Państwo Tomczukowie uratowali życie dzięki zrządzeniu losu. Ot, taka odrobina fartu w morzu nieszczęścia.
- Rano miałam do pracy jechać rowerem, ale poprosiłam męża, by podwiózł mnie samochodem - opowiada Walentyna Tomczuk, właścicielka domu przy ul. Parkowej, który spłonął przed dwoma tygodniami. - Wieczorem wrócił po mnie i już z daleka widzieliśmy słup dymu. Myśleliśmy, że to płoną opony, ale gdy podjechaliśmy bliżej, zobaczyliśmy nasz dom w ogniu.
W pożarze stracili wszystko - dobytek całego życia.
- Najważniejsze, że żyje mój mąż. Zawsze siedział na rogówce, tuż nad miejscem, w którym wybuchł ogień. On jest teraz moim domem - mówi pani Walentyna.
Śledztwo w sprawie przyczyn pożaru prowadzi prokuratura. Na razie nie udziela nowych informacji. Wiadomo, że jeden z dwóch poszkodowanych w wybuchu 24-letnich Białorusinów zmarł. Drugi jest w szpitalu.
- Dom można odbudować, ale im zdrowia i życia nikt nie zwróci - mówią Tomczukowie.
Z relacji rodziny wynika, że dwaj Białorusini jechali z Białegostoku do ojczyzny i po drodze mieli u Tomczuków odebrać zamówione wcześniej w jednej z bielskich firm plastikowe okna.
- Były nietypowej wielkości, robione na zamówienie. Miały trafić do "carskiego bloku". Stały u nas w garażu, gdzie zostawił je producent - opowiadają właściciele domu.
Prawdopodobnie do wybuchu doszło, gdy Białorusini wjechali do znajdującego pod domem garażu. - Był wysprzątany po remoncie centralnego ogrzewania, który niedawno przeprowadziliśmy w domu. Nasze auto stało na zewnątrz, w środku kosiarka. Tam nie miało co wybuchnąć - zapewniają właściciele, a ich słowa potwierdzają strażacy.
- Po ugaszeniu ognia nie było widać pozostałości po łatwopalnych substancjach - mówi bryg. Jan Szkoda z Państwowej Straży Pożarnej w Bielsku Podlaskim.
Tomczukowie przeżyli pierwszy szok związany z wypadkiem. Ale po nim zostali bez dachu nad głową. W odruchu serca zaczęli pomagać im mieszkańcy Bielska Podlaskiego.
- Dałem ogłoszenie o tej tragedii na portalu społecznościowym i ludzie sami się skrzyknęli. Pewnego dnia przyszło ponad 40 osób, by pomóc przy rozbiórce spalonego domu - mówi przyjaciel rodziny Błażej Charyton.
Ludzie pracowali popołudniami za darmo, przynosili poszkodowanym dary, uczestniczyli w zbiórkach pieniędzy.
- Już na drugi dzień dostaliśmy 2 tys. zł od MOPS-u. Urzędnicy sami zainteresowali się naszym losem - przyznaje pani Walentyna. - Pomoc finansową dostaliśmy ze szpitala, gdzie pracuję, a w trakcie nabożeństw w bielskich cerkwiach zebrano na nasz cel 10 tys. zł.
W rozbiórce spalonego domu pomogły też bielskie firmy budowlane i Przedsiębiorstwo Komunalne. Teren już sprzątnięto, ale rodzina została bez domu.
- Nocujemy u swatów. W dzień koczujemy jak cyganie na posesji, wieczorem jedziemy wykąpać się do szpitala - opowiada Walentyna Tomczuk. - Odrobinę dobytku, który ludzie wyciągnęli z płonącego domu, przenieśliśmy do budynku gospodarczego.
Tomczukowie chcą odbudować swój dom. Poprzedni był ubezpieczony, ale te pieniądze pewnie do nich szybko nie trafią. Ubezpieczyciel będzie czekał do zakończenia śledztwa w sprawie pożaru.
- Będziemy potrzebować tanich materiałów budowlanych - mówi Tomasz Tomczuk, syn pani Walentyny. - I życzliwości. Władze miasta zadeklarowały, że pomogą nam w szybkim uzyskaniu warunków zabudowy, a starostwo w zdobyciu pozwolenia na budowę. Chcemy, by rodzice wrócili do normalnego życia.
Specjalne konto, na które można wpłacać datki na rzecz pogorzelców z ulicy Parkowej, utworzył też drohiczyński Caritas. - Pieniądze już można wpłacać - zapewnia ks. Krzysztof Kisielewicz. Numer konta podajemy na górze strony.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?