Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kres cywilizacji nadchodzi. Czy grozi nam katastrofa?

Mirosław Miniszewski
Członkowie słynnej Szkoły Frankfurckiej w teorii przewidzieli klęskę cywilizacji jeszcze na początku lat 30.
Członkowie słynnej Szkoły Frankfurckiej w teorii przewidzieli klęskę cywilizacji jeszcze na początku lat 30. Fot. Internet
Jeśli nie zmienimy samych siebie, niczego już nie uda się uratować. "Ostatni dzwonek" brzęczy już tak długo, że przestaliśmy go po prostu słyszeć.

Nie trzeba być specjalnie bystrym, aby zorientować się, że od pewnego czasu procesy cywilizacyjne przybrały niepokojącą formę. Kiedy kilkanaście jeszcze lat temu zapytano by przeciętnego Europejczyka o przyszłość - jak będzie się rozwijać świat - prawdopodobnie potrafiłby udzielić jakiejś mniej lub bardziej sensownej odpowiedzi. Przynajmniej my, Polacy, jakoś wyobrażaliśmy sobie przyszłość.

Dzisiaj wydaje się, że jest inaczej. Obserwując ludzi, można powiedzieć wprost, że nie wiedzą, dokąd idą oni sami ani ku czemu podąża cywilizacja, którą współtworzą. Jest to bardzo niepokojące. Zatrważające jest także to, że jakiejkolwiek wizji przyszłości nie mają także nasze elity - one myślą w kategoriach planów czteroletnich. Większość tego, co próbują nam wciskać, to mutacje dawnych i nieudanych programów.

Trzy filary współczesnej cywilizacji

Polityka gnije, nie tylko zresztą w Polsce. Ekonomiczne koncepcje neoliberalizmu rozsypały się niczym domek z kart. Nie ma już nawet przeciw czemu i komu protestować. Za protestem musi stać przecież jakaś idea, jakaś wizja przyszłości.

Dzisiaj jej nie mamy. Świat sypie się na naszych oczach, a my nadal wierzymy nie tylko w to, że mimo wszystko jakaś przyszłość nas czeka; wierzymy - i jest to naprawdę osobliwe - że będziemy mogli dalej utrzymać nasz styl życia. Jest to w gruncie rzeczy naiwność. Tak jakby różne dobra rosły na drzewach niczym pojawiające się co roku liście.

Otóż musimy być gotowi na to, że przyjdzie taki czas, kiedy nowe liście na drzewie naszej cywilizacji nie wyrosną. Nawet trudno sobie wyobrazić koszmar, który wtedy nastanie. Najgorsze jest jednak to, że dałoby się temu zapobiec, wszelako my sami, i nasi rządzący, nigdy nie zgodzimy się na ograniczenia, jakie byłyby z tym związane. Jest tak dlatego, że diabelski system, w którym żyjemy, opiera się na trzech filarach. Są to: postęp, wzrost i rozwój, bez których nie ma tego, co nazywamy Zachodem. Cała nasza gospodarka zasadza się na wzroście. Bez niego wali się wszystko. A czymże jest nasz obecny kryzys? Przecież liczy się go właśnie zahamowaniem wzrostu gospodarczego.

Jest to sytuacja patowa, gdyż dalszy wzrost prowadzi ku katastrofie, a bez niego z kolei pogrążamy się w kryzysie, który także do niej prowadzi. Czegokolwiek zatem nie zrobimy, i tak jesteśmy na z góry przegranej pozycji.

Zwiastuny katastrofy

Kiedy w pierwszej połowie XX wieku odzywali się tacy, którzy zwiastowali nadciągającą katastrofę, wielu miało ich za oszołomów. Członkowie słynnej Szkoły Frankfurckiej w teorii przewidzieli klęskę cywilizacji jeszcze na początku lat 30. Przeprowadzone przez nich badania socjologiczne na niemieckim społeczeństwie nie pozostawiały złudzeń.

Wojna i jej skutki ich nie zaskoczyły. Jeden z członków tego zacnego grona, Walter Benjamin, Żyd, uciekając przed Zagładą przez Hiszpanię do Stanów Zjednoczonych, wolał popełnić samobójstwo, niż oddać się w łapy nazistów, kiedy okazało się, że nie uda mu się opuścić ogarniętej złem Europy. Skrajny pesymizm wyłania się także z powojennych prac frankfurtczyków. "Dialektyka oświecenia" Theodora W. Adorna i Maxa Horkheimera z 1947 roku nie pozostawia na naszej cywilizacji suchej nitki.

Najbardziej zaś przerażające jest to, że praktycznie każde słowo z tej książki jest dojmująco aktualne. Wystarczyłoby podstawić inne nazwy i odniesienia kulturowe, i mamy w najdrobniejszych szczegółach doskonałą diagnozę obecnej sytuacji.

Inny znany intelektualista, filozof rumuńskiego pochodzenia Emile Cioran, w swych żalach poszedł jeszcze dalej od frankfurtczyków. Jeśli oni jeszcze snuli jakieś zarysy planu ratunkowego dla świata i tli się w ich wywodach jakiś promyk nadziei, tak on jest w swej ocenie radykalny i pisał na początku lat 70. ubiegłego wieku wprost: "Moja wizja przyszłości jest tak precyzyjna, że gdybym miał dzieci, udusiłbym je natychmiast". W jego ujęciu, czegokolwiek byśmy już nie zrobili, i tak babrać się będziemy w powszechnym złu.

Manichejskie wizje

To wszystko jest oczywiście pewną formą nowoczesnego manicheizmu. Uznanie zła wyłaniającego się z naszych własnych wytworów i bezradność wobec niego nie są wynikiem nieodpowiedniej perspektywy, tylko dogłębnego prześwietlenia naszej cywilizacji za pomocą krytycznej myśli. I tak, jak na negatywowych fotografiach rentgenowskich widać tylko biel szkieletu, tak świat jawi się z tej perspektywy jako totalnie czarno-biały kościec tego świata, jego fundamenty są nieusuwalnie skażone złem. W takim ujęciu nie ma się co cieszyć z okruchów dobra, czasami i sporadycznie przez nas napotykanego. To tylko uczta straceńca prowadzonego na rzeź.

Czy rzeczywiście można tak myśleć? Oczywiście, doprowadzając te wątki do skrajności, pozostałoby tylko pójść w ślady Waltera Benjamina. Tylko że coś jednak na dnie duszy woła, aby nie poddawać się i podjąć kolejny wysiłek na rzecz ratowania świata - jeśli już nie dla nas, to chociaż dla naszych dzieci, które przywiedliśmy na ten świat.

Jednak polityka

Manicheizm wprowadzony w obręb polityki sprawia, że jakiekolwiek działanie jest niemożliwe, bo, po pierwsze, pozbawione sensu, po drugie zaś, im większego dobra pragnie się, tym większe zło wyłania się w finale. Rzecz jednak w tym, że w polityce ani o dobro nie chodzi, ani tym bardziej o prawdę, którą z tym dobrem się zwykło utożsamiać. Po to ludzie wymyślili politykę, która każe podejmować kolejne kroki nie w imię prawdy, tylko pewnej uzgodnionej wizji stanu politycznego.

Dlatego nawet podszyte manicheizmem koncepcje Adorna i Horkheimera przyjęły formę teorii krytycznej i pewnego programu, który nie zakłada już rewolucji, jak to ma miejsce w klasycznej, marksowsko-heglowskiej lewicy, tylko uznaje sam moment uchwycenia negatywności i w niej samej dokonuje rozróżnienia między ideą a działaniem. Pozwala się zatem, w myśl tej teorii, na istnienie fundamentalnej sprzeczności między tym, co być powinno, a tym, co jest lub zaistnieć może, po to, aby umożliwić jakąkolwiek polityczność.

Przeto sama ukierunkowana krytycznie myśl powinna ujmować nie tylko rzeczywistość, ale także, i przede wszystkim, samą siebie, po to, aby być nieustająco czujną i w porę wychwytywać demony, które rodzą się na linii styczności między ideami z rzeczywistością - tam gdzie Rozum złowrogo mutuje w Mit.

To trudny program i nigdy do końca niewprowadzony w życie. Szkoła Frankfurcka nigdy nie miała w Polsce, na świecie zresztą także, poważnej recepcji. A jest to nurt zaliczany w zasadzie do lewicy, pozbawiony jednak błędu, jaką jest synteza tego, co negatywne i pozytywne, a co następuje w drodze zanegowania tego, co negatywne - czyli, mówiąc prościej, Rewolucji.

Zgadzając się na istnienie tego, co negatywne i ujęte przez myśl, ratując też resztki rozumności w świecie, oszalałym - paradoksalnie - na skutek nadmiaru mitologii Rozumu i Oświecenia, możemy nakreślić program minimum - tak w sferze moralnej, jak i politycznej. Owo minimum wydaje się być tym, co w maksymalnym stopniu jest nas w stanie uratować przed skutkami naszych własnych działań.

Znaki czasu jak Himalaje

Jest to w gruncie rzeczy program antymodernistyczny. I tutaj sytuuje się największa związana z nim trudność. Choćbyśmy mieli dane, że postęp, wzrost i rozwój prowadzą nas do zguby, to i tak nie zrezygnujemy z tej drogi. Minimalnego programu maksymalizacji szans przetrwania naszej cywilizacji nie da się wprowadzić z tej prostej przyczyny, że nie można go narzucić z góry w postaci nakazu władzy.

To władza w końcu jest najbardziej zepsutym elementem naszego świata i oddanie jej kolejnego pola działania skazałoby nas na kolejną formę totalnej przemocy, której zalążki każdego dnia oglądamy w telewizyjnych wiadomościach. Krytyczna postawa musi zachodzić indywidualnie. Rzecz w tym, że skłonienie zachłannych ludzi do rezygnacji z czegokolwiek, zwłaszcza konsumpcji, jest bez wprowadzenia terroru praktycznie niemożliwe - a to na tym właśnie polegał fundamentalny błąd komunistycznej rewolucji, która przerodziła się w jeden z koszmarów XX wieku.

Czy zatem faktycznie pozostaje nam przyglądać się postępującemu upadkowi? Wygląda na to, że tak. Emile Cioran na szczęście nie miał dzieci i nie musiał ich podusić w geście perwersyjnego miłosierdzia. Jednak nam samym już niedługo przyjdzie się zastanowić, dokąd uciekać. Problem w tym, że tak, jak w chwili wybuchu II wojny światowej, ci, których było na to stać, mogli uchodzić do Stanów Zjednoczonych, tak my nie będziemy mieli dokąd, bo wszystko zacznie się właśnie na kontynencie amerykańskim, a nas ogarnie w takim stopniu, w jakim sami jesteśmy zatruci "amerykanizacją".

Konstruując model cywilizacji, można wykazać taki jej moment rozwoju, po przekroczeniu którego nie da się już zatrzymać destrukcyjnych procesów. Dla naszej rzeczywistości moment ten zaczął się w 1939 roku i, darem losu, trwa do dzisiaj. To, że trzy albo i cztery pokolenia nie dostrzegły w tym czasie możliwości opamiętania się i brnęły z uporem w ślepą uliczkę, pomimo ogromnych jak Himalaje i niepokojących znaków czasu, nie świadczy o nas zbyt dobrze.

Wydaje się, że teraz, dzisiaj, jest właśnie ten ostatni moment na dokonanie brzemiennych w skutkach refleksji. Jeśli nie zmienimy samych siebie, niczego już nie uda się uratować. "Ostatni dzwonek" brzęczy już tak długo, że przestaliśmy go po prostu słyszeć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny