Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Leonard Lesiewicz zbudował trabanta na prąd

Wojciech Jarmołowicz wojciech.jarmoł[email protected]
Leonard Lesiewicz zbudował trabanta na prąd. czas na tankowanie
Leonard Lesiewicz zbudował trabanta na prąd. czas na tankowanie Anatol Chomicz
Zbudowanie elektrycznego trabanta zajęło Leonardowi Lesiewiczowi ze Sródlesia prawie dwa lata. Jak sam mówi jest człowiekiem czynu, nie lubi siedzieć i nic nie robić.

To prawdopodobnie taki drugi trabant w Polsce - nie potrzebuje ani kropli paliwa, by jeździć. - Wcześniej podobne auto zbudował naukowiec z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Ale choć zasada jest taka sama, jego auto inaczej jest skonstruowane. Na szczęście mi udało się uniknąć kilku błędów - tłumaczy Leonard Lesiewicz, właściciel auta.

Bo uparty jestem

Śródlesie, tuż za rogatkami Białegostoku. Przed domem stoi żółty trabant. Jak nowy. Pan Leonard jest z niego dumny.
- To są dwa lata mojej pracy - pokazuje na samochód.

Z zawodu jest ekonomistą, prowadzi firmę ubezpieczeniową.
- Ale od zawsze zajmowałem się mechaniką. Pamiętam, w latach sześćdziesiątych mieliśmy z bratem dwa motocykle, popularne wtedy "weefemki". Z czasem rozbiliśmy je. Z tych dwóch motocykli zbudowałem jeden i znów mogliśmy na nim ganiać - wspomina pan Leonard.

Widać, że jest pełen energii i pomysłów.
- Lubię coś budować, konstruować, zmagać się z problemami. W ogóle mam szalone pomysły, czasem sam się ich boję - śmieje się. - Gdy zabierałem się za swego elektrycznego trabanta, wiedziałem jedno: że muszę zrobić auto, które będzie w miarę normalne, a nie takie jak w Olsztynie, że baterie zajmują cały tył samochodu.

Kultowy samochód

Trabant był produkowany w Niemieckiej Republice Demokratycznej w latach 1957-1991 w fabryce VEB Sachsenring Automobilwerke w Zwickau. W samochodzie tym zastosowano karoserię z tworzywa sztucznego zwanego duroplastem. To dlatego trabanta nazywano często "mydelniczką".

Taka karoseria miała duży plus - nie korodowała. Duroplast ma też podwyższoną wytrzymałość na zgniatanie, a w razie pożaru nie pali się, czyli znakomicie nadawał się na obudowę auta.

W latach 60. i 70. ten samochód mógł się podobać - duże szyby, stosunkowo pojemne wnętrze, spory bagażnik. Problemem był silnik dwusuwowy - wielu kierowców do dziś pamięta, że na stacjach znajdowały się specjalne baniaki z mieszadłem - po wlaniu benzyny trzeba było dodać olej. W Zwickau wyprodukowano trzy miliony trabantów.

Dwa lata pracy

Trabant kombi Leonarda Lesiewicza jest z 1991 roku. Ma już wspomaganie hamulców, co jest bardzo ważne w tym aucie. Kupił go dwa lata temu. - Był w kiepskim stanie. Poprzedni właściciel woził nim na tylnym siedzeniu kartofle - śmieje się mieszkaniec Śródlesia.

Nie lepiej wyglądała karoseria - wszędzie odpryski, jakby samochód był poobijany przez grad. Wymagał gruntownego remontu.
- Wszystko musiałem zdrapać, wyszpachlować - opowiada pan Leonard.

Całkowicie została wymieniona tapicerka i podsufitka. Ale nie to było najtrudniejsze. Przy budowie co i rusz pojawiał się jakiś problem.

- Silnik trzeba było sprowadzić aż z USA. Musiał być i mały, bo niewiele miejsca jest pod maską, i wydajny, bo przecież jest zasilany tylko energią elektryczną. Podobnie było ze sterownikiem, także przyjechał z Ameryki. Musiałem szukać specjalnych żelowych akumulatorów trakcyjnych - podkreśla pan Leonard. - Tu najważniejszy były ich gabaryty, żeby trzy zmieściły się pod maską, a trzy w bagażniku. Z kolei napęd przekazywany jest za pomocą sprzęgła, jakie jest wykorzystywane w samochodach z tylnym napędem. Do wszystkiego trzeba było powoli dochodzić, dopasowywać. Dlatego zajęło mi to aż dwa lata.

Cicha jazda

Wsiadamy do trabanta. Samochód rusza, słychać tylko odgłos toczonych kół. Auto jest żwawe, spokojnie pokonujemy zakręty. Na trzecim biegu rozpędza się do ok. 70 km na godzinę.
- Z czwórką jest jeszcze problem, bo silnik się za mocno grzeje. Może to wina sterownika? - zastanawia się pan Leonard. - Muszę jeszcze nad tym popracować.

Trabant jest zarejestrowany, jeździ po okolicy. Właściciel twierdzi, że bez ładowania pokonywał nim już blisko 30 kilometrów. Teraz wybiera się tą swoją konstrukcją do pracy do Łap, bo tam prowadzi działalność.
- Już uprzedziłem prezesa Społem, że jak przyjadę, to będę musiał podładować swoje auto - dodaje pan Leonard.

Bo o ile nie trzeba autem jeździć na stację benzynową, to potrzebny jest dostęp do energii elektrycznej. By dobrze naładować akumulatory, należy "podpiąć się" do normalnej sieci elektrycznej na 4-5 godzin.

Auto budzi podziw

Ludzie oglądają się za trabantem. Nie dość, że kolor ma krzykliwy, samochód jest niemal eksponatem muzealnym, to na dodatek prawie go w ogóle nie słychać.
- Niektórzy z zachwytem patrzą na moje auto - mówi pan Leonard.

Skąd pomysł właśnie na takiego trabanta?
- Jak byłem w USA u syna, to polubiłem elektryczne auta. Oglądałem Teslę, model samochodu elektrycznego, siedziałem w niej, eleganckie auto. I wtedy wpadłem na pomysł, by zrobić elektryczną "mydelniczkę", bo w Ameryce takich aut nie było - śmieje się konstruktor.

Tak naprawdę elektryczny trabant pana Leonarda ma dziś swoją medialną premierę.
- Specjalnie się nim nie chwaliłem, ale ci, co nieraz mi pomagali, bardzo chcieli zobaczyć to moje "cudo". Tak właśnie się prezentuje - mówi zadowolony.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny