[galeria_glowna]
Mało brakowało, a Maciejówki pod Borkami wcale by nie było. Bo Anna i Jarosław Deoniziak w Białymstoku żyli sobie całkiem nieźle. Prowadzili hurtownię, do tego kilka sklepów spożywczych. Czasem tylko brakowało im jednego - spokojnego miejsca do wypoczynku.
Dziesięć lat temu postanowili: budujemy dom pod Białymstokiem. Zaczęli szukać fajnego miejsca: miał być las, cisza, spokój, ale jednocześnie - nie dalej niż dziesięć kilometrów od miasta. Znajoma z biura nieruchomości namawiała ich, by obejrzeli siedlisko pod Borkami.
- Żona nawet nie chciała tam jechać. 30 kilometrów to kawał drogi. Za daleko - opowiada pan Jarosław. - No ale na szczęście zdecydowaliśmy się pojechać.
Siedlisko z derkaczem
Miejsce zauroczyło ich od pierwszej chwili. W puszczy, pachnące powietrze - raj na ziemi.
- Kupujemy! - zadecydowali.
Pracy było sporo. Bo wybrali miejsce od dawna nietknięte ręką człowieka. Plac już nawet zaczynał porastać lasem-samosiejką. Ale za to do tej pory są tu w trawie trzy gniazda derkacza - ptaka, który gdzie indziej praktycznie już nie występuje. Kilometr dalej jest gniazdo orlika krzykliwego, który również objęty jest najbardziej ścisłą ochroną.
Deoniziakowie najpierw wybudowali jeden dom. Nadal mieszkali przede wszystkim w Białymstoku, do Borek przyjeżdżali tylko wypocząć.
- Syn uczył się wtedy jeszcze w liceum. Nie mogliśmy go samego zostawić. A dojeżdżanie byłoby kłopotliwe - tłumaczą.
Jednak już rok później zdecydowali, że budują kolejny dom. Nad nazwą nie musieli długo myśleć: Maciejówka, bo syn ma na imię Maciej właśnie.
- Myśleliśmy, żeby zapraszać tam znajomych, urządzać imprezy. Wtedy jeszcze nie planowaliśmy ani agroturystyki, ani urządzania wesel na ludowo - mówi pan Jarosław.
Ale szybko się okazało, że z gościnności państwa Deoniziaków chcą korzystać nie tylko rodzina i znajomi. Obcy ludzie gotowi byli zapłacić, byle spędzić w Maciejówce choć kilka dni.
Hotelu nie będzie
- Nie tylko my doceniamy tę ciszę, spokój i piękną przyrodę - mówi pan Jarosław. - Ludzie coraz chętniej wypoczywają w lesie. I są tacy, którym zależy, by był to wypoczynek bez telewizora i bez zasięgu w telefonie. Choć tak naprawdę u nas teraz jest i jedno, i drugie - śmieje się. I opowiada, jak starał się niedawno o pozwolenie na budowę hotelu. Bo dziś Maciejówka jest tak popularna, że czasami tych miejsc noclegowych brakuje. Pozwolenie na hotel dostali, ale koniec końców z budowy zrezygnowali.
- Stali klienci, jak się dowiedzieli o tych planach, to straszyli, że przestaną do nas przyjeżdżać - uśmiecha się pan Jarosław. - Zamiast hotelu będziemy więc stawiać domki. To prawda - bardziej będą tu pasować.
Bo cała Maciejówka jest urządzona prosto, na ludowo.
- Nie w jakimś konkretnym stylu, trochę tu pomieszania z poplątaniem. Są elementy łowickie, podlaskie, nawet białoruskie - przyznaje pan Jarosław. I tłumaczy: - Bo nam bardziej zależało na tym, żeby było ciepła atmosfera, by było przytulnie.
Dlatego w pokojach postawili drewniane łóżka, w oknach zawiesili kolorowe firaneczki, a stoliki przykryli koronkowymi obrusikami. Jeszcze bardziej ludowo jest w salach, gdzie odbywają się imprezy - wesela czy spotkania firmowe. W drewnie są ściany, drewniane ławy, krzesła, bar, na ścianach albo ludowe obrazki, albo malunki wprost na drewnie. W Maciejówce jest kominek, a w stodole Macieja - kaflowy piec. Pod sufitem - ozdoby z bibuły - pewnie z takich słynęła Jagna z "Chłopów". Jest i stolik od starej maszyny do szycia marki Singer, i drewniany łeb świni na ścianie, i kolorowe, plecione makatki.
- Skupujemy wszystko, co się da - przyznaje pan Jarosław.
Ale okoliczne pchle targi czy wiejskie strychy to niejedyne źródło ludowych drobiazgów, które zdobią Maciejówkę.
- Często jest tak, że ktoś z gości wraca do nas z prezentem: Czy to z makatką, czy z obrusem, czy z koronką. Bo jak ma nowocześnie w domu, to leży taka rzecz i się przewraca, bo niepotrzebna. Dlatego w prezencie nam przywozi, bo mu się tu u nas podobało - mówi pan Jarosław.
Na ludowo dla obcokrajowców
W Maciejówce wesela organizują przede wszystkim warszawiacy.
- Albo jak jest małżeństwo mieszane, z obcokrajowcem. Bo dla białostoczan taki wystrój jak nasz to nie atrakcja. A na przykład dla takiego Anglika - jak najbardziej. Bo czym mu można zaimponować: pubem, barem, restauracją? On to wszystko u siebie już widział - przekonuje pan Jarosław.
Dlatego goście z zagranicy chętnie przyjeżdżają do Maciejówki. Próbują lokalnych specjałów, z których słynie Maciejówka: kiszki ziemniaczanej, kartaczy, słoninki z cebulką. Babkę chwalą: Jaki pyszny pasztet z ziemniaków!
- Przyrządzamy też świetną kaczkę, dziczyznę - wymienia pan Jarosław.
Nie wszyscy nawet chcą siedzieć w Maciejówce czy stodole Macieja. Chcą ogniska, spływów kajakowych, spacerów.
- Takim spotkaniom pod gołym niebem nie zawsze sprzyja pogoda. Dlatego wybudowaliśmy wiatę. Jak przyjeżdża dużo gości - to są tu tańce. Ale gdy zdejmiemy te deski ze środka, można pod dachem rozpalić ognisko - pokazuje.
Do Maciejówki ciągną też wszyscy, którzy potrzebują spokoju i miejsca, gdzie mogą się wyciszyć. Letnie wczasy z jogą stają się tu już powoli tradycją.
Zimą też się nie nudzą. Wesel co prawda wtedy prawie wcale nie ma, ale jest mnóstwo chętnych na kuligi.
- Przyjeżdżają okoliczni chłopi z saniami i końmi. Nawet sto osób może kuligiem jechać. I to nie po pustych polach. U nas jak kulig, to przez Puszczę Knyszyńską - zachwala pan Jarosław.
I chwali ten dzień, kiedy zdecydowali się z żoną kupić ziemię w Borkach. Dzięki tej decyzji zmieniło się całe ich życie.
- Pracy jest mnóstwo. Ale jaka z tego satysfakcja. I radość - mówi pan Jarosław.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?