Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Wądołowski wójt Zawad: Przychodzą, okna wybijają. Jakbyśmy żyli w średniowieczu

Julita Januszkiewicz
Wróciliśmy do domu około godziny 1.40. Zobaczyłem, że mam szyby powybijane- opowiada Krzysztof Wądołowski. Od razu wezwałem policjantów. Przyjechali z psem
Wróciliśmy do domu około godziny 1.40. Zobaczyłem, że mam szyby powybijane- opowiada Krzysztof Wądołowski. Od razu wezwałem policjantów. Przyjechali z psem Wojciech Wojtkielewicz
Historia jak z kultowego serialu Ranczo. W nocy ktoś potajemnie przyszedł pod dom Krzysztofa Wądołowskiego i wybił mu szyby kamieniami. - Chcą mnie zastraszyć. Ale ja się nie dam - zapewnia wójt.

- Nieraz tak sobie myślę, że tam na górze politycy się kłócą. Idzie o większe pieniądze, a się nie zabiją. A tu na dole mała gmina, małe problemy…. I przychodzą, okna wybijają… Jakbyśmy żyli w średniowieczu… - oburza się Krzysztof Wądołowski.

Rozmawiamy przy szeroko otwartej bramie, która prowadzi do jego posesji we wsi Nowe Chlebiotki, oddalonej o osiem kilometrów od Zawad. Na środku placu stoi murowany, piętrowy dom. Krzysztof Wądołowski z rodziną mieszka tu od roku.

Pies zgubił trop

Gminą Zawady (pow. białostocki) rządzi już ponad 5 lat, czyli drugą kadencję. Wcześniej jako przewodniczący rady gminy znał jej problemy. Ludzie mu ufali i wybrali go na wójta. Gdy zaczął pracować, gmina była mocno zadłużona.

- Wybrano mnie 3 grudnia 2010 roku, a już 26 grudnia pracownicy wypłat nie mieli. To dlatego, że były tu realizowane różne wymyślne projekty. Dziecinada była robiona. Bo połowa gminy nie ma ani dróg, ani kanalizacji, wody - wyjaśnia wójt.

Zapewnia, że z radnymi nie żyje w konflikcie. Jego konkurenci chyba już pogodzili się z kolejną przegraną w wyborach samorządowych w 2014 roku. Wydawało się więc, że w gminie Zawady jest spokojnie i daleko stąd od wielkich afer. Jednak tę sielankowość nagle przerwał atak na dom wójta. To było w sylwestrową noc. Pan Krzysztof i jego żona świętowali zakończenie starego roku u znajomych. Ktoś wykorzystał ich nieobecność i potajemnie przyszedł pod dom.

- Wróciliśmy około godziny 1.40. Zobaczyłem, że mam powybijane szyby - opowiada wójt. - Wezwałem policjantów. Przyjechali z psem, który złapał trop. Ale doszedł do ulicy i go stracił. Widocznie ktoś wsiadł do samochodu i pośpiesznie odjechał.

Krzysztof Wądołowski uważa, że chuligani musieli wejść na podwórko ulicą od strony kościoła.

Włodarz pokazuje mi zniszczone okna. Ofiarą nieznanego sprawcy padło aż sześć szyb. Dziury są tak duże, że bez problemu można przez nie przełożyć rękę. Widać, że ten, kto je wybijał użył solidnych kamieni brukowych. Największym uszkodzono okno w kotłowni. Za to ocalały te na piętrze domu. Krzysztof Wądołowski uważa, że uratowała je antena siatkowa. Wandal próbował wybić je kamieniem, ale zamiast do celu, trafił w siatkę.

Wójt zaprasza do salonu, który mocno ucierpiał. Mijam się z żoną, która ma smutną minę. Nie chce jednak wracać do tego, co się wydarzyło tamtej feralnej nocy - z 31 grudnia na 1 stycznia.

- Bardzo przepraszam, ale nie chciałabym o tym rozmawiać. Nie boję się, ale mąż ma więcej do powiedzenia - ucina. I szybko przechodzi do kuchni.

Krzysztof Wądołowski usprawiedliwia małżonkę, że jest jeszcze wystraszona, zmartwiona. - Gdyby pani tu wtedy weszła, przestraszyłaby się. Było jak na wojnie…. Na dywanie leżało pełno szkła, na choince potężny kamień - relacjonuje Krzysztof Wądołowski.

Zwraca uwagę na stojący tuż przy oknie duży stół. Gdyby - jak mówi wójt - tamtej nocy ktoś przy nim siedział, mogłoby dojść do tragedii. A jeśliby naprzeciwko innego okna stał telewizor, byłoby już po nim.

Przez wybite szyby w domu Wądołowskich jest zimno. Teraz ono szczególnie doskwiera, bo w ostatnich dniach ścisnął mróz. I to siarczysty.

Wójt nie ukrywa, że gdyby z sylwestra wrócili z żoną kilka godzin później, w domu zamarzłaby woda. Dziś przyznaje, że trzeba palić w piecu dwa razy więcej niż normalnie. Szyby, jak mówi, mają być wstawiane jeszcze w tym tygodniu, ale okno, które ma uszkodzoną ramę, dopiero na wiosnę.

Narzędzie rozboju, czyli kamienie zabezpieczyli policjanci. Jak informuje st. asp. Aneta Łukowska z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku, funkcjonariusze są w trakcie ustalania sprawcy. Sprawą zajmują się policjanci z komisariatu w Łapach.

Z daleka mówi dzień dobry

Wójt przekonuje, że Nowe Chlebiotki to spokojna miejscowość. Żyją tu dobrzy ludzie, a na sąsiadów nie ma prawa narzekać. Tuż obok mieszkają farmer, dyrektor szkoły, niedaleko kuzyni, sto metrów dalej jego rodzice. Sami swoi. Naprzeciwko w budynku po byłej szkole powstanie niepubliczny ośrodek rehabilitacji i dom spokojnej starości. Blisko jest kościół. Tej pechowej nocy, kiedy wybito mu szyby, poszedł sprawdzić, czy u rodziców wszystko jest w porządku. Mówi, że ich dom jak na razie jest cały.

Wójt nie dopuszcza do siebie myśli, że mógłby mu wyrządzić taką krzywdę ktoś z sąsiadów. A oni bardzo mu współczują.

- Szkoda człowieka. Trzeba mieć naprawdę w głowie źle poukładane, żeby coś takiego zrobić. A czy to musi być ktoś od nas? - oburza się młody mężczyzna w czapce, który wychyla się z warczącego traktora.

Wójta broni też Barbara Olkiewicz, którą spotykam przed urzędem gminy w Zawadach. Jest zaskoczona i zaniepokojona, kiedy mówię jej o nieszczęściu, jakie go spotkało.

- Nie można nic złego o nim powiedzieć. On taki dobry i uczynny. Z daleka mówi dzień dobry. Nie słyszałam, żeby z sąsiadami źle żył. To mogli być pijani chuligani. Dorosły na pewno by nie wyrządził nikomu takiej krzywdy - rozważa pani Barbara.

Zachodzę do sąsiadującego z urzędem sklepu. Za ladą stoi starsza kobieta. Nieco młodsza robi zakupy. Pytam, czy słyszały o tym, co się w sylwestra przydarzyło ich włodarzowi. Przekonują, że nic na ten temat nie wiedzą.

- To on pewnie najlepiej wie, kto mógł mu to zrobić. Najlepiej wie, kto stwarza mu jakieś zagrożenie - rozprawia sprzedawczyni. - Złodziej, zanim wejdzie do domu, zawsze dowie się, gdzie gospodarz będzie. Tak i teraz musiało być.

Nie da się wystraszyć

Wójt jest przekonany, że ktoś próbuje go zastraszyć. Sądzi, że sprawca raczej sam nie wybił mu okien, tylko kogoś do tego wynajął. I to kogoś spoza gminy. Bo tutaj ludzi zbyt porządni. Nie ma bezrobotnych oraz pijaczków, którzy chcieliby zarobić na wódkę.

Krzysztof Wądołowski mówi, że przed zdarzeniem ktoś kilka razy przejeżdżał przed jego domem. Nie jest żadną tajemnicą gdzie mieszka. Zawady to przecież nie metropolia. Wszyscy się tu znają. No i wójt ma swoje podejrzenia. Domyśla się, że to pewien lokalny przedsiębiorca zemścił się na nim za to, że 29 grudnia 2015 roku zmusił go do zapłacenia zaległego podatku od nieruchomości. To, że za dwa dni wybito mu szyby, to według wójta nie był przypadek.

- Ja tylko tak podejrzewam, nikogo nie oskarżam. Może to być zwykły zbieg okoliczności. Ten pan nie płacił podatków. Podjęliśmy więc działania, by wyegzekwować należność za 2010 rok. Było to ponad 40 tys. złotych zaległego podatku od nieruchomości - tłumaczy Krzysztof Wądołowski.

I przytacza znane powiedzenie, które głosi, że nie unikniemy śmierci i podatków. O ile ze śmiercią ludzie się jakoś godzą, to z opłatami - niekoniecznie.

Według urzędników dłużnik bronił się jak mógł przed ich płaceniem. Nie odbierał korespondencji, nie przyjmował też urzędników, którzy zjawiali się u niego po zaległe pieniądze. Błędnie wypełniał deklaracje, nie wykazywał w nich swoich nieruchomości.

I tak przez pięć ostatnich lat nazbierała się pokaźna suma. Aż 200 tysięcy złotych długu za podatki od nieruchomości. Dla gminy Zawady, która jest zadłużona na 6 mln złotych, a jej dochody są tylko o 3 mln zł wyższe, to ogromna kwota. Jak podkreśla wójt, nie wziął tych pieniędzy dla siebie. Skorzystają z nich mieszkańcy.

Tyle że teraz to właśnie wójt i jego najbliżsi cierpią. Wcześniej otrzymywał po kilkanaście dziennie głuchych telefonów. A kiedy już za którymś razem ktoś się odezwał, to były to wulgarne słowa.

Na tym jednak nie koniec dziwnych sytuacji. Innym razem, kiedy z sekretarzem i skarbnikiem jechał do Zambrowa, był przez całą drogę śledzony. Uważa, że tak próbowano wymusić na nim przekroczenie prędkości.

Wójt przypuszcza, że na 99,9 procent stoi za tym ten przedsiębiorca. Wskazał go policji. Nie chce jednak zdradzić, o kogo konkretnie chodzi, bo - jak mówi - nikogo za rękę nie złapał. Biznesmen jest z innej wsi, ale z gminy Zawady. Czyli prawie jak sąsiad.

- Znaliśmy się wcześniej. Zamożny człowiek, przykładna rodzina, małżeństwo… Nikt by się nie spodziewał - dziwi się Wądołowski.

Na pytanie, czy nie obawia się, że sytuacja może się powtórzyć, Wądołowski pewnie odpowiada, że nie da się ujarzmić.

- Jestem gospodarzem gminy i nie mogę darować takiej sumy. Każdy bez wyjątku będzie musiał płacić podatki. Ściągniemy od tego przedsiębiorcy te pieniądze - zapowiada Krzysztof Wądołowski.

Jak się będzie bronił? Psa nie ma, bo dwa tygodnie przed zdarzeniem zaginął. Zastanawia się więc nad zamontowaniem w domu kamery. Ochroniarza nie wynajmie, bo go na to nie stać. Zresztą, co powiedzą mieszkańcy, gdy dowiedzą się, że wójt ma osobistego stróża? Zapewnia, że mimo wszystko co wieczór zasypia bez obaw, że znowu coś może stać się pod osłoną nocy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny