Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Leszek Możdżer, "Komeda". Nowa płyta podwójną platyną

Jerzy Doroszkiewicz
Nowy krążek Leszka Możdżera "Komeda” ukazał się w połowie czerwca. I już zyskał status podwójnej platyny. 16 października, w ramach trasy Komeda Możdżera, muzyk wystąpi w Białymstoku, w Operze i Filharmonii Podlaskiej.
Nowy krążek Leszka Możdżera "Komeda” ukazał się w połowie czerwca. I już zyskał status podwójnej platyny. 16 października, w ramach trasy Komeda Możdżera, muzyk wystąpi w Białymstoku, w Operze i Filharmonii Podlaskiej. Kamil Gozdach
Chcę rozpropagować nazwisko Krzysztofa Komedy w świecie oraz być dowodem na to, że każdy Polak to normalny człowiek, który może osiągnąć wysoki poziom w jakiejś dziedzinie, bo uczciwie pracuje.

Kurier Poranny: Jak czuje się muzyk, który tworząc muzykę zupełnie niemal nie prezentowaną w radiu, najnowszą płytą zdobywa podwójną platynę?
Leszek Możdzer: Na środku czoła pojawia się lekki ucisk, w klatce piersiowej zaczynam czuć rozpierającą, przyjemnie ciężką, słodko gorzką mgłę, w ustach pojawia mi się mdlący smak. Czuję szum w uszach, a przez całe ciało, począwszy od stóp, przebiega fala obezwładniającego ciepła, która kończy się delikatnym mrowieniem w końcach palców.

Niesamowite. Granie solo na fortepianie to swego rodzaju sposób na rozmowę ze słuchaczami?
- Zdecydowanie tak. Ze sceny mówię abstrakcyjnym językiem, ale dobór słownictwa uzależniam od tego kto mnie słucha. Na niektórych koncertach stosuję wulgarne i zdecydowane wypowiedzi, na innych wypowiadam się delikatnie i łagodnie.

Co w ten sposób można osiągnąć - poznać kogoś, coś załatwić?
- Tym pytaniem ściągnąłeś mnie na ziemię. Muzyka to świat abstrakcji, nie istnieje tam ani zysk ani interes, liczy się sam proces destylacji piękna. Potem tym produktem zajmuje się menager, promotor, artysta ma już wolne. Załatwić zawsze coś można, chociaż ja osobiście mam problemy ze zdefiniowaniem pojęcia zysk.

Jak sobie radzisz z popularnością?
- Staram się nie nawiązywać kontaktu z osobami nieznajomymi w miejscach publicznych, a ulicami chodzę szybko, trzymając się blisko elewacji budynków. To nie jest aż takie trudne.

W młodości byłeś raczej osobą religijną, z różańcem w kieszeni - a jak jest teraz?
- Świat ducha scalił się w moim umyśle ze światem materii. Magia jest dla mnie tak oczywista, że nie uważam jej za coś wyjątkowego. Wymieszało mi się w głowie sacrum i profanum, widzę Boga wszędzie.

Niektórzy artyści potrafią szukać przed koncertem skupienia w modlitwie, a Ty jak to robisz?
- Nie lubię dowcipkować przed wyjściem na scenę, zawsze szukam ciszy i samotności. Ale być może w przyszłym tygodniu to zmienię.

Co było ważniejsze w ukształtowaniu Twojej osobowości - studia na Akademii Muzycznej czy Kind of Blue Milesa Davisa?
- Akademia Muzyczna obdarzyła mnie wspaniałymi narzędziami do uprawiania muzyki, a Miles Davis pokazał mi kierunek rozwoju. Oba te czynniki są w moim życiu równie ważne.

To rodzice kupili pierwsze pianino, myślisz że jakoś instynktownie widzieli w Tobie artystę?
- To jest właśnie jeden z tych elementów magii, którą jest napełnione moje życie. Nie sądzę, żeby liście planowały, że spadną jesienią, po prostu spadają, bo tak ma być. Z tym pianinem było podobnie.

Nagle z wrażliwego muzyka zdecydowałeś zamienić się w biznesmena i zająłeś się sopockim lokalem Sfinks - po co?
- Jakiego biznesmena? Włożyłem w ten klub ponad milion złotych i wątpię, czy kiedykolwiek zobaczę te pieniądze. Wziąłem ten klub z miłości i przystroiłem go jak pannę młodą na ceremonię zaślubin. Udało mi się stworzyć miejsce do profesjonalnego uprawiania muzyki, bo chciałem sobie czasem pograć w Sopocie, a nie było gdzie. Kocham Sopot i chciałem zrobić coś pożytecznego dla tego miasta i dla siebie.

To szaleństwo, czy szukanie równowagi pomiędzy światem muzyki i rzeczywistością?
- Patrząc trzeźwo na moje postępowanie należałoby zdecydowanie powiedzieć, że zachowuję się jak idiota. Wynika to głównie z faktu, że nie potrafię zdefiniować pojęcia "zysk". Ale to, co czuję, kiedy widzę jak chłopcy grają na scenie klubu SFINKS 700, warte jest wszystkich moich pieniędzy. Teraz pożyczam od kolegów na paliwo, bo ciągle jeszcze spłacam ten klub, ale już niedługo wyjdę na prostą.

Nagranie płyty z interpretacjami kompozycji Krzysztofa Komedy jest w pewien sposób naturalne w polskim jazzie.
- Tak, to prawda. Nie ma polskiego jazzu bez Krzysztofa Komedy. To abecadło, nie da się być polskim jazzmanem i choć raz nie zagrać którejś z jego kompozycji.

Jaki był klucz doboru utworów, które chciałeś przypomnieć?
- Nie było żadnego klucza, po prostu wyciągałem z teczki kompozycję za kompozycją bez żadnego planu, aż do momentu w którym producent płyty Paweł Potoroczyn powiedział: "Dość, płyta jest gotowa, więcej nie nagrywamy".

Leszek Możdżer: Nałęcz-Niesiołowski to świetny facet

Masz trochę poczucia misji?
- Oczywiście. Chciałbym rozpropagować nazwisko Krzysztofa Komedy w świecie oraz być żywym dowodem na to, że każdy Polak to normalny człowiek, który może osiągnąć wysoki poziom w jakiejś dziedzinie, bo uczciwie pracuje.

Co jakiś czas wchodzisz do studia, by nagrać płytę solo - najłatwiej być swoim własnym szefem?
- Granie solo to konfrontacja ze sobą samym. Bardzo często upokarzająca. Wiem, co chciałbym zagrać, ale często to, co słyszę kiedy siedzę przy fortepianie, jest żałosną karykaturą moich wyobrażeń. Nie chciałbym dalej ciągnąć tego tematu, bo zaczyna mi się robić przykro.

W Białymstoku zagrasz chyba po raz ostatni w Filharmonii przy Podleśnej - pamiętasz jej szefa Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego?
- Oczywiście, to świetny facet no i przede wszystkim doskonały fachowiec. Raz się zdarzyło, że mi uratował nagranie, bo żaden dyrygent nie radził sobie z partyturą. Dzięki Bogu, Marcin miał akurat wolny dzień i przyjechał do studia. W parę godzin nagranie było gotowe.

To Nałęcz-Niesiołowski doprowadził do nagrania albumu Włodka Pawlika z Randy Breckerem i białostockimi filharmonikami, nasi muzycy grali z DJ-ami na Warszawskiej Jesieni, przygotowywali występy z gwiazdami pop, ale w końcu zmusili go do odejścia - taki jest los osobowości?
- Dobra matka zawsze wyrzuca swoje pisklęta z gniazda, żeby się nauczyły latać, sama nawet nie wiedząc, dlaczego to robi. Marcin zasługuje na światową karierę, nie powinien siedzieć na dyrektorskiej posadzie w Białymstoku.

Czy artysta, jak śpiewał poeta, zawsze jest sam?
- Tak. Może nie zawsze, ale prawie zawsze.

Jakiego Komedę chcesz przedstawić białostockiej publiczności?
- Mądrego, wrażliwego i refleksyjnego. W nutach Komedy widać, że on ufał ludziom. Szkoda, że odszedł tak szybko.

Czytaj e-wydanie »

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny