Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekarz, nie pomógł rodzącej kobiecie tylko położył się spać. Dziecko już nigdy nie będzie zdrowe.

Agata Masalska [email protected]
Błędy i zaniechania lekarzy mogą być tragiczne w skutkach
Błędy i zaniechania lekarzy mogą być tragiczne w skutkach Fot. sxc.hu
Ginekolog, choć prokuratura zarzuciła mu właśnie, że nie dopełnił swoich obowiązków, wciąż pracuje w suwalskim szpitalu.

Dlaczego się skarżymy

Dlaczego się skarżymy

Stowarzyszenie Pacjentów Primum Non Nocere przyjmuje, iż w Polsce każdego roku zdarza się 20-30 tys. błędów i wypadków medycznych. A skala problemu nie zmniejsza się. Poszkodowanym, którzy przeżyli błąd lekarski, ciężko jest znaleźć pomoc. Zdaniem dr. Adama Sandauera, przewodniczącego stowarzyszenia, zamiast tego obowiązuje prawo, które ma zniechęcić poszkodowanych do wnoszenia pozwów i ułatwia oddalanie ich roszczeń, by zamieść problem pod dywan.

Analiza skarg poszkodowanych, przeprowadzona przez stowarzyszenie, wskazuje, że:
- 37% skarg dotyczy porodu i tego, co stało się z matką lub dzieckiem;
- 24% dotyczy zakażeń wewnątrzszpitalnych, które czasem doprowadzają do sepsy;
- 9% dotyczy zbagatelizowania objawów rozpoczynającego się zawału mięśnia sercowego;
- 8% dotyczy operacji tarczycy i uszkodzenia nerwów krtaniowych, a czasem przytarczyc;
- 5% dotyczy pozostawienia obcego ciała przy zabiegu chirurgicznym;
- 4% dotyczy uszkodzenia stawów żuchwowo-skroniowych przy protetyce stomatologicznej.

Nie poczuwa się do winy. Więcej, biegłych, którzy go obciążają swoimi opiniami, i poszkodowaną rodzinę oskarża o stronniczość.

Dziecko nigdy nie będzie sprawne

Do zdarzenia, które dopiero teraz znalazło swój finał w prokuraturze, doszło cztery lata temu. Młoda, mieszkająca w Suwałkach kobieta na kilka dni przed planowanym porodem trafiła na patologię ciąży miejscowego szpitala. Źle się czuła, ale lekarze uznali, że poród powinien być naturalny. Ociągali się z podjęciem interwencji nawet wtedy, gdy pojawiły się problemy z tętnem dziecka. Poszkodowana kobieta twierdzi, że pełniący wówczas dyżur Robert M., zamiast wykonać cesarskie cięcie, położył się spać.

Kilka godzin później, gdy suwalczanka nie miała już siły, by dojść na salę porodową, zabieg został wykonany. Efekt? Matka doznała poważnych obrażeń wewnętrznych, a chłopczyk przyszedł na świat z niedotlenieniem mózgu.

Kilkuletnie leczenie dziecka u miejscowych lekarzy nie przynosiło żadnej poprawy. Nikt też nie chciał powiedzieć, dlaczego chłopczyk nie rozwija się tak, jak powinien. Sprawa wyjaśniła się dopiero latem ubiegłego roku, kiedy zrozpaczona matka postanowiła szukać pomocy w klinikach. W jednej z nich dowiedziała się, że czuwający przy porodzie ginekolog popełnił błąd. Po prostu zabieg wykonał zbyt późno. I dlatego dziecko nigdy nie będzie sprawne. Dlatego również kobieta nie będzie mogła mieć więcej potomstwa.

Biegli nie mieli wątpliwości

Suwalczanka po powrocie do domu złożyła zawiadomienie do prokuratury. A ta zleciła wykonanie opinii dwóm niezależnym ośrodkom. Stanowiska biegłych były jednakowe - lekarz nie dopełnił swoich obowiązków.

Na początku grudnia suwalska prokuratura oskarżyła ginekologa o zaniedbania. Śledczy domagają się też zadośćuczynienia na rzecz poszkodowanej rodziny. W grę wchodzi kilkadziesiąt tysięcy złotych. To, jeśli sąd przychyli się do wniosku, przynajmniej w części pokryje wydatki związane z kosztowną rehabilitacją dziecka. W części, bo - jak twierdzą fachowcy - malec musi być leczony przez całe życie. A i tak nigdy nie będzie w pełni sprawny.

Odszkodowania domaga się też, w oddzielnym pozwie, poszkodowana kobieta. Chce, by szpital, który zatrudnia lekarza, wypłacił jej kilkaset tysięcy złotych. Ta kwota, jeśli sąd zgodzi się z argumentami suwalczanki, pozwoliłaby na zabezpieczenie dziecka na dłuższy czas.

O oskarżeniu medyka suwalska prokuratura poinformowała dyrekcję szpitala i izbę lekarską. I placówka, i zrzeszenie mają prawo zawiesić Roberta M. w wykonywaniu zawodu. Do tej pory nikt tego nie uczynił. Wszyscy czekają na orzeczenie sądu, a to może być znane najwcześniej za kilka miesięcy. Wokanda bowiem nie została jeszcze wyznaczona.

Przeniósł się do innego szpitala

Robert M. to już drugi lekarz z suwalskiego szpitala, który stanie przed sądem. Kilka lat temu na ławie oskarżonych zasiadał Marek D., ówczesny ordynator oddziału intensywnej terapii.

Lekarz miał opiekować się 12-letnią dziewczynką, u której błędnie rozpoznano chorobę nerek. Jak wynika z dokumentacji medycznej, Marek D. najpierw w ogóle nie zajmował się dzieckiem. Dopiero po kilku dniach miał zorientować się, że Kasia przebywa na jego oddziale. A później podawał jej substancje chemiczne i płyny, których nie powinien. Biegli nie mieli wątpliwości, że przyjęcie ich przez pacjentkę znacznie pogorszyło jej stan zdrowia. Po kilkunastodniowej "terapii" dziewczynka zmarła.

Marek D. zrezygnował z funkcji ordynatora i przeniósł się do sejneńskiego szpitala. Tam, mimo prawomocnego, skazującego go wyroku, wciąż pracuje.

Lekarz lekarzowi szkodzi

Anatol Aksiucik, rzecznik odpowiedzialności zawodowej lekarzy działający przy Okręgowej Izbie Lekarskiej w Białymstoku, przyznaje, że pacjenci coraz częściej skarżą się na lekarzy. W ciągu ostatnich czterech lat do rzecznika wpłynęło aż 588 różnych spraw. W 20 przypadkach postępowania zakończyły się skierowaniem do sądu lekarskiego wniosku o ukaranie, w 27 - lekarze zostali ukarani. Ale część skarg nie została jeszcze rozpatrzona.

- To są bardzo różne sprawy - dodaje dr Aksiucik. - Jedne są poważna, a inne? Ot, zwykłe pyskówki. Zdarza się też tak, że w walce o pacjenta oskarżają się wzajemnie lekarze. A pacjentowi czasem wystarczy lakoniczna opinia innego specjalisty, że coś zostało wykonane źle albo zbyt późno. Taka lekkomyślnie wypowiedziana ocena daje choremu podstawy do pisania skarg. Na szczęście po sprawdzeniu dokumentacji okazuje się, że wszystko było zgodne ze sztuką.

Sąd lekarski ma wiele możliwości. Może ukarać medyka upomnieniem, naganą, a nawet pozbawić go prawa wykonywania zawodu. To ostatnie zdarza się sporadycznie. W ostatnich latach w województwie podlaskim tylko raz. Lekarz był po prostu chory psychicznie.

- To nie chodzi o to, czy jesteśmy łaskawi, czy nie - uważa dr Aksiucik. - Moim zdaniem, samo postępowanie prowadzone przez rzecznika jest dla lekarza wystarczającą karą. To bardzo upokarzające. Musi bowiem tłumaczyć się, uzasadniać swoje racje. A upomnienie czy nagana to bardzo często utrata dodatkowego źródła utrzymania. Dyskwalifikuje bowiem lekarza jako orzecznika czy biegłego sądowego. Stąd nasze sądy są wyjątkowo ostrożne.

Do przypadku Roberta M. rzecznik nie chce się odnosić. - Nie można ferować wyroków, zanim nie wysłucha się skazańca - kwituje pytania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny