MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ludzie! Pali się!

Andrzej Kłopotowski
W pożarze spłonęła część życiowego dobytku Klimiuków, w tym nowy skuter.
W pożarze spłonęła część życiowego dobytku Klimiuków, w tym nowy skuter.
Mój Boże. Takie nieszczęście. Choć i tak dobrze, że ogień nie przeszedł na dom. Bo byłaby tragedia

- Leokadia Klimiuk nie może otrząsnąć się po pożarze, który wybuchł w jej gospodarstwie.

Obudziłam się. Za potrzebą - opowiada roztrzęsiona gospodyni. - Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, że się pali. Od razu wybiegłam na podwórko. Tak jak stałam. W samej koszuli nocnej. Boso. I zaczęłam krzyczeć: "Ludzie, ratunku!" Zaraz przybiegł sąsiad.

Gdyby nie sąsiedzi...

To była noc z poniedziałku na wtorek. Tak po pierwszej w nocy... Pani Leokadia ciągle nie może opanować głosu.

- Sąsiad tylko traktor wypchnął, bo był przy samym palącym się budynku gospodarczym - opowiada.

Potem zaczął odciągać butle gazowe stojące u niego na podwórku, zaraz obok palących się budynków. Nie zważając na niebezpieczeństwo, pomagał mu syn. Dwunastolatek.

- Trzeba było ratować - pan Wojtek nie ma żadnych wątpliwości. - Zaraz podłączyłem szlauch i zacząłem gasić wodą. Żona tylko krzyczała: “Wojtek, ogień łapie już i u nas". Zacząłem gasić nasze budynki gospodarcze.

Nie zapaliły się. Okopcony jest tylko kawałek drewnianego szczytu. Ale niemal w tym samym czasie wybuchła ropa zlana do beczek ustawionych w płonącym składziku.

- Jak huknęło! Rzuciło mnie na ziemię. I zdążyłem tylko głowę nakryć rękoma. Później z góry zaczęła spadać paląca się ropa - opowiada pokazując pobandażowane, poparzone ręce. - Ale to musiało się stać. Zresztą zanim zaczęło się palić na dobre, psy coś czuły. Pewnie już wtedy gdzieś tam tlił się ogień. Ale wyszedłem raz, drugi na podwórko i uspokoiły się. Później usłyszałem krzyk sąsiadki. Jak wyjrzałem, to płomienie były już nad jej budynkami gospodarczymi.

- Ile to było? Ze cztery, pięć metrów do góry płomienie buchały - zastanawiają się pan Wojtek i pan Marek. Ten drugi to syn pani Leokadii. Mieszka w domu po drugiej stronie drogi. Oczywiście też pomagał w ratowaniu dobytku. I też jest poparzony...
Gdzie była straż?

To jednio pytanie powtarza sobie wciąż najbliższa rodzina Klimiuków i ich kuzyni.

- Dzwoniłam może z dwadzieścia razy pod wszystkie numery alarmowe. I pod 997, i pod 998, i pod 999 - krzyczy zdenerwowana Jolanta Klimiuk, żona pana Marka. - Nikt nie odbierał. Przecież mąż mógłby zginąć. Dwójka naszych dzieci zostałyby sierotami. Tak samo jak i dzieci Wojtka!

Na dowód pokazuje komórkę z archiwum połączeń.

- O 1.38 gdzieś zaczęłam dzwonić. Dopiero o 1.57 odebrał policjant i powiedział, że ktoś już wcześniej dodzwonił się do niego w tej sprawie i że jadą już do nas strażacy.

Pierwsi dojechali ochotnicy.

- To była gdzieś 1.50 jak zaczęła wyć u nas syrena - opowiada Antoni Kusznierczuk z Ochotniczej Straży Pożarnej w Juchnowcu Dolnym.

Pies obudził komendanta

Po kilku minutach zastęp był już na miejscu.Chwilę po nich dojechali zawodowcy z Białegostoku. Oprócz nich do Rumejek zjechali również ochotnicy z okolicznych miejscowości - z Lewickich,Hermanówki oraz Złotników.

- W Złotnikach to pies obudził komendanta.Wywąchał, że coś się dzieje i zaczął szczekać. Miał nosa - żartuje Kusznierczuk.

Jan Rabiczko, zastępca komendanta w Komendzie MiejskiejPaństwowej Straży Pożarnej w Białymstoku nie kryje oburzenia. We wtorek z rana był wściekły. Wszystko przez głuche telefony.

- Gdybyśmy dostali sygnał w momencie, gdy zauważono ogień, nie doszłoby aż do tak dużych strat. W takich akcjach czas odgrywa przecież niezwykle istotna rolę. Nie byliby też poparzeni strażacy z OSP.

Awaria w centrali

Dlatego strażacy chcą, by całej sprawie przyjrzała się białostocka prokuratura.

- Przez to, że nie działały numery alarmowe, doszło przecież do bezpośredniego zagrożenia życia i zdrowia ludzi.

Stella Widomska, rzecznik prasowy Telekomunikacji Polskiej, która odpowiada za województwo podlaskie przyznaje, że telefony rzeczywiście nie działały.

- Mieliśmy awarię w centrali w Juchnowcu - wyjaśnia Widomska. - Nie zadziałał system bezpieczeństwa, który powinien przestawić się na drugi tryb pracy. Sprawdzamy, co dokładnie się stało. I jeśli wina będzie po naszej stronie, to na pewno wyciągniemy konsekwencje.

Jak mówi Jan Rabiczko, telefony były głuche od godz. 0.40 do 2.20.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny