Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Masz naganne zachowanie - nie zdajesz. Białostoccy nauczyciele bronią rozporządzenia Romana Giertycha.

Marta Gawina
Za wagary, pobicia, kradzieże, alkohol, wulgarne odzywki. Trudno znaleźć szkołę, w której nie ma uczniów z nagannym zachowaniem.
Za wagary, pobicia, kradzieże, alkohol, wulgarne odzywki. Trudno znaleźć szkołę, w której nie ma uczniów z nagannym zachowaniem. Fot. sxc.hu
Nie ma innego sposobu na walkę z wagarami, terroryzowaniem kolegów, wyzywaniem nauczycieli - mówią nauczyciele i pedagodzy z Białegostoku.

Za wagary, pobicia, kradzieże, alkohol, wulgarne odzywki. Trudno znaleźć szkołę, w której nie ma uczniów z nagannym zachowaniem. Młody człowiek, który dostaje ją dwa razy z rzędu, może zostać w tej samej klasie. Tak zdecydował Roman Giertych.

Jego edukacyjne pomysły zawsze miały więcej przeciwników niż zwolenników. Aż do teraz. Białostoccy nauczyciele murem stoją za rozporządzeniem z naganą w roli głównej. Zmienić chce je Katarzyna Hall, obecna minister edukacji. Złe zachowanie nie miałoby już wpływu na to, czy uczeń dostanie promocję do następnej klasy. - Stracimy bat na wagarowiczów i agresywnych uczniów - mówią pedagodzy. - Czas odejść od represjonowania dzieci, które mają problemy wychowawcze. One potrzebują wsparcia - tłumaczył nam Grzegorz Żurawski, rzecznik ministerstwa edukacji. - Jeżeli uczeń kolejny rok z rzędu dostaje złą ocenę z zachowania, to oznacza, że nagana nie przynosi dobrych skutków.

Nauczyciele i pedagodzy z Białegostoku przestrzegają przed pochopnym złagodzeniem przepisów. Bo oni wiedzą najlepiej, co się dzieje w podlaskich szkołach. Opowiedzieli nam o wagarach, agresji, kradzieżach i terroryzowaniu ucznia przez kolegów z klasy. To prawdziwe historie, które zdarzyły się w Białymstoku.
Ja wyskoczę z klasy oknem, a ty za to odpowiesz

Wojtkowi nauka nie szła, ale potrafił postawić się nauczycielom. W czasie lekcji chodził po klasie, czołgał się pod ławkami, udawał koguta, dokuczał innym uczniom. Na przerwie zawsze znalazł się ktoś, komu Wojtek chciał spuścić lanie. Nauczycieli nie słuchał. Zwracał się do nich na ty: I tak nic mi nie zrobisz, głupia baba, zamknij się.

Na upomnienia chłopak reagował śmiechem i szantażem. Po kolejnej wymianie zdań z nauczycielem otworzył okno i stwierdził, że będzie skakał. - A ty będziesz miał problemy - uświadamiał nauczyciela.
Obniżone oceny z zachowania nie robiły na nim wrażenia. Bo Wojtek stał się idolem i przywódcą grupki chłopców w swojej klasie. Ci go dopingowali i próbowali naśladować.

Do wychowawcy i dyrektora szkoły zaczęli zgłaszać się rodzice innych uczniów z klasy Wojtka. - Zróbcie coś z tym uczniem. My chcemy spokoju - mówili.

I rodzice Wojtka dostawali wezwania do szkoły. Jednak zawsze przychodziła tylko mama. Tłumaczyła, że mąż nie może, bo pracuje, bo wyjechał. - Spokojnie słuchała naszych uwag i ostrzeżeń. Tłumaczyliśmy jej, czym może zakończyć się takie zachowanie: nagana, kurator - wspomina pedagog szkolny w jednej z białostockich podstawówek.

Mama Wojtka obiecywała pracę z synem. Ale poprawy nie było. - W końcu postawiliśmy warunek. Na spotkanie musi przyjść także tata ucznia. Przyszedł. I co się okazało? Ojciec Wojtka o niczym nie wiedział. Żona wszystko przed nim ukrywała. Dla świętego spokoju w domu - dodaje szkolny pedagog.

Kiedy dziewczyny biją koleżankę

Kłótnia poróżniła trzy koleżanki z pierwszej klasy liceum. Dwie z nich postanowiły dać nauczkę tej trzeciej. Żeby Sylwia wiedziała, kto tu rządzi. Na przerwie udało się dziewczynom wyciągnąć uczennicę poza teren szkoły. Tu ją dotkliwie pobiły. Sylwia już nie wróciła do szkoły. Zadzwoniła po tatę. Mężczyzna zawiózł córkę do szpitala. Lekarze założyli dziewczynie kilka szwów. O sprawie dowiedziała się policja. Dyrektor wezwał do szkoły rodziców agresywnych uczennic. Ci dogadali się z ojcem Sylwii, że lepiej nic nikomu nie mówić.

Zachowanie naganne

Piotrkowi, białostockiemu licealiście, zdarzało się nie przychodzić na pierwsze i ostatnie lekcje. Potem zaczął wybierać konkretne przedmioty. I znikał ze szkoły w środku dnia. Był na drugiej i trzeciej lekcji, czwartą opuszczał, żeby pojawić się znów na piątej.

Nieobecności zamieniły się w problemy z nauką. Ale im więcej było jedynek, tym częściej wagarował. Nieusprawiedliwionych godzin było coraz więcej. Szkoła zaalarmowała rodziców.
- Okazało się, że mają bardzo słaby kontakt ze swoim synem. Nie potrafią na niego wpłynąć - mówi dyrektor białostockiego ogólniaka.

W końcu Piotrkowi uzbierało się około 20 nieusprawiedliwionych godzin w semestrze. Chłopak dostał naganne zachowanie.

Tata wszystko podpisze

Klaudia postanowiła być sprytna. Rzadko chodziła do szkoły, bo bardziej podobały jej się wędrówki po sklepach. Jednak dziewczyna zadbała o usprawiedliwienie nieobecności. Zapracowanemu tacie podsunęła kartkę do podpisu.

- Podpisał i za jednym zamachem usprawiedliwił kilkadziesiąt godzin. Sprawa wyszła dopiero na spotkaniu z rodzicami. Wychowawca zapytał tatę Klaudii o nieobecności. Ten dopiero wtedy dowiedział się, że córka opuszcza lekcje, i to regularnie - mówi dyrektor białostockiej szkoły.

Do szkoły specjalnej

Paweł pochodzi z trudnej rodziny. W domu zamiast troski był alkohol. W gimnazjum trafił na kolegów, którzy przekonali go do wagarów. W szkole stali się gośćmi. Interwencje u rodziców nie pomagały. Jedna kłótnia z ojcem zakończyła się ucieczką z domu. Paweł błąkał się po mieście. Często sypiał na dworcu. Pojawił się alkohol, narkotyki, kradzieże. Uratowali go studenci, którzy prowadzili akcję pomocy bezdomnym na dworcach. Udało im się dotrzeć do Pawła. Chłopak znalazł miejsce w szkole specjalnej.

Załatwić historycę

Nie zasługuję na dwóję. Zapłacisz mi za to - odgrażała się nauczycielce historii Agnieszka. Groźbę spełniła. Wynajęła kolegów z osiedla, żeby zajęli się autem historycy. Udało im się wejść na teren szkoły. Samochód porysowali i spuścili powietrze z opon. Szukanie winnych zajęło kilka tygodni. Do szkoły przyjechała policja. Na Agnieszkę doniósł jeden z uczniów. Dziewczyna została ukarana.

Złodziej w szkole

W białostockiej podstawówce zaczęły znikać rzeczy z szatni. Kurtki, buty. Potem przyszedł czas na komórki, MP3. - To już była plaga kradzieży. Sprawą zainteresowaliśmy policję. Zorganizowaliśmy specjalne spotkanie z rodzicami, z uczniami. Nikt nic nie wiedział.

- Pewnego dnia udało nam się złapać sprawcę na gorącym uczynku. W szatni. - To był uczeń szóstej klasy, który już wcześniej sprawiał problemy wychowawcze. Dowiedzieliśmy się w końcu, że skradzione rzeczy sprzedawał. Sprawę przekazaliśmy policji - mówi dyrektor szkoły.

Gruba Marysia

Marysia była jedną z najlepszych uczennic w swoim gimnazjum. Zawsze przygotowana, lubiana przez nauczycieli. W klasie szybko zyskała przezwisko kujon. Trzy koleżanki z klasy dodawały jeszcze: gruby kujon. I tuszę Marysi postanowiły wykorzystać szczególnie. Najpierw było wyśmiewanie na forum klasy. Potem Marysia zaczęła dostawać obraźliwe SMS-y z zastrzeżonego numeru: "I co, gruba świnio", "Jak bym była tak spasiona, nie wychodziłabym z domu".

Koleżanki dorwały też dziewczynę na społecznościowym portalu. Obraźliwe listy były na porządku dziennym. Marysia milczała, nie skarżyła się. Jednak w szkole prawie z nikim nie rozmawiała. Jej telefon przez przypadek przejrzała mama. I to ona poszła do dyrektora szkoły. Zaczęło się śledztwo: kto i dlaczego. Długo nikt nie chciał nic powiedzieć, także gnębiona uczennica. W końcu wygadała się jedna dziewczyna z jej klasy. Przyciśnięte do mury trzy koleżanki Marysi przyznały się. - Ale te SMS-y to tylko taka zabawa, żarty. Przecież nic złego nie robiłyśmy - tłumaczyły.

Ty biedaku

Najmniejszy w klasie i biedny. Rafałowi zdarzało się przychodzić do szkoły w starych, brudnych ciuchach. Dzieci w szkole wykorzystywały to z premedytacją. Rafał stał się bohaterem niewybrednych żartów i "śmierdziuchem". Szczególnie dokuczał mu klasowy przywódca - chłopak z dobrze sytuowanej rodziny. Wyrzucał Rafałowi książki z plecaka, podkładał szpilki na krześle, proponował ustawkę. Rafał się bał. Wychodził ze szkoły, kiedy w pobliżu nie było już szkolnych kolegów. Po kilku miesiącach jego dręczenie zauważył wychowawca. Klasowy przywódca dostał upomnienie. Nie poskutkowało. Do szkoły przyszli rodzice. - Najpierw usłyszeliśmy, że ich dziecko dobrze się uczy, w domu nie sprawia problemów, więc przesadzamy - wspomina nauczyciel.
Kurier Poranny: Naganna ocena z zachowania nie będzie miała wpływu na promocję ucznia do następnej klasy. Tak chce ministerstwo edukacji. Nauczyciele zadowoleni nie są. Dziwi to Pana?

Marek Iwanowicz, dyrektor Pogotowia Opiekuńczego w Białymstoku: Nie. Bo stracą oręż, żeby mobilizować ucznia do nauki i dobrego zachowania. Mobilizować ucznia do minimalnego wysiłku.

W zamian MEN chce wspierać takiego ucznia. W szkołach mają częściej pojawiać się pracownicy poradni pedagogiczno-psychologicznych i szkolić nauczycieli.

- Najpierw trzeba stworzyć do tego odpowiednie warunki. Nie wiem, czy poradzi sobie z tym nauczyciel, który ma w klasie 30 uczniów i jeszcze musi zajmować się danym dzieckiem indywidualnie. Kolejna sprawa. Jeżeli uczeń nie będzie miał nad sobą czegokolwiek, to on nie będzie chciał pomocy. Do tej pory system jest taki, że dziecko, które pozostaje w tej samej klasie, może trafić do placówki, która wie, jak pomagać, jest do tego przygotowana.

I tutaj na razie nic się nie zmienia. Szkoły specjalne mają zostać.

- Ich likwidacja może być konsekwencją działań ministerstwa. Jeżeli nauczyciel w normalnej szkole ma skupić się na zajmowaniu się trudnym uczniem, to młody człowiek nie będzie mógł nawet poszukać sobie placówki specjalnej.

Ale ciągle pozostaje pytanie, czy nagana z zachowania mobilizuje ucznia do poprawy.

- Każdy przypadek jest indywidualny. Uczeń, który ma pozostać w tej samie klasie, przeżywa traumę. I różnie reaguje się na nią. Dlatego wielu uczniów trafia do Pogotowia Opiekuńczego, takiego jak nasze. Tu jego środowisko wyrównuje się. Natomiast w normalnej szkole uczniowie z nagannym zachowaniem bardziej wpływają na środowisko niż środowisko wpływa na nich. Takie jest moje zdanie.

To może jednak dobrze robi MEN, że chce znieść to rozporządzenie Romana Giertycha.

- Pozostawienie dziecka w tej samej klasie nie rozwiązuje problemów. Z drugiej strony, wytrąca się nauczycielowi z ręki oręż i nie ma żadnej możliwości, żeby ten uczeń się poprawił. Ja nie wiem, jak to wszystko zmienić. Wiem za to jedno: dotychczasowy system pozwalał uczniowi dokonać wyboru. Natomiast nauczyciel powinien rozszyfrować, dlaczego. Straszak w postaci braku promocji powinien zostać. Trzeba za to zmienić formy radzenia sobie z drugorocznością z powodu złego zachowania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny