spóźnia, boćki przychodzą do budynku nadleśnictwa i zaglądają do pomieszczeń, jakby chciały zapytać, co się dzieje.

- A jeden kładzie się na środku placu przed nadleśnictwem, rozkłada skrzydła i syczy, jak głodne bocianie pisklę w gnieździe - opowiada nadleśniczy.

Na słupie przy drodze obok nadleśnictwa widać zamieszkałe bocianie gniazdo.
- Dwa lata czekaliśmy, żeby wprowadzili się tu lokatorzy - opowiada Waldemar Sieradzki. - Wreszcie w tym roku jakaś parka się zdecydowała. Wzbudziły wielkie zainteresowanie naszych bocianów-rezydentów. Towarzyszyły im podczas zbierania budulca na gniazdo. A przybysze, przecież w pełni zdrowe i sprawne ptaki, szybko zorientowały się, że tutaj dają jeść za darmo. Więc wplątują się w stadko naszych podopiecznych i podbierają im jedzenie.

Na zarybionych stawach pływają trzy łabędzie. Żaden z nich nie lata - i już nigdy nie poleci. Ale jeden wygląda naprawdę dziwnie: jest krzywy, płynie po gładkiej tafli wody bokiem, jakby podwiewał go wiatr.
- Ten krzywy łabędź miał złamany kręgosłup. W warszawskim zoo przeszedł operację, która uratowała mu życie, ale sprawności nie przywróciła. Na wodzie radzi sobie całkiem dobrze.

Do Poczopka rocznie przyjeżdża około 30 tysięcy turystów. Zwiedzają Silvarium - czyli rozległy park leśny z pięknymi okazami głazów oraz lokalnej flory, małe muzeum z wypchanymi ssakami i ptakami, ale też przeszklonym ulem, w którym przez cały rok można obserwować życie pszczół. A jest tu też jedyne w Polsce, a kto wie, czy nie w Europie, mrowisko za szkłem, tak skonstruowane, że oglądający widzi jego przekrój, z korytarzami i komorami. A żyjące w nim mrówki mogą wychodzić na zewnątrz, nie są uwięzione w szklanej klatce.

Ptaki w wolierach nie są na pokaz.

- Ale już w Studzionce to się może zmienić - mówi nadleśniczy Sieradzki. - Ptaki leczone na pewno będą miały zapewniony święty spokój, bo stres nie pomaga w dochodzeniu do zdrowia. Ale rezydenci mogą zamieszkać w wolierach, które będą udostępniane zwiedzającym.

Waldemarowi Sieradzkiemu marzy się wybudowanie w Studzionce wielkiej, kopulastej woliery, w której zgromadziłby okazy wszystkich gatunków sów, żyjących w Polsce. Taka sowia arka Noego, na której pokładzie znalazłoby się dziewięć ptasich par.

I chciałby się zająć przywracaniem naszemu krajobrazowi tak pięknego ptaka, jak cietrzew. Albo marzą mu się sokoły wędrowne, które wrócą do lasu. Bo na razie opuściły go - wolą mieszkać na kościelnych wieżach albo na gzymsach drapaczy chmur w miastach.

Nadleśniczy Sieradzki mógłby o swoich ptakach mówić w nieskończoność. Widać, że ich los leży mu na sercu.

- A jak można poprawić los zwierząt? - zadaje pytanie i zaraz sam na nie odpowiada: - Tylko poprzez edukację. Adresowaną w pierwszym rzędzie do dzieci, oczywiście. Ale to nieprawda, że dorośli mają już swoje nawyki i żadna edukacja im nie pomoże. Tu, w Poczopku, obserwuję zupełnie co innego.
I opowiada, jak to kiedyś podsłuchał jednego ze swoich pracowników, przemawiającego podczas karmienia do bociana: - No nie pchaj się, tobie też wystarczy. Widzisz, że ten jest od ciebie słabszy, daj mu spokojnie zjeść. Mówię ci, nie pchaj się, bo oberwiesz. No nie bój się, nie oberwiesz. Ale musisz poczekać.

- Ta scenka była dla mnie i zaskoczeniem, i sygnałem, że praca przy dzikich, zdanych tylko na naszą łaskę i niełaskę ptakach może zmieniać ludzi - mówi Waldemar Sieradzki. - Bo to był prosty chłopak, z którejś z okolicznych wsi. I jak tu zaczął pracować, to się prawie w czoło pukał, że komuś się chce tyle czasu poświęcać zwierzętom. A tu nagle taka odmiana. Tak sobie myślę, że może dzięki temu, jak taki chłopak wróci z pracy do domu, to już nie kopnie psa.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny