Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nauczycielka ze Studzianek chce zmieniać wieś

Julita Januszkiewicz
Nigdy nie czułam się gorsza z tego powodu, że mieszkam na wsi. Zawsze marzyłam, żeby moja mała ojczyzna wyglądała inaczej, ładniej, by żyło się tutaj lepiej - mówi Mirosława Bezdziel.
Nigdy nie czułam się gorsza z tego powodu, że mieszkam na wsi. Zawsze marzyłam, żeby moja mała ojczyzna wyglądała inaczej, ładniej, by żyło się tutaj lepiej - mówi Mirosława Bezdziel. Fot. Julita Januszkiewicz
Założyła świetlicę, zespół ludowy, pisze projekty, zdobywa unijne pieniądze. W nagrodę pojedzie do Europarlamentu w Brukseli. Lubię swoją wieś, chcę, żeby tu się dobrze żyło - mówi Mirosława Bezdziel.

Nagroda jest za aktywną działalność w organizacjach pozarządowych. Mirosława Bezdziel zajęła pierwsze miejsce w województwie podlaskim. - Jestem zaskoczona tym wyróżnieniem. Ja skromna, wiejska nauczycielka mam jechać do Brukseli - dziwi się.

A wyjeżdża już w sobotę. Niepozorna, filigranowa blondynka. Nigdy nie marzyła o wielkiej karierze ani wyjeździe z rodzinnej miejscowości. Nieraz proponowano jej posadę w prywatnych, renomowanych i białostockich szkołach.

Chciała zmian

Odmawiała. Bo jak mówi, nie chce zostawić ukochanej szkoły w Studziankach.
- Nigdy też nie czułam się gorsza z tego powodu, że mieszkam na wsi. Wychowałam się w tym środowisku. Zawsze marzyłam, by moja mała ojczyzna wyglądała inaczej, ładniej, by żyło się tutaj lepiej - mówi zdecydowanie Mirosława Bezdziel.
Wpadła więc na pomysł, by założyć “Towarzystwo Krzewienia Kultury LOTOS". Była połowa lat 90. Organizacje pozarządowe były jeszcze w powijakach. Oprócz papierkowej roboty, pani Mirosława musiała przekonać do swojego pomysłu ludzi. I to było najtrudniejsze.
- Czułam ich nieufność. Podejrzewano mnie, że wszystko robię dla pieniędzy i własnych korzyści - opowiada.

Dba o ekologię

Studzianki to typowo podbiałostocka wieś. Ludzie tutaj żyli własnymi sprawami. I po staremu. Mieszkańcy nie wiedzieli, że tak niewiele trzeba, by było inaczej. Na przykład, wywozili śmieci wprost do lasu. Dzikie wysypiska powstawały jak grzyby po deszczu i szpeciły krajobraz. Pani Mirosława postanowiła to zmienić. Wystarała się o pojemniki na śmieci.

- Nie było to takie proste - przyznaje. - Musiałam się zmierzyć z ludzką mentalnością. Słyszałam, że nie są im potrzebne, bo trzeba będzie płacić.

Ale udało się. Ekologia to jej pasja. Uczy dzieci dbałości o środowisko. Organizuje akcje sprzątania lasu. Jako przykład podaje mocno zaśmiecony lasek. Nie mogła tego ścierpieć. Napisała więc kolejny projekt i znalazła sponsorów. Pomogli uczniowie. Było to przedsięwzięcie nie tylko edukacyjne, ale przede wszystkim wychowawcze. Nauczycielka zauważyła, że dorośli najczęściej przestają śmiecić, kiedy widzą, że ich pociechy muszą po nich sprzątać.

Krzewi kulturę

Pani Mirosława czuje też swoje powołanie pedagogiczne. - Nasza praca to nie kilkanaście godzin spędzonych tygodniowo w szkole i sprawdzanie klasówek. Misją każdego wiejskiego nauczyciela powinno być czynne uczestnictwo w życiu mieszkańców. A to wymaga czasu i poświęcenia - tłumaczy.

Nie podobało jej się, że dzieciaki przesiadują wieczorami na przystanku autobusowym. Wymyśliła, że w starym, opuszczonym budynku urządzi świetlicę. Zdobyła pieniądze. Zaczęła od piwnicy. W remoncie pomogła jej rodzina i przyjaciele. I już wkrótce w całkiem przyzwoitych pomieszczeniach organizowano szkolenia, warsztaty, występy, imprezy, a nawet półkolonie.

- Czułam, że w ludziach coś drgnęło. Oswoili się z myślą, że w ich spokojnej i zasiedziałej wsi coś się dzieje. Do świetlicy przychodziły nie tylko dzieci, ale też dorośli. A ja ciągle myślałam kogo by tu do nas ciekawego zaprosić - opowiada z entuzjazmem.

Ale na tym nie koniec. Bo już wkrótce udało się wyremontować górę. Poszło łatwiej. W pomysł zaangażowała dyrekcję domu kultury w Wasilkowie. Nie było więc problemów ze zdobyciem pieniędzy.

I szybko okazało się, że stara świetlica jest znowu za ciasna. Pomieszczenia zajął miejscowy klub sportowy i czytelnia.

A jej marzyła się świetlica na kształt szlacheckiego dworu. - Napisałam projekt. Dostaliśmy 400 tysięcy złotych unijnej dotacji - opowiada. - I marzenie stało się faktem. Kto nie wierzy niech zobaczy. - Pani Mirosława oprowadza po budynku. Na parterze urządzono elegancką salę. Można tu organizować spotkania, szkolenia oraz różne uroczystości rodzinne. Tuż obok jest nowoczesna kuchnia. Łazienki. Na piętrze niebawem powstaną pracownie.

- Wszystko zaplanowałam w szczegółach. Na ścianach powiesiliśmy kolorowe prace, przygotowane przez nasze dzieci. Ze Śląska ściągnęłam też obrazy - mówi.

O sukcesach Stowarzyszenia mogłaby długo opowiadać. Wszystko ma spisane. W grubych teczkach znajdują się nie tylko sprawozdania, projekty, kroniki, ale też zdjęcia. Jej oczkiem w głowie jest dziecięcy zespół ludowy “Płomyki", który wyjeżdża na konkursy, przeglądy i występy.

Turystyka i historia

Mirosława Bezdziel interesuje się też turystyką. Myśli jak przyciągnąć do Studzianek gości. Przecież okolica jest taka piękna. W połowie lat dziewięćdziesiątych postanowiła spróbować swoich sił w agroturystyce. Założyła kwaterę. Odpoczywali fajni ludzie.

- Jednak nie miałam czasu na przyjmowanie letników. Interes przejęła sąsiadka.
Kolejna pasja to historia Studzianek, która jest przebogata. Chce ją spisać. Jeździ do białostockiego archiwum, wygrzebuje dokumenty, materiały i mapy.

- Mam głowę pełną pomysłów. Poza tym w Studziankach osiedlają się zamożni białostoczanie. Przychodzą do mnie i podpowiadają, co chcieliby zmienić na wsi, co przydałoby się tutaj nowego. Mają motywację do działań i możliwości. To głównie oni należą do mojego stowarzyszenia - mówi Mirosława.

A ona ma przecież doświadczenie. Wie gdzie trzeba zapukać, by zdobyć pieniądze. Współpracuje z różnymi organizacjami i fundacjami. Przez lata jeździła na różne szkolenia. Programy wyszukuje też w internecie. Ciągle się uczy. Jak mówi, żeby opracować dobry projekt, trzeba mieć pomysł.

- Nie jest to wcale takie łatwe. Nie zawsze za pierwszym razem udaje się dostać fundusze. Ale nie można się poddawać, należy próbować aż do skutku - tłumaczy.

Zdaje sobie sprawę, że nie wszystkim podoba się jej praca. Musi się też liczyć z krytyką.
- Owszem miewam chwile zwątpienia. Ale to trwa krótko - dodaje.

Tym bardziej, że jej praca i stowarzyszenie są doceniane. Na swoim koncie ma wiele nagród.
- A w Brukseli nie tylko popatrzę, jak działają organizacje pozarządowe, ale wiele się nauczę. I wykorzystam to w swojej pracy - cieszy się Mirosława Bezdziel.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny