Kurier Hajnowski: Kto w 1898 roku prowadził kampanię wyborczą w naszym powiecie?
Mieczysław Gmitr: Oprócz mnie działali Krzysztof Kowalczuk, Zbig-niew Czarnecki, Marek Laskowski, Jurek Wasilewski, Krasowski, Jadwiga Nachiło, Krystyna Duszka, Feliks La-sota, Wiktor Kabac, Roman Sado-kierski, Leszek Michalak, Władysław Witkowski, Józef Solipiwko, Sławek Wołczyk, Dariusz Łuczak, Andrzej Łukasiewicz, Panfiluk z Dubicz... wielu nazwisk już nie pamiętam.
Dziś mamy kolorowe plakaty, spoty wyborcze, nie istnieje cenzura... A jak było wtedy?
- Musieliśmy zebrać podpisy pod nazwiskami naszych kandydatów a robiliśmy to w Hajnówce pod kościołem i cerkwią, w amfiteatrze, pod kościołami w Narewce, Czeremsze, Narwi, Kleszczelach, Białowieży...
Była to gigantyczna praca, bo musieliśmy przecież znaleźć ludzi do współpracy w tych wszystkich miejscach. Pracowaliśmy przy tej kampanii dzień i noc. Nie mieliśmy tak jak teraz środków masowego przekazu: telewizji, gazet. Wszystko odbywało się bezpośrednio. Swoim "maluchem" zrobiłem 10 tysięcy kilometrów w czasie tej kampanii, jeżdżąc na zbieranie podpisów po całym powiecie, bo taki był przecież nasz zasięg.
Jakie nastroje panowały wśród Was?
- To było radosne uniesienie. Zaangażowanie nasze było bezinteresowne. Wtedy jeszcze nikt nie miał swoich interesów, nikt nie myślał o sobie. Tylko o tym, aby te wybory wygrać. Robiliśmy to wszelkimi sposobami - nie spaliśmy całymi nocami, dokładaliśmy pieniądze, paliwo, które wyjeżdżaliśmy, malowaliśmy plansze na sklejce, którą otrzymaliśmy w darze od nieżyjącego już pana Kazimierczaka. Cała Hajnówka była obwieszona plakatami i tablicami- słupy energetyczne, drzewa w parku w czasie mityngu wyborczego...
Jak wyglądało ówczesne społeczeństwo Hajnówki?
- W tamtym czasie w ogóle nie odczuwaliśmy podziałów. Ani religijnych ani narodowościowych. Ta bariera znikła całkowicie. Duchowieństwo prawosławne nie było nam przeciwne i zbieraliśmy podpisy także pod cerkwiami. Dziewięćdziesiąt procent ludzi podpisywało się na naszych listach. W amfiteatrze zabrakło miejsc siedzących, była masa ludzi, czuło się atmosferę podniecenia i oczekiwania na to, co nadejdzie, na zmiany.
Jak Pan pamięta 4 czerwca?
- Praca, praca, praca... Musieliśmy obsadzić wszystkie komisje w powiecie. Na mocy porozumienia w każdej komisji mieliśmy 4 członków - to był cały sztab ludzi - przecież lokale wyborcze były w każdej gminie, czasami nawet po kilka w jednej miejscowości. Poza tym kontrolowaliśmy w czasie głosowania wszystkie lokale wyborcze, jeździliśmy ze Zbyszkiem Czarneckim, Władysławem Witkowskim po całym powiecie i przyglądaliśmy się pracy komisji.
Sztab wyborczy mieścił się tu, gdzie teraz siedzimy w pomieszczeniach zajmowanych przez redakcję "Kuriera Hajnowskiego", siedzieliśmy tam cały dzień i całą noc. Gdy zaczęły spływać wyniki wyborów i wiedzieliśmy to była cała masa ludzi, bez przerwy ktoś wchodził, ktoś wychodził. Panowało ogromne podniecenie, ludzie w ogóle nie kładli się spać, bez przerwy mieliśmy całe pomieszczenie pełne ludzi i to nie tylko ze sztabu. Każdy czuł, że coś wisi w powietrzu. To trwało do momentu ogłoszenia wyników. Po przeliczeniu głosów każda komisja z powiatu dawała nam znać, jaki jest wynik. A potem to była już euforia. Wypiliśmy kilka koniaków. Wtedy wiedzieliśmy, że będzie lepiej. I myślę, że tak jest.
Sytuacja z tamtego czasu, która zapadła Panu w pamięć?
- W każdym lokalu byli mężowie zaufania PZPR i jednym z nich był człowiek, który dziś zasiada w radzie parafialnej jednego z kościołów. Wtedy zaś siedział dumny za stolikiem. Z innej zupełnie beczki: mieliśmy panią Burdziakową, która pisała wzruszające wiersze z okazji wyborów. Wciąż mam je odręcznie pisane na kartkach wydartych z zeszytu...
Wtedy był Pan blisko przy wyborach i teraz jako zastępca przewodniczącego PO na powiat, czego Panu teraz brak?
- Tak... niestety wkrótce po wygranych wyborach w grę zaczęły wchodzić niezaspokojone ambicje wielu osób. Nie zawsze te ambicje pokrywały się z możliwościami a ambicje były (i są dalej) ogromne. Nastąpił podział na tym tle. Jak patrzę na Hajnówkę to widzę, że mało jest ludzi robiących coś bezinteresownie, a wtedy wspólna sprawa była ważniejsza od prywatnego interesu. Dziś wszyscy chcą być wielcy.
Co wybory zmieniły w Hajnówce?
- Poprzez autorytet prof. Andrzeja Stelmachowskiego i mojej z nim znajomości udało nam się z ówczesnym przewodniczącym Rady Miasta Władysławem Witkowskim "wychodzić" utworzenie rejonu w Hajnówce . A na jego bazie powstał obecny powiat hajnowski . To była dla nas ogromna radość i szansa, bo inaczej bylibyśmy w powiecie bielskim i najprawdopodobniej miasto w ogóle by się nie rozwijało. Nieładnie, że na uroczystości X-lecia powiatu nie podziękowano prof. Stelmachowskiemu...
Poza tym w budynku komitetu miejskiego urządziliśmy szkołę, po jakimś czasie zapełniły się sklepy...
20 lat temu było grono ludzi oddanych sprawie, dziś jesteście podzieleni - dawni koledzy umniejszają wzajemnie swoją rolę w opozycji... jak to możliwe? Czy umielibyście się znowu zjednoczyć?
- Wydaje mi się, że zgoda nie jest możliwa, a to dlatego, że ambicje są większe od interesu ogólnego. Ludzie nie myślą rozsądnie. Nie patrzą na to, kto ma szansę wygrać tylko wszyscy chcą zaistnieć. A przecież zebrać kilkadziesiąt podpisów to dziś nie jest problem. Nie analizuje się sytuacji - "na ile możemy sobie pozwolić?" Ostatnie wybory wygrała prawica w 1990 roku i nie sądzę aby udało nam się powtórzyć ten wyczyn.
Dziękuję za rozmowę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?